Jak Gytkjaer przestał być figlarzem

Kiedy duński napastnik pojawił się w Poznaniu, sporo sobie po jego przyjściu do drużyny obiecywano. Przypomnijmy, że 28-latek trafił do Lecha na zasadzie wolnego transferu z TSV 1860 Monachium. Wszyscy jednak zgodnie przypominali, że w sezonie 2016 (system wiosna-jesień) został królem strzelców norweskiej ekstraklasy w barwach Rosenborga Trondheim i właśnie po tym sądzono, że pojawił się w „Kolejorzu” ktoś, kto zagwarantuje ponad 20 goli w sezonie. Tyle bramek od snajperskiego lidera oczekuje zespół, który walczy o najwyższe cele. Przypomnijmy, że latem z poznańskiego klubu odszedł król strzelców ekstraklasy, Marcin Robak, a drugim najskuteczniejszym strzelcem w poprzednim sezonie był… Dawid Kownacki, który również opuścił Bułgarską.

Był świętym Mikołajem…

Już po transferze światło dziennie ujrzały informacje, że Duńczyk, podpisując dwuletni kontrakt, stał się najlepiej zarabiającym piłkarzem w historii Lecha. Pensja w wysokości 40 tysięcy euro obligowała go do zdobywania bramek. Tymczasem jesienią szło mu średnio, chociaż zaczął nieźle. Ale pomiędzy 7 a 20 kolejką – czyli w 14 kolejnych występach – strzelił zaledwie trzy gole. To był generalnie słabszy okres w wykonaniu całego zespołu Nenada Bjelicy. Nie brakowało opinii, że szkoleniowiec może lada chwila stracić pracę.

Tymczasem Chorwat był nieugięty, a na dodatek wspierał Gytkjaera, któremu też się oberwało. Duńczyk często udzielał się, w zabawnych aranżacjach, na Instagramie. Publikował zdjęcia w stroju świętego Mikołaja. Sfotografował się też niemal całkiem nagi, a części ciała, które nie nadają się do publikacji, zasłonił pucharem. Z dumą prezentował efektowne tatuaże, co jednak nie skończyło się dla niego najlepiej, bo kibice zaczęli żartować, że ma ich więcej na ciele, aniżeli strzelonych bramek.

Generalnie aktywność zawodnika w mediach społecznościowych spotkała się z krytyką sympatyków „Kolejorza”. O tym, że w Lechu wszystko traktowane jest bardzo poważnie, wiadomo nie od dziś. Fani nie zawsze mają poczucie humoru.

Życia nie można traktować serio

Na krytykę duński napastnik mógł odpowiedzieć bramkami, ale nie zawsze mu się udawało. W Kielcach, w spotkaniu 24. kolejki, nie wykorzystał rzutu karnego w ostatniej minucie i zmarnował szansę na remis. Lech przegrał 0:1 i był to przedostatni mecz, którego poznański zespół w tym sezonie nie wygrał. W czterech z pięciu kolejnych meczów był górą, a za każdym razem Gytkjaer strzelał bramki. Dzięki temu jest dziś najskuteczniejszym piłkarzem ekstraklasy w rundzie wiosennej.

Ma na swoim koncie osiem trafień, a w tym roku wyprzedził zarówno Roberta Lewandowskiego, jak i Artiomsa Rudnevsa pod względem liczby zdobytych goli dla Lecha w pierwszym sezonie gry przy Bułgarskiej. „Lewy” miał ich 14, a Łotysz, który musiał przedwcześnie zakończyć karierę – 11. Duńczyk ma na swoim koncie 17 trafień i ochotę na następne.

Nie ma najmniejszych wątpliwości, że obrona zabrzańskiego Górnika, który zagra przy Bułgarskiej już jutro, właśnie na Christiana Gytkjaera musi uważać najbardziej. Bo Duńczyk przestał już być figlarzem i skupił się na tym, co robić potrafi. – Życia nie można traktować do końca serio – mówił w jednym ze styczniowych wywiadów. Wydaje się jednak, że napastnik Lecha poważnie zaczął traktować swoją pracę.