Komentarz „Sportu”. Gawędziarz godny szacunku

Jeśli coś przed startem sezonu napakowanej firmami pierwszej ligi mogłoby uchodzić dla mnie za pewnik, to szybki spadek Znicza Pruszków, niepasującego do wyśrubowanych już realiów tego poziomu rozgrywkowego


Znicz Pruszków zaskakuje

Znicz Pruszków nie pasuje ani kwestiami marketingowo-organizacyjnymi, ani stadionem. Podobnie z bazą kibiców, budżetem składem osobowym, osłabionym w dodatku o króla strzelców drugiej ligi Macieja Firleja. Ten rzekomy pewnik podały w wątpliwość już pierwsze trzy kolejki, w których beniaminek spod Warszawy zdobył 7 punktów. Po piątkowym zwycięstwie z Zagłębiem trener Mariusz Misiura przypominał, że przed meczem pytano go, jak zatrzymać Bilińskiego, Valencię czy Wrzesińskiego i proponował, by zacząć uczyć się nazwisk jego zawodników.


Czytaj także: Zagłębie Sosnowiec liczyło na zwycięstwo


Pamiętam pierwsze spotkanie Misiury w roli szkoleniowca na polskich boiskach. Przyjechał z Wartą Gorzów do trzecioligowego wówczas Chorzowa. Jawił się jako gawędziarz. Barwnie opowiadaał o przeszłości w Chinach czy departamencie skautingu Realu Madryt. Ale na podstawie pierwszego wrażenia nie postawiłbym wtedy 5 złotych, że przebije się na naszym trenerskim rynku. Sam wspomina, że był wyśmiewany, wyszydzany. W Gorzowie zapracował jednak na angaż szczebel wyżej, ze Zniczem po dwóch latach awansował. Dziś trudno go nie szanować.

Rok temu Znicz Pruszków, jego zespół był zwykłym drugoligowcem, mogącym trzymać kciuki za Lechię Gdańsk w eliminacjach europejskich pucharów w Wiedniu. W najbliższej kolejce pojedzie do Gdańska na spotkanie o punkty, przed którym trudno jednoznacznie wskazać faworyta. To takie zderzenie dwóch piłkarskich światów, za które kochamy pierwszą ligę.


Fot. Łukasz Sobala / PressFocus