Leśnikowski: Nawet jupiterów nie będzie komu zgasić

Kiedy kilkadziesiąt minut po ostatnim gwizdku sobotniego meczu opuszczałem stadion GKS Katowice przy Bukowej, mijały mnie w jego bramie – i tuż za nią – kolejne audice, beemki i merole. Mniejsza jednak o marki; ważniejsze były rejestracje. Zachodniopomorskie, dolnośląskie, łódzkie, gdańskie, wielkopolskie…

Śląskich było niewiele, bo miejscowych – o rodowitych katowiczanach nie wspominając – jest dziś w GieKSie niewielu; palców jednej dłoni wystarczyłoby, aby ich policzyć. Wiem, wiem – nie miejsce urodzenia i nie okolica, z której się pochodzi, kształtuje człowieka i jego szacunek do dobrej roboty i… samego siebie. Bardziej chodzi mi o to, że jeśli w Katowicach „sprawa się rypnie” – a jest na najlepszej drodze ku temu – nikt specjalnie nie będzie płakać nad tym faktem. Ot, każdy – pewnie łącznie z tzw. kadrą zarządzającą – wsiądzie w swą mniej lub bardziej wypasioną furę i ruszy w świat. W końcu w dzisiejszych czasach tam dom twój, gdzie praca (i kasa – zwłaszcza kasa…) twoja.


Boję się tylko, że nawet jupiterów nie będzie komu zgasić. Kibicowska obojętność – w kontekście aktualnych i przeszłych zdarzeń – staje się coraz bardziej zrozumiała (i porażająca)…