Dekada Glika, czyli wielkiego charakteru

To już 10 lat, odkąd Kamil Glik pojawił się w reprezentacji Polski. Przez ten czas dostarczył sobie i wszystkim kibicom wielu niezapomnianych chwil.

Jest styczeń 2010 roku. Z katowickiego dworca, do Warszawy, odjeżdża na zgrupowanie reprezentacji Polski czterech zawodników śląskich klubów. Trzech z nich to obrońcy. Tomasz Brzyski i Maciej Sadlok grają dla Ruchu Chorzów, a Kamil Glik jest zawodnikiem gliwickiego Piasta.

Ponadto w kadrze znalazł się Tomasz Nowak, wówczas piłkarz Polonii Bytom, a dziś zawodnik Podbeskidzia Bielsko-Biała. Oprócz nich do zespołu narodowego powołani zostali się m.in. tacy gracze, jak: Piotr Brożek, Tomasz Bandrowski, Maciej Iwański czy Jacek Kiełb.

Jest również Robert Lewandowski. Wszyscy ci zawodnicy lecą następnie, z Franciszkiem Smudą w roli selekcjonera, na turniej o Puchar Króla Tajlandii. Niektórzy, jak wspomniany Glik właśnie, debiutują w drużynie narodowej.

Pochodzący z Jastrzębia-Zdroju zawodnik już w swoim pierwszym występie zdobywa bramkę. Do Euro 2012, którego jesteśmy gospodarzami, pozostaje wówczas niemal 2,5 roku. Glik zalicza następnie kilka występów w kadrze w 2010 i 2011 roku, ale na turniej selekcjoner go nie zabiera, choć w zgrupowaniu przed mistrzostwami uczestniczył.

O tym, w jaki sposób Smuda przekazuje obrońcy, a także Tomaszowi Jodłowcowi i Michałowi Kucharczykowi decyzję, do dziś krążą legendy…

Trafił Anglików

Glik ma jednak charakter i już wtedy wiedział, że jego czas w drużynie narodowej jeszcze nastąpi. Nie trzeba na to długo czekać. Kiedy Waldemar Fornalik przejmuje obowiązki selekcjonera reprezentacji Polski, niemal od razu powołuje do zespołu zawodnika, który coraz więcej zaczyna znaczyć dla włoskiego Torino.

Środkowy obrońca rozpoczyna eliminacje brazylijskiego mundialu i bardzo szybko nadchodzi pierwsza jego chwila chwały. 17 października, dzień po planowanym terminie, jastrzębianin strzela swojego pierwszego gola w narodowych barwach.

Robi to w meczu dla wszystkich polskich kibiców szczególnym, bo w historii naszego futbolu więcej od konfrontacji z Anglikami znaczą chyba jedynie starcia z Niemcami. Na Stadionie Narodowym nasz zespół rozgrywa chyba najlepszy mecz tamtych eliminacji, jak również najlepszy za kadencji trenera Fornalika.

Później jednak jest gorzej. Miesiąc po remisie 1:1 z Anglikami, „biało-czerwoni” grają w Gdańsku z Urugwajem. Glik niefortunnie przecina podanie adresowane do Edinsona Cavaniego i zaskakuje Przemysława Tytonia. To pierwszy gol samobójczy Glika w reprezentacji.

Na kolejne trafienie, tym razem do właściwej bramki, zawodnik musi poczekać do 2014 roku. „Biało-czerwoni” dobrze grają w eliminacjach Euro 2016, a środkowy obrońca na listę strzelców wpisuje się w starciu przeciwko Gruzji w Tbilisi.

Wówczas jest już absolutnie kluczową postacią w naszym zespole. Świadczy o tym fakt, że tuż przed kluczową fazą rywalizacji o mistrzostwa Europy, przed towarzyskim meczem z Grecją – również w Gdańsku – wyprowadza nasz zespół, pod nieobecność Roberta Lewandowskiego, jako kapitan.

To jego 31. występ w narodowym zespole. Cztery mecze później nasz bohater cieszy się wraz z drużyną i ponad 50 tysiącami ludzi na Stadionie Narodowym z awansu na Euro 2016.

Czuł spory niedosyt

Na tymże Euro jest ostoją naszej defensywy, a zespół Adama Nawałki pierwszą bramkę na tamtym turnieju traci dopiero w 1/8 finału. Jest przy tym golu nieco winy Kamila Glika, bo to on zbyt krótko wybił dośrodkowanie w nasze pole karne. Niemniej jednak ani on, ani żaden piłkarz naszego zespołu nie mógł przewidzieć, że Xherdan Shaqiri złożył się do przewrotki w tak znakomity sposób.

Środkowy obrońca rehabilituje się w serii rzutów karnych. Uderza potężnie, w prawy, dolny róg szwajcarskiej bramki. Nie do obrony. Podobnie dzieje się w meczu z Portugalią. W tym jednak meczu myli się Jakub Błaszczykowski i to rywale jadą na półfinał do Lyonu.

– Poznaliśmy gorycz porażki. Czujemy spory niedosyt. Wykorzystamy bagaż doświadczeń – mówi po spotkaniu Kamil Glik, ale widać, że jest smutny. Dla niego samego występ na Euro 2016 był jednak bardzo udany. Do Jastrzębia-Zdroju, gdzie jest witany w hali widowiskowo-sportowej przy al. Jana Pawła II przez więcej niż tysiąc kibiców, przyjeżdża już jako gracz Monaco. Do klubu z Księstwa trafia za 11 mln euro.

Rozgrywa następnie 9 z 10 meczów eliminacji mundialu w Rosji. W starciu domowym z Kazachstanem strzela kolejnego gola w narodowych barwach, a tuż przed turniejem doznaje kontuzji barku. Znów pokazuje niezłomny charakter, bo na turniej ostatecznie jedzie, choć opuszcza pierwszy mecz z Senegalem. T

ym razem nie jest już jednak tak dobrze, jak na Euro. „Biało-czerwoni” żegnają się z rywalizacją po fazie grupowej, ale Glik w reprezentacji pozostaje.

Nadal jest jej podporą i na dziś ma na swoim koncie 73. mecze w drużynie narodowej. Spośród zawodników, którzy grali wyłącznie na środku defensywy, więcej spotkań rozegrał jedynie Władysław Żmuda.

Fot. Rafał Oleksiewicz/PressFocus

***

Obrońcy ze stali

W historii doczekaliśmy się wielu wybitnych środkowych obrońców i niełatwo jest zaryzykować stwierdzenie, że Kamil Glik – tym, co dla naszej piłki nożnej zrobił – zasłużył sobie na miejsce wśród najlepszych.

Wszystko jednak zależy od przyjętego kryterium. Wiadomo, że większość omówionych postaci uczestniczyła w największych sukcesach polskiej piłki, a Stanisława Oślizłę, z pełną świadomością, możemy natomiast nazwać „starostą” grupy obrońców ze stali, którzy dla polskiego futbolu znaczą bardzo wiele.

Władysław SZCZEPANIAK (1930-47, 34/0)

Najlepszy przedwojenny środkowy obrońca w Polsce. Karierę zaczynał jako 16-latek w Polonii Warszawa i temu klubowi pozostał wierny. Był jednym z nielicznych zawodników, którzy na boisko wrócili po zakończeniu wojennej zawieruchy i ponownie zagrali z orzełkiem na piersi.

Wielokrotnie pełnił rolę kapitana reprezentacji, w tym na dwóch najważniejszych turniejach z udziałem biało-czerwonych w okresie międzywojennym – na IO w Berlinie, w 1936 roku, gdzie Polacy otarli się o medal i zajęli czwarte miejsce, a także na mundialu w 1938 r.

Wyprowadził nasz zespół na legendarny mecz przeciwko Brazylii, gdzie po 120-minutowym boju w Strasbourgu przegraliśmy 5:6, a cztery gole strzelił Ernest Wilimowski.


Jerzy GORGOŃ (1970-78, 55/6)

Zaufany człowiek Kazimierza Górskiego, choć w drużynie narodowej, w wieku 21 lat, debiutował jeszcze za kadencji Ryszarda Koncewicza – w meczu towarzyskim przeciwko Irlandii, a jego partnerem na środku obrony był Jerzy Wyrobek.

Najlepszy w historii polskiego futbolu duet środkowych obrońców stworzył jednak z Władysławem Żmudą. Wcześniej, na IO w Monachium, wsławił się strzeleniem dwóch goli w arcyważnym meczu wygranym 2:1 z NRD. Do historii przeszedł jednak inny jego reprezentacyjn gol.

Na mundialu w Niemczech popisał się fenomenalnym uderzeniem z dystansu, po którym pokonał bramkarza reprezentacji Haiti. Należał do tej kategorii obrońców, o których mówi się, że są nie do przejścia.

Władysław ŻMUDA (1973-86, 91/2)

Ledwo skończył 20 lat, a Kazimierz Górski miał dla niego niezwykłe zadanie bojowe. To on towarzyszył na środku defensywy Jerzemu Gorgoniowi od pierwszego meczu na niemieckim mundialu. Wtedy pewnie nie przypuszczał, że po 12 latach zostanie współrekordzistą pod względem ilości występów w mistrzostwach świata – 21 meczów.

Od pierwszej do ostatniej minuty wystąpił we wszystkich meczach mundiali w 1974, 78 i 82 roku. W 1986 był na MŚ już w roli weterana i tylko na chwilę wszedł przeciwko Brazylii.

Tylko trzech zawodników ma więcej od niego występów w mistrzostwach świata – Lothar Matthaeus, Miroslav Klose i Paolo Maldini. Zmuda był swego czasu zaliczany do najlepszych stoperów na świecie, a wspólnie z Gorgoniem został wybrany do jedenastki stulecia PZPN-u.

Paweł JANAS (1976-84, 53/1)

Jest jedynym Polakiem, który na mistrzostwach świata był zarówno jako piłkarz i jako trener, grając i prowadząc biało-czerwonych, bo Henryk Kasperczak w 1998 roku trenował Tunezyjczyków. W 1982 roku grał na turnieju w Hiszpanii, a w 2006 roku poprowadził zespół podczas niemieckiej rywalizacji.

Pierwsza z wymienionych imprez była dlań zdecydowanie bardziej udana, bo zakończyła się zdobyciem medalu. Nie miał łatwego zadania, bo musiał godnie zastąpić Jerzego Gorgonia, ale wywiązał się z tego modelowo.

Wprawdzie w półfinale przeciwko Włochom przy drugiej bramce dla rywala to on nie nadążył za Paolo Rossim, ale całokształt jego osiągnięć na całym turnieju zdecydowanie kwalifikuje go, aby znaleźć się wśród najwybitniejszych środkowych obrońców w dziejach naszego futbolu.

Tomasz WAŁDOCH (1991-02, 74/2)

Był ostoją defensywy na IO w Barcelonie, gdzie Polacy sięgnęli po wicemistrzostwo olimpijskie. Następnie przez dekadę polska obrona nie mogła się bez niego obejść.

Zrobił karierę w Bundeslidze, choć należy pamiętać, że z Górnika Zabrze wyjechał na zaplecze niemieckiej ekstraklasy. Szybko jednak z VfL Bochum awansował do elity, w której zasłynął głównie z występów dla Schalke 04 Gelsenkirchen. Został wicemistrzem Niemiec i dwa razy zdobył krajowy puchar.

To on na mundialu w Korei Południowej i Japonii pełnił rolę kapitana naszego zespołu w dwóch pierwszych spotkaniach. Wkrótce po tym turnieju zakończył reprezentacyjną karierę.


* – po nazwisku zawodnika lata gry w reprezentacji, mecze/gole w drużynie narodowej