Chińska epidemia trwa w najlepsze

Ostatni China Open, jeden z najbardziej prestiżowym w cyklu World Tour pokazał Europie, gdzie jest jej miejsce. Zabrakło wprawdzie reprezentującego Niemcy Dmitrija Owczarowa, który całkiem dobrze radzi sobie w konfrontacji z Azjatami, a pozostali na czele z doświadczonym Timo Bollem nie mieli zbyt wiele do powiedzenia.

Leworęczny Niemiec, który przed laty ogrywał taśmowo najlepszych Chińczyków, odpadł w 1/8 tego turnieju po zaciętym, siedmiosetowym meczu z młodym Liangiem Jingkunem, ale nawet gdyby go jakimś cudem pokonał, w ćwierćfinale musiałby się zmierzyć z królem tej dyscypliny, Ma Longiem. Inni cenieni Europejczycy odpadali jeszcze szybciej, chociażby Portugalczyk Marcos Freitas, Szwed Kristian Karlssson , Austriak Robert Gardos, czy Niemiec Patrick Franziska. Nieoczekiwanie do kolejnej rundy natomiast awansował Anglik Liam Pitchord eliminując rewelację tego sezonu, Brazylijczyka Hugo Calderano, czy Francuz Emmanuel Lebesson, który wyeliminował groźnego Egipcjanina Omara Assara. Ale to było wszystko na co ich było stać.

W półfinale zabrakło też Japończyków, którzy od lat szukają skutecznej szczepionki na pingpongową chińską epidemię. Dostał się tam tylko Koreańczyk Lim Jonghoon, ale tylko dlatego że w ćwierćfinale na jego drodze stanął rodak, Lee Sangsu, który rundę wcześniej wygrał z innym Koreańczykiem, Jang Woojinem.

W grze o finał Lim był jednak bez szans w konfrontacji z Ma Longiem, najlepszym od lat tenisistą stołowym globu. 29 letni mistrz olimpijski z Rio de Janeiro i dwukrotny mistrz świata w singlu wygrał po raz siódmy China Open, co jest nowym rekordem tej imprezy. W finale Ma Long pokonał 4:1, 21 letniego Fan Zhendonga, który prawdopodobnie będzie jego następcą na pingpongowym tronie.

Chińczycy grają od lat najładniej i najskuteczniej. I nie ma znaczenia jakiej wielkości jest piłeczka, czy jest z celuloidu, czy jak ostatnio z plastiku. Krótkie sety też nie wywróciły do góry nogami tenisa stołowego. W ping-ponga gra cały świat, ale wygrywają Chińczycy. To oni najlepiej poruszają się przy stole, to oni są największymi atletami, bo jako pierwsi zrozumieli jakie to ważne. Skośnoocy mistrzowie plastikowej piłeczki z Kraju Środka trzymają się mocno, chyba mocniej niż kiedykolwiek.

Na igrzyskach w Tokio (2020) zapewne wezmą pełną pulę. Jeśli Ma Long znów stanie na najwyższym stopniu podium, będzie pierwszym w olimpijskiej historii tej dyscypliny, który obroni tytuł zdobyty cztery lata wcześniej. Ale będzie miał wyjątkowo groźnego rywala w osobie swojego rodaka, Fan Zhendonga. Na razie z nim wygrywa (choć zdarzają się też porażki), ale nikt nie wie jak będzie za dwa lata.

Europa w tym wyścigu jest bez szans. Dimę Owczarowa nękają kontuzje, Boll jest coraz starszy, genialny przed laty Białorusin Władimir Samsonow, oczywiście jeśli poleci do Tokio będzie miał 44 lata.

My mamy tylko bardzo utalentowanego Jakuba Dyjasa, ale w konfrontacji z Chińczykami ma niewielkie szanse, choć nie tak dawno pokonał Fang Bo, wicemistrza świata z 2015 roku.

A Japończycy ? Mają szeroką grupę ciekawych zawodników, w tym 14 letniego Tomokazu Harimoto, który od czasu do czasu zadziwia świat, lecz w starciach z takimi tuzami jak Ma Long i Fan Zhendong nie ma czego szukać.

Czasy kiedy Chińczycy dostawali od innych lanie chyba szybko nie wrócą. W 1989 roku w Dortmundzie byłem naocznym świadkiem gdy w finale turnieju drużynowego mistrzostw świata dostali straszne (0:5) lanie od Szwedów. W rywalizacji singlistów najlepszego z nich, Ma Wenge, nasz Andrzej Grubba odprawił bez straty seta 3:0. W półfinale niestety przegrał 1:3 z Janem Ove Waldnerem, który sięgnął po złoty wygrywając w decydującym pojedynku ze swym rodakiem Joergenem Perssonem.

Dwa lata później w Chibie (Japonia) Persson ograł w finale Waldnera i Chińczycy znów musieli obejść się smakiem. Podobnie było na igrzyskach. Tenis stołowy debiutował w Seulu (1988) i przyniósł największe sukcesy gospodarzom. W finale gry pojedynczej Yoo Nam Kyu pokonał swojego rodaka z Korei Południowej, Kim Taek Ki, a medal brązowy zdobył Szwed Erik Lindh. A że Koreanki wygrały też debla, to chińskie straty w Seulu były duże.

Olimpijski turniej w Barcelonie (1992) padł z kolei łupem Jana Ove Waldnera, który w decydującej grze wygrał z Francuzem Jeanem Philippe Gatienem i dopiero w Atlancie (1996) Chińczycy sięgnęli po pierwsze olimpijskie złoto w rywalizacji mężczyzn.

I wygrywają po dziś dzień, choć w Atenach (2004) musieli przełknąć gorzką pigułkę, Koreańczyk z Południa, Ryu Seung Min wygrał w finale z ich asem, Wang Hao. Temu Chińczykowi jak widać nie było pisane zdobyć złota w grze pojedynczej, bo na kolejnych igrzyskach (Pekin – 2008 i Londyn – 2012) też dochodził do finałów i w obu przypadkach przegrywał, ale ze swoimi rodakami, Ma Linem i Zhang Jike.

U kobiet przepaść pomiędzy Chinami i Europą jest jeszcze większa. Te Chinki, które zagrają na igrzyskach w Tokio będą mieć za sobą znacznie cięższą próbę – wewnętrzne kwalifikacje. I te które je szczęśliwie przebrną będą głównymi kandydatkami do olimpijskiego złota.

A o pozostałe medale zapewne walczyć będą inne skośnookie dziewczęta: z Japonii, Hongkongu (mają bardzo ciekawą drużynę), być może wspólną reprezentację wystawi Korea.

Za dwa lata w Tokio w olimpijskim programie pojawi się też gra mieszana, tzw. mikst. Czy to zwiększy szanse Europejczyków ? Nie sądzę, choć mamy z tą grą miłe wspomnienia. W 1982 roku w Budapeszcie pierwszy złoty medal mistrzostw Europy dla Polski zdobył właśnie w mikście Andrzej Grubba w parze z Holenderką Bettiną Vriesekoop.

Na igrzyskach mogą jednak grać tylko zawodnicy z tego samego kraju. Szanse by pokonać Chińczyków chyba jednak w mikście będą największe, choć zakończony w Shenzhen, podczas China Open pozbawił złudzeń tych, którzy tak myślą. Wygrali Lin Gaouyan i Chen Xingtong tracąc w turnieju zaledwie dwa sety, z Koreańczykami w półfinale i Japończykami w finale. A przecież takich mistrzowskich par pingpongowi kosmici z Kraju Środka są w stanie wystawić kilka.

Jaki z tego wniosek ? Chińczyków dalej będą gonić Azjaci i co niektórzy Europejczycy, ale w dającej się przewidzieć przyszłości z pewnością ich nie dogonią.