Mateusz Jankowski: Córkę nazwę Legia

Tomasz MUCHA: Gdy próbowaliśmy porozmawiać pierwszy raz, zastałem pana z żoną u lekarza. Wszystko w porządku?

Mateusz JANKOWSKI:– Jak najbardziej! Spodziewamy się powiększenia rodziny, jestem niezmiernie dumny i szczęśliwy. Wspaniale zaczął się ten rok, do końca życia zapamiętam Opole!

No to gratulacje! Imiona już macie?

Mateusz JANKOWSKI:– Hmm… Dla chłopca nie, ale dziewczynka to Olimpia albo Legia…

Aha…

Mateusz JANKOWSKI:– Oczywiście żartuję, najważniejsze, żeby dziecko był zdrowe. A Olimpia Elbląg, skąd pochodzę, i Legia Warszawa to kluby, którym gorąco kibicuję. Moja żona to złota kobieta, bo nie ma problemu z tym, abym czasami wyskoczył z chłopakami na mecz Legii.

Kibicuje pan na trybunach?

Mateusz JANKOWSKI:– Oczywiście! Zdzieram gardło na Żylecie tak, że potem dwa dni nie mogę mówić. To mój sposób odreagowania stresu i emocji, rozmawiałem kiedyś z psychologiem sportowym, który przekonywał, że to bardzo dobra opcja.

Często?

Mateusz JANKOWSKI:– Kiedy tylko to możliwe. Ostatnio byłem na Wiśle Kraków, wcześniej w Gdyni i Zabrzu, także na Łazienkowskiej. Teraz jest plan jechać do Poznania, tak się składa, że rewanż z Wisłą Płock gramy w sobotę, a mecz z Lechem jest w niedzielę. Jest duża szansa, że będę mógł z przyjaciółmi wspomagać Legię z trybun.

Razem ze „Staruchem”, liderem „Żylety”?

Mateusz JANKOWSKI:– Ha ha! Jasne, że razem! Chociaż osobiście się nie znamy, to razem kibicujemy Legii, więc można powiedzieć, że jesteśmy „braćmi po szalu”. Osobiście bardzo cenię każdego kibica, bo sam nim jestem. Mówi się, że to chuligani i bandyci, jednak jak pan widzi na moim przykładzie, nie do końca tak jest. Jeżdżę i zdzieram gardło, bo to kocham i sprawia mi to wielką przyjemność! Nie szukam zaczepki, skupiam się tylko na kibicowaniu, bo to moja pasja.

W szatni Gwardii podziela ją ktoś jeszcze?

Mateusz JANKOWSKI:– Pyta pan o Legię? Być może, ale się nie afiszuje, ha ha! No, czasem jest zabawnie, bo mamy w drużynie kilku chłopaków i trenerów z Płocka. Trochę się przekomarzamy. A jak Legia przegrywa, to wystarczy na mnie spojrzeć – od razu wszyscy wiedzą.

Legia kroczy po tytuł w ekstraklasie, a po co kroczy Gwardia w superlidze? Wasz awans do półfinału to podobno wcale nie wasza zasługa, tylko Marka Daćki, który powiedział, że na to nie zasługujecie. Podziękował pan koledze z Górnika?

Mateusz JANKOWSKI:– Nie było okazji, ale zostawmy to już. On musi z tym żyć, a to my gramy dalej.

W każdym razie wykręciliście niezły numer. Czy Gwardię stać jeszcze na więcej?

Mateusz JANKOWSKI:– Pyta pan, czy jesteśmy już syci tym, co zrobiliśmy? Niby jest sukces, osiągnęliśmy już więcej niż w poprzednim sezonie, w którym przecież zostaliśmy okrzyknięci czarnym koniem (Gwardia była piąta po sezonie zasadniczym, przegrała w ćwierćfinale z MMTS Kwidzyn – przyp. red.), znów awansowaliśmy do europejskich pucharów, ale…

…Półfinał to jeszcze nie medal…

Mateusz JANKOWSKI:– No właśnie, tak naprawdę przecież jeszcze nic nie mamy. Jeżeli jednak nadarzy się okazja, wykorzystamy ją, bo na kolejną taką w Opolu być może znowu trzeba będzie czekać 50 lat (poprzedni medal piłkarze ręczni z Opola zdobyli w 1964 roku – przyp. red.). Chcemy dać radość sobie i naszym fantastycznym kibicom. Na pewno sportowo, finansowo, czy doświadczeniem ustępujemy Wiśle Płock, Vive Kielce i Azotom Puławy, ale czy mentalnie, determinacją, motywacją, sercem? Myślę, że pod tym względem to my jesteśmy w czubie.

Zatem czwarte miejsce na koniec was rozczaruje?

Mateusz JANKOWSKI:– Będę mądrzejszy po meczach. Cieszymy się, że możemy zagrać jeszcze cztery. Nic już nikomu nie musimy udowadniać, ale w każdym z nich będziemy walczyć o to, co tylko się da. Jeżeli damy z siebie 120 procent, ale nie wystarczy, by wygrać – trudno, trzeba będzie taki wynik uszanować. Oczywiście, błędy będą, piłka ręczna to gra błędów, ale chciałbym, żebyśmy po wszystkim w szatni spojrzeli sobie prosto w oczy, że zrobiliśmy wszystko, żeby zdobyć medal.

Byliście już blisko wyeliminowania Azotów w półfinale Pucharu Polski – to was buduje?

Mateusz JANKOWSKI:– Zabrakło kilku sekund (Azoty decydującą bramkę w dwumeczu zdobyły na 4 sekundy przed końcem rewanżu – przyp. red.), ale zarówno te mecze, jak i jesienna rywalizacja w Pucharze EHF umocniły nas w przekonaniu, że nie jesteśmy byle jacy, że coś potrafimy. Gdy trafiliśmy na Benfikę, sami sądziliśmy, że skończy się na pierwszej rundzie, a my nie pękliśmy, odrobiliśmy straty z Lizbony, potem z Koprem zabrakło nam jednej bramki i przepisowego sędziowania w rewanżu. Teraz przeliczył się Górnik.

Pan grał w Azotach, ale przed puławską „erą brązu” 2015-17, więc medalu w swoim dorobku nie ma, jak większość młodszych kolegów z Gwardii?

Mateusz JANKOWSKI:– Tak, przegrałem play off w 2014 roku z Górnikiem. Jedyny medal, jaki mam, to srebrny mistrzostw Polski juniorów w barwach Truso Elbląg, w finale w Wieluniu przegraliśmy z Wisłą Płock. Gdzieś z tyłu głowy ten brak siedzi. Teraz mamy w Opolu świetną atmosferę w zespole, pozytywną energię. Czerpiemy z tych dobrych chwil, ile się da. I wierzę, że nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa.