Artur Derbin lubi samodyscyplinę. Codziennie wstaje o 5.55

Trener GKS-u Tychy Artur Derbin przeszedł w swoim życiu trudne chwile: wirusowe zapalenie mózgu, złamanie dwóch kości, zabieg ablacji.


Piłkarska pasja Artura Derbina swoje źródła ma w Kaczorowach.

– To mała wieś pod Płońskiem – mówi Artur Derbin. – Rodzice wyprowadzili się z tamtych stron za pracą i gdy miałem 2-latka zakotwiczyli w Sosnowcu. Natomiast ja z moim rodzeństwem, czyli braćmi bliźniakami Piotrkiem i Pawłem oraz siostrą Małgosią, co roku jeździłem na wakacje do babci. To była wielka frajda wsiąść z dziadkiem kolejarzem do pociągu i cieszyć się z uroków wiejskiego życia.

Najpierw ogromną radość sprawiało mi patrzenie jak chłopcy z tamtych stron grali w piłkę, a kiedy zaczęli mnie zapraszać do grania byłem po prostu szczęśliwy. Z roku na rok ta radość rosła, aż wreszcie powiedziałem rodzicom, żeby mnie zapisali do klubu na treningi.

Widząc moje podwórkowe granie i determinację tata w końcu uległ i gdy miałem 9 lat pojechał ze mną zapisać mnie do Zagłębia Sosnowiec. To było zimą. Zajęcia prowadził Włodzimierz Mazur, który powiedział, żebym przyszedł na treningi wiosną. Nie mogłem się więc doczekać marca, ale zamiast do klubu trafiłem do… szpitala.

Nieprzytomny przez cztery dni

10-latek z wirusowym zapaleniem mózgu wylądował w sosnowickim szpitalu, z którego po paru godzinach przewieziono go do Tychów.

– To był mój pierwszy kontakt z Tychami – wspomina Artur Derbin. – Przez cztery dni byłem nieprzytomny. Po wybudzeniu przez sześć tygodni wracałem do zdrowia, a po zakończeniu leczenia dostałem roczny zakaz wszelkiej aktywności fizycznej. Miałem nawet zwolnienie z wuefu, co wtedy traktowałem jako największą karę.

Ukrywałem więc przed rodzicami, że biegam za piłką po podwórkach i szkolnych boiskach, a gdy już wreszcie mogłem oficjalnie brać udział w zajęciach sportowych to pojechałem do klubu. Zajęcia selekcyjne prowadził Marian Masłoń, który po jednej grze kontrolnej kazał mi przejść do drużyny Jana Ząbczyńskiego i w ten sposób zostałem zawodnikiem Zagłębia.

Bramka na wideo

Utalentowany wychowanek dość szybko przebił się do pierwszej drużyny odradzającego się klubu.

– Jeszcze jako junior zacząłem wchodzić do pierwszej drużyny, która wtedy szła przebojem od okręgówki na zaplecze ekstraklasy i bardzo sobie cenię puchar za trzy awanse, bo mają go tylko trzy osoby w Zagłębiu trener Krzysztof Tochel, Sebastian Klata i ja – dodaje Artur Derbin.

– A najbardziej pamiętny mecz rozegrałem w Poznaniu. Jako beniaminek II ligi w drugiej kolejce sezonu 2000/2001 pojechaliśmy na mecz ze spadkowiczem z ekstraklasy Lechem i na jego boisku wygraliśmy 2:1. Na początku meczu Maciek Zudin trafił z karnego, a w 33 minucie wyprowadziliśmy kontrę, którą zakończyłem podwyższeniem prowadzenia.

Można to zobaczyć w internecie i myślę, że kiedyś pokażę to zawodnikom GKS-u Tychy jako przykład wzorcowy ataku szybkiego. Z przyjemnością się patrzy na to jak po odbiorze piłki w środku boiska i zagraniu przez Rafała Baszczyńskiego przebiegam 50 metrów, wpadam w pole karne i stawiam kropkę nad „i”.

Złamane kości

Piłkarskie szczęście Artura Derbina nie trwało jednak długo, bo kontuzja przerwała występy.

– Nawet nie miałem okazji jako piłkarz pożegnać się z kibicami Zagłębia, bo 28 września 2002 roku, po spadku z II ligi, w pierwszej połowie meczu z Miedzią Legnica doznałem poważnej kontuzji – przypomina Artur Derbin.

– Złamanie kości strzałkowej i piszczelowej wyeliminowało mnie z gry do końca sezonu. Leczenie się przeciągało i nawet gdy na ostatni mecz trener Krzysztof Tochel chciał mnie choćby symbolicznie wpisać do składu to lekarz zabronił. Odszedłem więc z sosnowieckiej drużyny po cichu, ale nie zrezygnowałem z piłki nożnej tylko zacząłem grać w niższych klasach, zaczynając od Sarmacji Będzin, będącej w okręgówce.

W ten sposób przez Victorię Jaworzno trafiłem do Beskidu Andrychów, gdzie poznałem smak prowadzenia zajęć z trampkarzami. Tam poczułem, że to jest mój świat. Nawet gdy jeszcze nie miałem papierów trenerskich w zakładanych przeze mnie grupach przybywało chętnych i nie tylko robili postępy, ale po prostu lubili ze mną przebywać.

Po tym młodzieżowym wstępie przyszedł czas na kurs UEFA B, a po nim jako grający trener mogłem już prowadzić seniorów i skorzystałem z propozycji Unii Dąbrowa Górnicza. Robert Stanek przechodził z tej drużyny do Zagłębia, a ja z roli piłkarza Zagłębiaka Dąbrowa Górnicza, wskoczyłem na funkcję grającego trenera Unii.

Wtedy poznałem co to znaczy trenerska decyzyjność, zarządzanie, planowanie treningów i dobór zawodników. Zobaczyłem jaki to ciężki kawałek chleba. Na pewno popełniłem dużo błędów, ale mogłem wyciągnąć sporo wniosków i przekonać się, że to jest dla mnie.

Powrót do Zagłębia

O tym, że zostanie trenerem Artur Derbin tak naprawdę zdecydował jednak gdy wrócił do Zagłębia Sosnowiec.

– To była dla mnie wyjątkowa motywacja – wyjaśnia Artur Derbin. – Wróciłem do klubu, w którym się wychowałem. Mirosław Kmieć ze swoim specyficznym podejściem zaproponował mi funkcję asystenta. Później Mirosław Smyła pozwalał mocno uczestniczyć w procesie treningowym, a Romuald Szukiełowicz pokazał jak dobrze przygotować zespół motorycznie.

Przy okazji uzupełniałem swoje trenerskie wykształcenie, aż wreszcie prezes Marcin Jaroszewski zaryzykował stawiając na mnie. Razem z Robertem Stankiem i Tomkiem Łuczywkiem wprowadziliśmy drużynę do I ligi, a grając na zapleczu ekstraklasy dotarliśmy do półfinału Pucharu Polski. Pamiętne mecze z Lechem, z którym przegraliśmy 0:1 w Poznaniu i zremisowaliśmy 1:1 w rewanżu na Stadionie Ludowym wiosną 2016 roku oraz rozstanie z Zagłębiem pozwoliło mi zdobyć bagaż trenerskich doświadczeń.

Odbierając licencję UEFA Pro byłem już pewien, że to jest moja droga. Szybko zdałem sobie jednak sprawę, że łatwo nie będzie. Gdy ruszyłem w Polskę to na dzień dobry w Chojniczance musiałem przełknąć gorycz porażki 1:6 z Górnikiem Zabrze, ale w kolejnych 5 meczach nie doznaliśmy już porażki i do ostatniej kolejki walczyliśmy o awans. Rok później poczułem jego smak w GKS-ie Bełchatów, a teraz pracuję w GKS-ie Tychy i każdy wie jaki jest nasz cel w roku 50-lecia klubu.

Arytmia serca

Każdy wie też doskonale jakie to niesie konsekwencje, bo zawód trenera jest niezwykle stresujący.

– Dla mnie jest to przede wszystkim pasja i piękny zawód, w którym się odnajduję – zapewnia Artur Derbin. – W dodatku stał się to też dla mnie inspiracją do zmiany stylu życia. Kładę się spać około 22.00 i budzę się o 5.55. Znalazłem kiedyś kanał Fryderyka Karzełka, który zaczyna funkcjonować o tej właśnie godzinie i razem z moją partnerką Martą o tej porze, bez względu na to gdzie jesteśmy „meldujemy” swoją obecność w Klubie 555.

Artur Derbin ze swoją partnerką Martą Nowy Rok rozpoczął od wejścia na Kasprowy Wierch. Fot. Zbiory rodzinne Artura Derbina.

To znakomity sprawdzian samodyscypliny. Ważny wpływ na moje życie ma też odżywianie. Należę do wegan tak samo jak moja córka Martyna i partnerka Marta. Przekonałem się do tego stylu życia w 2015 roku. Pojawiła się u mnie arytmia serca, związana z wyczynowym uprawianiem sportu, a do niej doszło załamanie i przyszło też pytanie – dlaczego tak się stało? Po zabiegu ablacji zacząłem czytać książki, publikacje oraz oglądać filmy o tej tematyce i postanowiłem zmienić nawyki żywieniowe.

Zdecydowałem się na to ze względu na zdrowie i humanitarne traktowanie zwierząt. Nikogo nie namawiam, bo to jest osobista sprawa, ale uważam, że każdy powinien zwiększyć swoją świadomość i mieć możliwość wyboru. Ja wybrałem. Dużo owoców i warzyw. Świeżo wyciskane soki.

Nieprzetworzona żywność. Codzienna aktywność ruchowa: bieganie, rower, siłownia. Na takie życie nie ma „złego czasu”, a to, że w tym roku nic nam nie wyszło z planowanego z Martą wyjazdu na Zanzibar i uwielbiane przez nas podróże po świecie musieliśmy odłożyć, niczego nie zmienia.

W pierwszy dzień Nowego Roku weszliśmy na Kasprowy Wierch i przemierzając tatrzańskie szlaki rozpoczęliśmy 2021 rok z optymizmem. Wierzę, że już niedługo wróci normalność i zabieram się za pracę licząc na sukcesy. Wprawdzie trenerskie powiedzenie mówi, że to porażki uczą, ale przecież sukcesy dają radość, której wszystkim życzę.


Fot. Dorota Dusik