… ale kolejka na Szyndzielnię była fajna!

W końcu to właśnie tam – i właśnie jako zawodnik tamtejszego Podbeskidzia – debiutował w ekstraklasie. Tyle że… dawno – prawie pięć lat temu. Sam miał tych lat jeszcze „naście” i… wielkie nadzieje na początek równie wielkiej przygody z elitą. Na nadziejach jednak – przynajmniej do tej pory – się skończyło. – Rozczarowany? Pewnie tak. Nie było kontynuacji tamtej „przygody” – bo jak inaczej nazwać te niespełna 90 minut w ekstraklasie? Debiut w wymiarze jednej połowy, potem ledwie dwie końcówki… Trudno to nazwać megazaufaniem ze strony trenera (Podbeskidzie prowadził wówczas Czesław Michniewicz, którego potem zastąpił Leszek Ojrzyński – dop. red.). Na dodatek na końcówkę z Legią przy Łazienkowskiej wchodziłem jako boczny pomocnik, bo tak mnie wówczas trener Michniewicz postrzegał… „Nadajesz się na bok pomocy” – słyszałem od niego – wspomina stare czasy Kamil Kurowski.

Więcej wszechstonności
Wtedy go to denerwowało; wcześniej przecież całe (juniorskie) życie grywał jako ofensywny pomocnik. Ale w końcu do myśli o rozszerzeniu zakresu swych zadań się przyzwyczaił: Jacek Paszulewicz w Olimpii Grudziądz widział w nim bowiem pomocnika defensywnego. – Ale z inklinacjami do gry do przodu – zastrzega niespełna 24-letni wychowanek Grodu Podegrodzie. To ważne zastrzeżenie, bo gdy teraz ten sam szkoleniowiec ściągnął go do Katowic, Kurowski może być konkurentem i dla Bartłomieja Poczobuta (na „szóstce”), i dla Damiana Michalika czy Grzegorza Piesio (na „dziesiątce”).

Lachy, nie górale!
A propos Podegrodzia – małej miejscowości na Sądecczyźnie. Blisko stamtąd do gór, ale „góralskiego charakteru” sam piłkarz w sobie raczej nie dostrzega. I bielszczan też raczej tym mianem by nie określił, choć… – Faktem jest, że przez te pół roku chętnie wsiadaliśmy w kolejkę i jechaliśmy na szczyt Szyndzielni – mówi. „My”, czyli on i jego legijny (bo z Legii do Podbeskidzia byli wypożyczeni) kolega, Aleksander Jagiełło, z którym dzielił w Bielsku-Białej mieszkanie. – Ta kolejka to chyba najfajniejsze bielskie wspomnienie; no i jeszcze to, że… do domu miałem dużo bliżej, niż z Warszawy – dodaje pomocnik GKS-u. I jeszcze podkreśla, że o ludziach z jego macierzystych terenów mówi się raczej nie w kategoriach „górali”. – My są Lachy Sądeckie – Kamil używa naukowego terminu na określenie swych „ziomali” z rodzinnych okolic. Zresztą rzeczywiście właśnie w Podegrodziu działa Muzeum Lachów Sądeckich…

Człowiek „dobrej myśli”
„Górale” czy „Lachy” – na boisku dziś nie będzie to mieć żadnego znaczenia. GieKSa – po kolejnej letniej rewolucji w szatni – rozpoczyna kolejny pełen nadziei sezon pierwszoligowy. – Znam „historię najnowszą” klubu, jego aspiracje i… kibicowskie frustracje – deklaruje Kurowski. – Łatwo nie było i… łatwo znów nie będzier. Ja jestem dobrej myśli – zapewnia. Trzeba jednak teraz takie słowa zacząć przekładać na wynik sportowy. A od lat żadnemu z katowiczan się to nie udało!