Bundesliga. Gwizdy, wyzwiska, chaos

– To było najgorsze walne zgromadzenie, jakie kiedykolwiek widziałem – mówił o corocznym zebraniu członków Bayernu słynny Uli Hoeness. W Monachium było bardzo gorąco.


Praktycznie wszystkie kluby w Niemczech działają jako stowarzyszenia zrzeszające członków – czyli kibiców – w liczbie kilku, kilkunastu czy kilkudziesięciu tysięcy. To do nich zawsze należy obligatoryjna większość udziałów w klubie, będąca tam świętością. Co roku każdy klub przeprowadza walne zgromadzenie członków, na którym czołowi działacze „spowiadają” się z poprzedniego roku, odpowiadają na pytania, głosują, raportują itp.

Poszedł do sądu

Nie inaczej było w Bayernie. Wiadomo było, że na tegorocznym zgromadzeniu będzie gorąco, a to za sprawą kibiców – członków klubu, łącznie jest ich 290 tysięcy – którym nie podoba się, że jednym ze sponsorów bawarskiego giganta są katarskie linie lotnicze. Niedawno świat obiegła oprawa meczowa fanów Bayernu, gdzie na dużym płótnie widoczne były zakrwawione postaci prezesa rady nadzorczej Olivera Kahna i prezydenta Herberta Hainera, którzy piorą brudne, umorusane krwią ubrania, mając kieszenie pełne gotówki. „Za pieniądze wypierzemy wszystko” – brzmiał transparent nawiązujące rzecz jasna do praw człowieka, które regularnie są łamane w Katarze. Liczba ofiar, jakie pochłonęła budowa stadionów na przyszłoroczny mundial, liczona jest w tysiącach. To się monachijczykom nie podoba.

Nie pozwolę!

Michael Ott, kibic i członek Bayernu, postanowił działać. Chciał poddać pod głosowanie wniosek, który uniemożliwiłby w przyszłości nawiązywania kontaktów biznesowych między klubem a Katarczykami. Ott poszedł do sądu, by ten nakazał Bayernowi – spółce akcyjnej – zajęcie się sprawą w trakcie obrad, lecz nic z tego nie wyszło. Nie jest to temat pilny, więc klub nie ma obowiązku się tym zajmować. Oznaczało to, że 28-latek mógł złożyć tylko „spontaniczny wniosek” o dodanie jego aplikacji do porządku obrad już w trakcie zgromadzenia, ale potrzebowałby do tego ogromnej większości głosów.

Włodarze Bayernu odpowiedzieli Ottowi… wściekłością.

– Nie pozwolę głosować nad wnioskami niezgodnymi z prawem! Sąd zdecydował, że walne zgromadzenie nie musi się tym zajmować – grzmiał wiceprezydent Dieter Meyer, co spotkało się z falą gwizdów i wyzwisk, jakiej zgromadzenie Bayernu dawno nie widziało. „Problemem jest to, że w dupie masz prawa człowieka” – krzyknął ktoś. Zmienić coś w klubie wcale nie jest łatwo, bo procedury są zagmatwane, głosów trzeba mieć sporo, a – jak to w takich sytuacjach bywa – dużą rolę odgrywają układy i układziki.

– Chcecie też, żebyśmy głosowali nad zerwaniem kontraktu z Audi i graniem w niebiesko-białych trykotach? – rzucał pozbawione logiki frazy Meyer, nawiązując nawet do barw lokalnego rywala, TSV 1860 Monachium. Byle tylko uciec od niewygodnego tematu.

Komu sprzedadzą?

Atmosfera została podgrzana, gdy prezydent Hainer przyznał, że jeszcze nie wie, czy umowa sponsorska z Katarem będzie przedłużona, czy nie.

– Dialog to najlepszy sposób, by jednoczyć ludzi. Wypełnimy umowę z liniami lotniczymi, a co będzie potem, zobaczymy – mówił Herbert Hainer w tumulcie okrzyków… domagających się jego odejścia.

Klubowe stowarzyszenie – czyli jego członkowie – mają 75 procent udziałów w spółce akcyjnej Bayernu. Nie jest wykluczone, że z racji strat pandemicznych (150 mln euro) władze odsprzedadzą 5 procent zewnętrznemu inwestorowi, choć złamanie bariery 3/4 udziałów odbierze stowarzyszeniu niektóre uprawnienia. Fani boją się tego oraz możliwości, że te 5 procent trafi się… komuś z Kataru. Powiedzieć, że szefostwo Bayernu jest na cenzurowanym, to jak nic nie powiedzieć. Z pozoru walczy ono z komercjalizacją w futbolu, ale w praktyce pieniądze działaczom nie śmierdzą.


Fot. PressFocus