Stefan Dryszel na sportowej emeryturze

Współtwórca największych, drużynowych sukcesów polskiego tenisa stołowego Stefan Dryszel kończy pracę w PZTS i odchodzi na emeryturę. Już wcześniej wrócił do rodzinnej Stanicy, położonej między Gliwicami a Rybnikiem, tam gdzie się wszystko zaczęło…


Kiedy po raz pierwszy założył pan koszulkę reprezentacji?

Stefan DRYSZEL: – To był początek lat 70. i jeden z tzw. meczów przyjaźni. Jako Mistrz Polski Młodzików zagrałem w spotkaniu z NRD, ale szczegółów nie pamiętam. Dawniej nie było podziału na skrzatów, żaków, kadetów itd. W gronie młodzików byli zawodnicy do 15 lat, a potem juniorzy do 18. W mistrzostwach Europy wystąpiłem z innym młodzikiem, nieżyjącym już Jackiem Mielewczykiem i Adamem Pade, do dziś mieszkającym w Szwajcarii.

Wielcy zawodnicy

Seniorska kadra to wspaniałe lata 80. i kilka nazwisk, razem z pańskim: Andrzej Grubba, Leszek Kucharski, Andrzej Jakubowicz itd.

Stefan DRYSZEL: – Moglibyśmy jeszcze kilku reprezentantów wymienić, wspaniałe czasy. Zagrałem 11 razy w MŚ i ME, ale w singlu nie mam wielkich sukcesów. W rankingu najwyżej byłem w siódmej dziesiątce. Znakomite wyniki mieliśmy jako drużyna, brąz Mistrzostw Świata, srebro i brąz Mistrzostw Europy. Moim zadaniem było wspieranie znakomitych kolegów, czyli Andrzeja Grubbę i Leszka Kucharskiego. Graliśmy systemem trzech na trzech, więc jeśli dołożyłem punkt, to oni mogli sobie pozwolić na porażkę w jednej z dwóch swoich gier.

Z kim wygrywał Pan w karierze?

Stefan DRYSZEL: – W meczu o 3. miejsce DMŚ w Goeteborgu w 1985 roku wygrałem z Japończykiem Kiyoshim Sato, wtedy zajmującym 5. pozycję na liście międzynarodowej federacji.

W Mistrzostwach Polski zdobywał pan aż 25 medali, w tym 5 złotych w deblu i mikście. Z kim pan najczęściej występował w grze deblowej?

Stefan DRYSZEL: – Złoto MP wywalczyłem z Leszkiem Kucharskim, Andrzejem Jakubowiczem i Piotrem Molendą, a najczęściej grałem z Jakubowiczem. Byliśmy też w 1/8 finału MŚ, przegrywając o ćwierćfinał z Francuzami. Faktycznie, zaczynaliśmy w deblu z rok młodszym „Kucharzem”, ale potem trener Zdzisław Derdoń zdecydował o utworzeniu pary Grubba-Kucharski. To była świetna decyzja. A ja z moim rówieśnikiem Andrzejem Grubbą chyba nigdy nie zagrałem w tej konkurencji w MP.

Trener i zawodnik

Kiedy zakończył pan karierę zawodniczą?

Stefan DRYSZEL: – Po okresie występów w ligach francuskiej i niemieckiej, wróciłem do Polski i pomagałem AZS Gliwice w utrzymaniu ekstraklasy w połowie lat 90. Początkowo jako trener, a po wyjeździe Grzesia Iwaniuka także jako tenisista stołowy. A kiedy w 1996 roku zostałem trenerem kadry narodowej, z ówczesnego ministerstwa nie było zgody na to, by szkoleniowiec reprezentacji jeszcze dodatkowo rywalizował ze swoimi zawodnikami w lidze. Epizod zagraniczny zanotowałem w 2005 roku, zaraz po MŚ w Szanghaju, kiedy kadra miała przerwę. Stasio Frączyk zaprosił mnie do Austrii, abym zagrał w barażach o wejście do 2 ligi. Potrzebowali zawodnika z czystą kartą, który nigdzie nie jest zgłoszony. Trochę w Polsce potrenowałem i udałem się do Salzburga, gdzie cel osiągnęliśmy. Z miejscowymi wygrywałem, a jeśli przegrywałem, to jedynie z obcokrajowcami.

W ogóle jak to się stało, że przed igrzyskami w Atlancie objął pan kadrę biało-czerwonych?

Stefan DRYSZEL: – Przede mną trenerem był Jurek Grycan, a w składzie m.in. młodziutki Lucjan Błaszczyk, ćwierćfinalista mistrzostw globu. Niestety, nie udało się Luckowi wywalczyć indywidualnej kwalifikacji na IO 1996. To sprawiło, że Grycan odszedł z pracy. Do mnie, przebywającego ówcześnie w Niemczech, zadzwonił z propozycją wiceprezes Związku Wojciech Waldowski. Dokończyłem sezon, a potem podzieliliśmy się obowiązkami z Leszkiem Kucharskim i prowadziliśmy kadrę.

Cztery razy pańscy podopieczni zagrali w igrzyskach, a do pełni szczęścia zabrakło medalu.

Stefan DRYSZEL: – W ogóle medalu olimpijskiego brakuje naszemu tenisowi stołowi. Mieliśmy szanse w deblu, a jedną z nich za mojej kadencji. W Atenach w 2004 roku bardzo blisko podium byli Lucek Błaszczyk i Tomek Krzeszewski. Ponieśli porażkę z chińską parą Ma Li, Chen Qi, późniejszymi złotymi medalistami.

Długie rozłąki zadecydowały

Dlaczego po IO 2008, mając 50 lat, rozstał się pan z reprezentacją?

Stefan DRYSZEL: – Decyzję podjąłem rok przed igrzyskami. Niezależnie od wyników, zdecydowałem się odejść. Nastąpiło zwyczajne zmęczenie materiału, bowiem przez 12 lat dzień w dzień związany byłem z kadrą, a w każdym roku średnio 7 miesięcy spędzałem poza domem. To odbijało się na rodzinie.

Kolejne 11 lat spędził pan na stanowisku dyrektora sportowego PZTS.

Stefan DRYSZEL: – To było ciekawe wyzwanie, chociaż zupełnie inne, bowiem za biurkiem, z telefonem w ręku i laptopem obok. Bardzo absorbujące, wymagające dyspozycyjności. Podejmowaliśmy w wąskim gronie wiele decyzji, także stricte decydujących o losach naszej dyscypliny, jak np. sprytny manewr zastosowany przed igrzyskami w Rio de Janeiro. Chodziło o kobiecy zespół narodowy. Pewna startu była Li Qian, a potrzebowaliśmy drugiej singlistki, by móc utworzyć drużynę olimpijską. Wraz z trenerami Zbigniewem Nęckiem i Michałem Dziubańskim postanowiliśmy, że w ostatnim turnieju Pro Tour w roli gospodarza wystawiamy do zawodów głównych Katarzynę Grzybowską-Franc, która bardzo potrzebowała punktów do rankingu.  Z kolei Li Qian miała grać eliminacje. Ryzyko się opłaciło, Kasia grała bardzo dobrze, pokonując m.in. Shan Xiaona. Ostatecznie w Rio zagrały Li Qian, Grzybowska-Franc i Natalia Partyka.

Ciężkie czasy dla wszystkich

A największe rozczarowanie?

Stefan DRYSZEL: – Poza brakiem medalu, to brak polskiego pingpongisty w ostatnich igrzyskach w Tokio. Liczyłem, że będziemy mieli chociaż jednego singlistę. Trzeba jednak przyznać, że to były ciężkie czasy dla wszystkich, covid, pandemia, zawodnicy mieli kłopoty zdrowotne, doszły inne problemy. Mam nadzieję, że w Paryżu zagrają i nasze panie, i nasi panowie.

Jest nowe pokolenie, zdobywające regularnie medale MŚ i ME w juniorach i kadetach.

Stefan DRYSZEL: – Mamy bardzo uzdolnioną młodzież, której PZTS pomaga w rozwoju. W ostatnich latach jesteśmy w czołówce klasyfikacji punktowej i medalowej w imprezach mistrzowskich. Kluczowe będzie przejście do seniorów. To tak jak z maszyną losującą w totolotku. Co jakiś czas jedna kula wyskakuje, a w przypadku tenisa stołowego oznacza to osobę, która wypływa na szersze wody. Wierzę, że będziemy odnosić wielkie sukcesy.

Miłosz Redzimski zdobędzie medal olimpijski w singlu?

Stefan DRYSZEL: – Jest to marzenie, które mogłoby się ziścić. To realne. Tadek Klimkowski, były zawodnik AZS AWF Gdańsk i reprezentacji, który od wielu lat mieszka we Francji, rozmawiał z ojcem utalentowanych braci Lebrun. Cóż się od niego dowiedział? Chińczycy, dominujący od lat, obawiają się tylko czterech młodych Europejczyków: wspomnianych Felixa Lebrun, Alexisa Lebruna, Szweda Trulsa Moregarda i Miłosza Redzimskiego!

To brzmi bardzo ciekawie… A pan wrócił w rodzinne strony, do Stanicy.

Stefan DRYSZEL: – Większość turniejów okręgowych rozgrywaliśmy na sali „Pszczelnik” w Siemianowicach Śląskich. Mam ogromny sentyment do śląskiego tenisa stołowego, do trenerów, z którymi współpracowałem i zawodników, z którymi grałem. Przez pewien czas mieszkałem w Gliwicach, ale ponownie jestem w Stanicy. Kilka tygodni temu spotkałem swojego młodszego kolegę z miejscowości, byłego piłkarza reprezentacji Waldka Matysika. Mieszka w Bonn, a przyjechał odwiedzić przyjaciół.

Rozmawiał JJ


Fot. pzts.pl