Bolesny rewanż za finał mistrzostw świata. Pierwsza porażka Biało-Czerwonych
Przeciwko wicemistrzom świata Polacy wyszli z dwoma nowymi przyjmującymi – Arturem Szalpukiem i Bartoszem Kwolkiem. Obaj na lewym skrzydle byli niezwykle skuteczni i – jak się później okazało – wiodącymi postaciami w naszym zespole. Przy serwisie tego pierwszego, ten drugi zdobył 3 punkty z rzędu. Biało-czerwoni objęli prowadzenie 16:13 i już go nie oddali. Statystyki Szalpuka i Kwolka, zarówno w przyjęciu, jak i ataku, były imponujące (powyżej 75%).
Po tak udanym początku pragnęliśmy, by ta pomyślna seria była kontynuowana. Nic z tego. Teraz to goście byli bardziej skoncentrowani i nadzwyczaj skuteczni. Od stanu 1:2 zdobyli 8 punktów z rzędu. Wysokiej przewagi skrzętnie pilnowali, a Polacy nie znaleźli skutecznej recepty, by przeciwstawić się rywalom.
Trener Vital Heynen dokonywał zmian w ustawieniu, ale nie było z nich żadnych efektów. Na dodatek nie mógł skorzystać z Dawida Konarskiego, który nabawił się urazu i nie uczestniczył już w porannym rozruchu. To spora strata, bo zastępujący go Bartłomiej Bołądź był tylko cieniem atakującego. Z konieczności na tej pozycji pojawił się Śliwka, ale trudno było o jakieś piorunujące efekty.
Mając 36% na przyjęciu oraz 29% skuteczności w ataku trudno było marzyć, by nawiązać jakąkolwiek rywalizację z tak renomowanym rywalem. W tej sytuacji trener Polaków musiał zmienić nieco system gry. Teraz Łomacz miał urozmaicić grę i częściej korzystać z drugiego skrzydła oraz środkowych. Śliwka musiał jednak otrzymać perfekcyjną piłkę, by udanie skończyć atak. Zbyt często jednak decydował się na kiwkę, na co rywale byli przygotowani. Zdecydowanie brakowało też w naszej drużynie siły rażenia i to był poważny problem. Po drugiej przerwie technicznej „canarinhos” opanowali sytuacje i pewnie zmierzali do wygrania III seta.
Podczas krótkiej przerwy Heynen zarządził naradę wojenną i długo perorował, a siatkarze słuchali w skupieniu. To był trudny moment, bo przecież znaleźliśmy się pod ścianą, dosłownie, bo tak funkcjonował amerykański blok. I okazała się nie do sforsowania, bo nasz atak praktycznie nie istniał.
Brazylijczycy podczas inauguracyjnego turnieju Ligi Narodów byli zespołem zdecydowanie najlepszym i zasłużenie wygrali w Katowicach. Porażka na pewno zabolała naszych siatkarzy, ale nie ma co rozdzierać szat. Przed nimi jeszcze cztery turnieje i wiele punktów do zdobycia.
Michał Micor
Włodzimierz Sowiński
Zobacz jeszcze: Vital Heynen na chrapkę na olimpijskie złoto
Brazylia – Polska 3:1 (22:25, 25:15, 25:21, 25:17)
BRAZYLIA: Fernando (1), Leal (15), Isac (9), Wallace (14), Lucarelli (17), Lucas (12), Thales (libero) oraz Maique (libero), Thiago, Alan (1), Flavio. Trener Marcelo FRONCKOWIAK.
POLSKA: Łomacz, Szalpuk (15), Nowakowski (1), Bołądź (3), Kwolek (13), Kochanowski (6), Zatorski (libero) oraz Kubiak (2), Bieniek(3), Śliwka (6), Fornal, Drzyzga. Trener Vital HEYNEN.
Sędziowali: Władimir Simonović (Serbia) i Stefano Cesare (Włochy). Widzów 9836.
Przebieg meczu
I: 8:10, 13:15, 16:20, 22:25.
II: 10:3, 15:8, 20:14, 25:15.
III: 10:8, 15:12, 20:16, 25:21.
IV: 10:8, 15:9, 20:13, 25:17.
Bohater – Ricardo LUCARELLI.
ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH
e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ