Bestia wraca. Damian Jonak chce znów poczuć dawny sens swojego życia

Trzy dni później „The Beast” skończy 35 lat. Czas biegnie szybko. Jeszcze nie tak dawno był nadzieją polskiego boksu, najpierw amatorskiego, później zawodowego. Pamiętam, co mówił mi o nim nieżyjący, wspaniały nasz pięściarz Wiesław Rudkowski, mistrz Europy i wicemistrz olimpijski. W czasach, gdy był trenerem kadry juniorów, Damian Jonak należał do jego ulubieńców.

Zdaniem Rudkowskiego miał wszystko, by pewnego dnia stanąć na olimpijskim podium, ale tak się nie stało, bo podpisał zawodowy kontrakt. – Trenerzy kadry stawiali na starszych, bardziej doświadczonych, bali się zaryzykować. A szkoda, bo mieliśmy większe możliwości, byliśmy mocniejsi psychicznie, nie kalkulowaliśmy tak jak oni – mówi Damian Jonak. – Ale ja też popełniłem wiele błędów. Nocami stałem na bramkach, by dorobić, nie trzymałem należycie wagi. Boks nie był wtedy najważniejszy, a to nie jest najlepsza droga do sukcesów.

Można żyć inaczej

Na zawodowym ringu stoczył 40 walk, żadnej nie przegrał, jedną zremisował, a 21 wygrał przed czasem. Gdy pytam kto wymyślił przydomek „Bestia”, odpowiada, że nigdy o takim nie słyszał. – Jest na boxrecu? Niemożliwe, nic o tym nie wiem.

Próżno w jego karierze szukać spektakularnych zwycięstw i mistrzowskich pasów. Jonak nie wykorzystał szansy, nie walczył o wielką stawkę. Wizyta w domu Boba Aruma w Los Angeles nie zmieniła jego życia, była też szansa na podpisanie kontraktu z Oscarem De La Hoyą i Golden Boy Promotions, ale wciąż był związany umową z Andrzejem Wasilewskim i Piotrem Wernerem.

Dlaczego nie udało się tych problemów rozwiązać? – Proszę ich o to zapytać – odpowiada Jonak. Nie ukrywa, że ma pretensje do tych, którzy prowadzili jego karierę. Mógł osiągnąć więcej, co do tego nie ma wątpliwości, ale skonfliktowany z promotorami chciał pokazać, że potrafi żyć bez boksu. Założył firmę, dobrze odnalazł się w innym świecie.

Stworzony do walki

Dlatego jego powrót jest zaskoczeniem, wydawało się że zawodowa kariera to przeszłość, rozdział zamknięty. A jednak przyjął propozycję Mateusza Borka i zobaczymy go w Częstochowie. Dziewięć lat temu był uczestnikiem pierwszej Polsat Boxing Night. W łódzkiej Atlas Arenie walczył z Mariuszem Cendrowskim, dziś sparaliżowanym po wypadku komunikacyjnym. Nie ukrywam, byłem przekonany, że zobaczymy go kiedyś w głównej roli na tej imprezie. Miał talent i styl stworzony do zawodowego boksu: potrafi walczyć w półdystansie, mocno uderzyć, przyjąć równie mocny cios.

Potwierdza to Robert Złotkowski, jego obecny trener. „Złoty” to kawał chłopa. 190 cm wzrostu, były mistrz świata w kickboxingu, ale mówił mi, że czuł podczas treningów bomby Jonaka. Byli na zgrupowaniu w Tajlandii, u Przemka Salety, który tam zarzucił kotwicę i jednym z jego biznesowych pomysłów jest organizacja takich właśnie przygotowań.

Odzyskać marzenia

Jonak twierdzi, że dopiero w dalekiej Tajlandii poczuł, że powrót ma sens. Przypomniał sobie juniorskie, spartańskie czasy i wspaniałą atmosferę codziennych treningów. Uwierzył, że być może nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Ciężko trenuje i wierzy, że w sobotę poradzi sobie z Lukasem Ndafolumą, choć ma świadomość, że Namibijczyk wie na czym polega boks i będzie bardzo trudnym rywalem. Jest młodszy, wyższy, ma znacznie większy zasięg ramion i wygrywa walkę za walką. Ostatnio z solidnym Anglikiem Craigiem Cunninghamem.

A Jonak ostatni pojedynek stoczył w 2015 roku w Inowrocławiu. Pokonał wtedy na punkty Ayouba Nefzi, ale nie zachwycił. Jak będzie w Częstochowie, podczas gali organizowanej przez Mateusza Borka i reklamowanej jako „Noc Zemsty”? Czy nie będzie zardzewiały, czy nie ryzykuje za bardzo. Mógłby odejść niepokonany, ale to nigdy nie był jego celem. Miał marzenia, który jak twierdzi mu ukradziono i tego najbardziej żal.

Gdy pytam, po co to robi, odpowiada: – Chcę zobaczyć, w jakim jestem miejscu, na co mnie jeszcze stać. Poczuć jeszcze raz to, co było sensem mojego życia przez tyle lat. Ale już wiem, że potrafię bez tego żyć – mówił Damian Jonak.

W sobotę będzie miał za sobą wielu kibiców, którzy przyjadą specjalnie dla niego. Pozostali też będą po jego stronie, bo zawsze był lubiany i niestety trochę niespełniony.