Hokej. Obywatel Europy

Kariera Huberta Sitki trwała ćwierć wieku i była okraszona wieloma ważnymi wydarzeniami, nie tylko sportowymi.


Byłem szczęściarzem, może nawet do teraz nim jestem. Robiłem to, co najlepiej potrafiłem, czyli grałem w hokeja, potem sędziowałem i miałem satysfakcjonującą pracę po zakończeniu sportowej przygody. Żyłem w dwóch krajach, w PRL oraz RFN, i powodziło mi się więcej niż dobrze. A jeszcze w czasach „żelaznej kurtyny” zwiedziłem kawał świata. Czasowo powróciłem do rodzinnych Katowic, by być bliżej córek, Iwony oraz Moniki, i „odkupić” błędy młodości.

Mam dwa obywatelstwa – polskie i niemieckie – ale przede wszystkim czuję się Europejczykiem – tak w telegraficznym skrócie podsumował swoje życie były reprezentant kraju, 4-krotny mistrz Polski z Górnikiem oraz GKS-em Katowice, Hubert Sitko, który w pod koniec grudnia skończy 83 lata.

Początek przygody

Pan Hubert, jako małolat, z rówieśnikami niemal od rana do wieczora uganiał się na łąkach za piłką, rywalizował też w innych dyscyplinach.

– Do książek i nauki było mi daleko – śmieje się nasz bohater. Choć po chwili dodaje: – Już jako ukształtowany hokeista skończyłem zaocznie Technikum Budowy Maszyn Górniczych i zdałem maturę. Tyle że w tym zawodzie nie przepracowałem ani minuty.

Przyszły reprezentant kraju wychowywał się na „starej” Koszutce – dzielnicy Katowic – w okolicach dzisiejszej ulicy Stęślickiego, w skromnych domkach kopalnianych. Po sąsiedzku mieszkał nieco starszy kolega, Alfred Milota, który z uporem maniaka uderzał krążkiem o drzwi chlewików. A regularnie trenował w Starcie Katowice.

– Najpierw z zaciekawieniem obserwowałem Alfreda, a potem zapytałem go, czy mogę spróbować i… tak już zostało na lata – wspomina pan Hubert. – Chyba mi to całkiem zgrabnie wychodziło. Jako niespełna 14-latek trafiłem do Startu, nie przypuszczając, że moja hokejowa przygoda nabierze takiego tempa i że będę miał okazję przeżyć tyle wspaniałych chwil.

W Starcie miałem szczęście trafić pod opiekę Alberta Mauera, lwowiaka, mieszkającego wtedy w Bytomiu. W czasie letnich treningów wymyślił, by w piłce tenisowej umieścić wosk, dzięki czemu w sali gimnastycznej przy ul. Szkolnej mogliśmy ćwiczyć podania i strzały. Zyskaliśmy przygotowanie techniczne, które później, w seniorach, procentowało. Ze Startu wyszło kilku późniejszych reprezentantów kraju, m.in. bracia Andrzej i Karol Fonfarowie, Gerard Langner, Mikołaj Kretek, wspomniany Milota, no i ja.

Flirt z kopalnią

Jak to tamtych czasach, służba wojskowa była rzeczą świętą, więc wojsko – a konkretni Legia Warszawa – upomniało się o młodych, zdolnych hokeistów. Jednak ceniony działacz Górnika Katowice, a później Baildonu Katowice, Zdzisław Grajkowski, załatwił im przeniesienie do pracy w kopalni „Katowice”. Tym samym Legia obeszła się smakiem.

– Otrzymałem przeniesienie do pracy w kopalni, ale zostałem w Starcie, który awansował do I ligi i chciał się utrzymać – wyjaśnia pan Hubert. – A ja miałem okazję zaznajomić się z pracą w kopalnianym oddziale przygotowawczym. Dla młodego i wysportowanego człowieka to nie była ciężka praca. W pierwszym sezonie Start zajął 4. miejsce, ale później było już znacznie gorzej. W tym miejscu muszę koniecznie podkreślić, że zdarzało mi się gościnnie występować w Górniku, przy okazji meczów w interlidze z zespołami z NRD, czeskimi niższej klasy i Legią. I po sezonie przeszedłem już na stałe do Górnika, który po czasie stał się GKS-em.

Wuefemka pod młotek

Hubert Sitko wraz z kolegami zdobył 4 tytuły mistrza Polski (1962, 65, 68, 70) oraz 3 wicemistrzowskie (1961, 67, 69).

– Po tytułach mistrzowskich świętowaliśmy, ale tylko raz zespół został nagrodzony motocyklem – „wuefemką” (ówczesny cud rodzimej motoryzacji – przyp. W.S.) -. Motocykl został sprzedany, a pieniądze podzieliliśmy między sobą. Kolejne tytuły nie były już nagradzane, aczkolwiek w trakcie sezonu otrzymywaliśmy premie, bodaj 200 zł za wygrany mecz, a połowę za remis. Miałem wielu trenerów klubowych, ale najgorzej wspominam Walentina Bystrowa.

Sprowadził go do klubu nasz kierownik, Zdzisław Słomiany. Bystrow podobno grał w hokeja, był sędzią, ale trenerem, w porównaniu z poprzednikami, był miernym. Tylko dyscyplinę potrafił trzymać. Nie miałem u niego wysokich notowań i twierdził, że poza techniką jestem miernotą. Za jego czasów zdobyliśmy srebrny medal, choć mieliśmy drużynę na mistrzostwo.

W decydujących meczach był zupełnie zagubiony. Trudno się dziwić zdenerwowaniu Andrzeja Tkacza, który po meczu z Podhalem walnął „rakiem” o ścianę, nie szczędząc przykrych słów pod jego adresem. Wszyscy byliśmy maksymalnie wkurzeni, bo trener sobie nie poradził, a ponadto był fałszywy. Za plecami nas obgadywał, choć w bezpośrednich rozmowach wychwalał pod niebiosa.

A tak na marginesie: Sitko i Kretek byli głównymi „sprawcami” sprowadzenia Tkacza z Bydgoszczy do Katowic. Oni namówili, a potem otoczyli opieką utalentowanego hokeistę, który później – na lata – został golkiperem nr 1 w Polsce.

Debiut i igrzyska

Pan Hubert zadebiutował w reprezentacji 3 stycznia 1961 roku w wygranym meczu z Norwegami 3:2 w Bydgoszczy.

– Dwa miesiące później pojechaliśmy na mistrzostwa świata rozgrywane w Genewie i Lozannie. Po raz pierwszy byłem na zachodzie i… oniemiałem z wrażenia. Ale sam turniej nie był dla nas udany. Grałem w obronie w parze z Jurkiem Trójcą, który podpadł trenerowi, bo twierdził, że ma chore gardło i nie może grać. A tymczasem trener nakrył go, gdy pałaszował lody; to był koniec jego gry w reprezentacji. Potem broniłem dostępu do bramki z Augustynem Skórskim i z nim grałem w igrzyskach w Innsbrucku w 1964 roku.

Hubert Sitko (bez kasku) w trakcie spotkania z Finlandią. W reprezentacji Polski zagrał 55 razy. Fot. ARC

Wówczas zespół prowadził Kanadyjczyk Garry Hughes, który, jak sam twierdził, nie był wyróżniającym się zawodnikiem, a sporo czasu spędził na Wyspach Brytyjskich. To jednak on wprowadził nowoczesne metody treningowe, szczególnie w grze przewadze lub osłabieniach. Hughes po Katowicach jeździł sportowym samochodem. Pewnego razu, mieszkając w ośrodku harcerskim, spłataliśmy mu kawał, przenosząc ten samochód z parkingu na drewniany podest, z którego nijak nie można było zjechać. Garry wyszedł z hotelu i oniemiał z wrażenia – zobaczył pojazd na podeście, a nas w oknach. A my do niego:

– Trenerze po piwku i samochód wróci na swoje miejsce. Wracając do igrzysk w Innsbrucku – zajęliśmy 9. miejsce (1. w grupie B – przyp. red.) i to chyba odpowiadało naszym umiejętnościom. Mile również wspominam wyjazd z reprezentacją do Kanady. Byliśmy w Montrealu na meczu NHL i wówczas zrozumiałem, skąd okrzyki sędzia-kalosz. Po jednej z błędnych decyzji arbitra tafla została zasypana kaloszami właśnie. Ale po meczu były one ułożone na półkach i każdy mógł znaleźć swój…

W sumie Hubert Sitko rozegrał w reprezentacji 55 meczów i zdobył 3 gole.

Wojaże zagraniczne

Sitko wraz z kolegami wiele podróżował, więc co najmniej kilka razy miał okazję, by pozostać poza granicami. Nigdy nie ukrywał, że miał krewnych oraz kolegów, m.in. Mariana Pawełczyka czy Józefa Kompałę, w ówczesnym RFN-ie. Jednak nie zdecydował się na ten krok, bo nie chciał zamykać sobie drzwi do powrotu. Ale w sezonie 1970/71, kiedy GKS zajął 4. miejsce, działacze uznali, że trzeba odmłodzić zespół. Podziękowano m.in. Sitce. Otrzymał wówczas zaproszenie od Pawełczyka do Holandii, po drodze jednak pojawił się w Krefeld w Niemczech, gdzie mieszkał i grał jego kolega.

– Rozegrałem w barwach miejscowego Preussen mecz kontrolny z mistrzem Holandii, Eindhoven, do którego byłem przymierzany. Ostatecznie jednak, z pomocą czeskiego kolegi, zacząłem występować w innym holenderskim zespole – Geleen Eaters – który triumfował w rozgrywkach, ale mistrzostwa mu nie przyznano, bo… grało w nim tylko dwóch Holendrów.

Mimo to miejscowa społeczność darzyła hokeistów niesłychaną sympatią i drzwi w każdej restauracji czy kawiarni stały przede mną otworem. Wróciłem do Polski po sezonie, z zamiarem ponownego wyjazdu, sęk w tym, że wizę dostałem w lutym, gdy rozgrywki w Holandii zmierzały ku końcowi. Za namową kolegi grałem więc w Polonii Bytom, która aspirowała do 1. ligi, ale awansu nie udało się nam uzyskać – wspomina pan Hubert, zwany przez kolegów „Próchno”. –

– Ksywka wzięła się stąd, że naśmiewałem się z kolegów, którzy mieli kontuzje i nosili gips. I zawsze przy tej okazji mówiłem: zamiast kości macie próchno. Tak mnie nazwał bramkarz Legii, Michał Zegadło. Swoją drogą, kontuzje szczęśliwie mnie omijały. Choć pewnego razu, podczas treningu, Mikołaj Kretek rozkroił mi łyżwą nogę tuż przy achillesie. Gdyby go uszkodził, musiałbym się pożegnać z hokejem.

Z gwizdkiem na lodzie

Gdy kariera pana Huberta zmierzała do końca, Andrzej Kapołka, znany arbiter, namówił go na kurs sędziowski. Wówczas nie przypuszczał, że na lata pozostanie rozjemcą. Sprawy rodzinne tak się nieszczęśliwie poukładały, że małżeństwo mu się rozpadło. – A kto by ze mną wytrzymał, skoro mnie ciągle w domu nie było – kwituje to lakonicznie, biorąc winę na siebie.

W końcu 1980 roku, na kilka miesięcy przed stanem wojennym, zdecydował się na wyjazd do Holandii, ale znowu wylądował w Krefeld.

– Dzięki Kompale szybko wszedłem w środowisko sędziowskie i po kursach otrzymałem licencję na gwizdanie na linii – wspomina pan Hubert. – Potem robiłem kurs uprawniający do sędziowania w ówczesnej Bundeslidze już jako główny. Jednak po jednym z meczów doszedłem do wniosku, że nie wytrzymuję napięcia. Zadzwoniłem do szefa sędziowskiej organizacji, że rezygnuję i pozostanę tylko liniowym. Ponadto dostałem pracę w przyszpitalnym laboratorium i dotrwałem w nim do emerytury. Zaliczyli mi 26 lat pracy w kopalni oraz 18 w laboratorium…

Pan Hubert, choć do czasu do czasu trochę narzeka na zdrowie, to jednak ciągle jest w ruchu. – Teraz u córek odkupuję „grzechy” swojej młodości – mówi na pożegnanie.


Na zdjęciu: Hubert Sitko (z lewej) grywał swego czasu w oldbojach GKS-u Katowice. Po prawej inna z legend polskiego hokeja – Henryk Reguła.

Fot. ARC