Jakub Arak: Kiedyś będzie można fajnie mnie przedstawić

Rozmowa z Jakubem Arakiem, napastnikiem GKS-u Katowice, 2-krotnym wicemistrzem Polski i 3-krotnym zdobywcą Pucharu Polski.


Jakie to uczucie, zdobywać mniej więcej tyle samo trofeów i medali, co bramek?

Jakub ARAK: – Od razu uszczypliwe pytanie!

Nie chcę, by to tak zabrzmiało.

Jakub ARAK: – Każdy w życiu ma swoją drogę. Moja była taka, że trafiałem do klubów, które były w fajnych momentach. Być może nie odgrywałem tam pierwszoplanowych ról, ale minuty zawsze łapałem, mając swoje zadanie do spełnienia. Czy w Gdańsku, czy Częstochowie, pod względem trofeów przeżyłem superokres. Cieszę się, że byłem w takich miejscach. W Lechii rozegraliśmy najlepszy sezon w historii klubu. Zdobyliśmy Puchar i Superpuchar Polski, zajęliśmy 3. miejsce w lidze. Do Rakowa trafiłem na 100-lecie jego istnienia, świetny czas. Będę to miło wspominał.

Niektórzy mówią, że w piłkę gra się dla trofeów, a gole to tylko środek do celu.

Jakub ARAK: – Powtórzę: każdy ma swoją drogę. Są zawodnicy grający w danych drużynach wiele lat, mający status legend, ale nie są w stanie nic wygrać. Mnie kilkukrotnie było to dane. Jestem świadomy, że mam mankamenty i muszę nad sobą pracować. Wierzę, że nadal drużyny, w których się znajdę, będą osiągały sukcesy. Fajnie się w nich gra. Wiadomo, że gdy są wyniki, to atmosfera dopisuje i sprzyja temu, by klub się rozwijał.

To, że miał pan w Lechii czy Rakowie status zmiennika, hamował radość po sukcesach czy mimo wszystko pozwalał się z nich na maksa cieszyć?

Jakub ARAK: – Miałem swoje momenty. Kilka razy wybiegałem w pierwszym składzie. Prawie zawsze – czy to w Gdańsku, czy Częstochowie – znajdowałem się w kadrze meczowej. To jasne, że każdy chciałby grać jak najwięcej, ale warto umieć się dostosować, by być potrzebnym drużynie. Byłem świadomy, z jakimi zawodnikami rywalizowałem. To reprezentanci krajów, mający w swoich karierach zdobytych kilkaset bramek na różnych poziomach.

Potrafi pan wskazać najpiękniejszy moment z walki o trofea?

Jakub ARAK: – Gdy przyszedłem do Rakowa, graliśmy półfinał Pucharu Polski z Cracovią. Może nie tyle, że ciążyła na nas ogromna presja, ale czuło się, że to 100-lecie klubu i wszystkim zależy, by zagrać w finale, w którym wcześniej klub był kilkadziesiąt lat temu i przegrał. Dostałem szansę w półfinale. Cracovia była obrońcą pucharu, graliśmy na jej stadionie, przeciw wielu jakościowym zawodnikom. Wiedziałem, że będzie trudno. Zdobyłem wtedy ważną bramkę, która pomogła nam awansować do finału.

To dla kontrastu: jak to jest dostać czerwoną kartkę na Stadionie Narodowym?

Jakub ARAK: – Na pewno nic przyjemnego (w ostatnim finale PP, wygranym przez Raków z Lechem 3:1, Arak wszedł na boisko w 84 minucie, a w 87 zszedł po faulu na Filipie Marchwińskim – dop. red.). Nie czułem się z tym najlepiej, ale takie jest życie piłkarza. Wiem, jak to wyglądało w telewizji, ale z boiska było zupełnie inaczej. Opiszę to z mojej perspektywy: poszło podanie do Filipa Marchwińskiego. Był tyłem do naszej bramki i uznałem, że to moment do doskoku, by się nie odwrócił. On sprytnie przepuścił piłkę, a ja byłem już rozpędzony. Chciałem zablokować piłkę, zrobiłem wślizg, poderwało mi nogę i go trafiłem. Wyszło brutalnie, dlatego całą krytykę, która na mnie spadła, przyjąłem na klatę. Była to dla mnie nowa sytuacja. Nagle, po rotacjach, wylądowałem na boisku jako prawy wahadłowy. To nauczka, by umieć wytrzymać taki pojedynek na nogach.

Miał pan zepsutą fetę?

Jakub ARAK: – Siedziało to w głowie. Nawet nie chodzi o czerwoną kartkę, bo to w piłce coś normalnego – choć raczej dla obrońców niż napastnika – ale bardziej martwiłem się, że zrobiłem krzywdę Filipowi. Przeżywałem to, rozmawiałem z nim od razu po meczu. Widziałem, że teraz jest z nim OK, we wtorek wszedł w spotkaniu Lecha z Karabachem. Finał Pucharu Polski indywidualnie miałem nieudany, ale zdobycie trofeum to nie jest tylko ten jeden mecz, a nagroda za cały sezon.

Indywidualne statystyki Jakuba Araka na najwyższym szczeblu może nie powalają, ale z Lechią i Rakowem zdobywał trofea. Fot. Adam Starszyński/PressFocus

Już kilkukrotnie pojawiał się pan w dżinglach zapowiadających magazyn ligowy popularnego portalu „Weszło!”. Potrafi się pan śmiać sam z siebie?

Jakub ARAK: – Dystans do siebie mam, ale akurat o tym nie wiedziałem.

Aż tak jest pan odcięty od mediów?

Jakub ARAK: – Odkąd urodziła mi się córka, ograniczyłem je do minimum i akurat tam nie wchodzę. Będę musiał odsłuchać, ale domyślam się, że pojawiam się tam w formie szyderstw, bo nie jestem ich ulubieńcem. Powtórzę, że mam do siebie dystans. Rozumiem krytykę, „szyderę”, ale nie szczucie na ludzi. Moim zdaniem czasem przesadzają. Ja nie mam jednak do nikogo pretensji. Sam, będąc w wieku gimnazjalnym, czytałem „Weszło” i często się śmiałem, nie mając pojęcia jak to wszystko wygląda od środka. Dlatego dziś, jako piłkarz koncentruję się na tym, na co mam wpływ i nie zakłóca to mojej uwagi. Wiem, że jest to część piłki nożnej, z którą trzeba sobie umieć poradzić.

GieKSa zaawizowała, że z dwoma wicemistrzostwami, trzema Pucharami i Superpucharem Polski jest pan najbardziej utytułowanym zawodnikiem w kadrze.

Jakub ARAK: – Śmieję się, że w telewizji czasem kogoś przedstawiają: zdobywca Pucharu i Superpucharu… Jeśli gdzieś mnie kiedyś zaproszą, to też będzie można fajnie przedstawić (śmiech). Nie przywiązuję do tego wielkiej wagi. Już skupiam się na tym, co w Katowicach. Cieszę się, że tu trafiłem. To klub fajnie prowadzony. Co było – już za mną. Czas na kolejne wyzwanie.

Gdyby się pan uparł, po odejściu z Rakowa zostałby pan w ekstraklasie? Odejść z wicemistrza Polski do 1. ligi – to jednak nie jest codzienność.

Jakub ARAK: – Były jakieś telefony, zapytania, sygnały zainteresowania, ale nie chciałem czekać, być w niepewności. Może coś by się znalazło, może nie. Przekonał mnie projekt GKS-u. Bardzo spodobało mi się profesjonalne podejście dyrektora Góralczyka. Zadzwonił do mnie już w końcówce poprzedniego sezonu, przedstawił całą wizję.

Pierwsza reakcja? Pomyślał pan: „to tylko 1. liga”?

Jakub ARAK: – Nie, nie. Nic z tych rzeczy. Brałem to pod uwagę. Wiadomo, jak jest w piłce – trzeba rozważyć każdą ofertę. Jasne, że moim priorytetem było zostać w ekstraklasie, ale po rozmowie z dyrektorem Góralczykiem uznałem, że GKS może być naprawdę ciekawym miejscem. Potem odebrałem telefon od trenera Góraka, który przedstawił swoją wizję budowania drużyny. Dałem sobie czas na zastanowienie, ale gdy w połowie czerwca wszystkie zespoły wznawiały treningi, uznałem, że muszę szybko podjąć decyzję i zacząć przygotowywać się do sezonu. Poszło sprawnie, szybko dogadaliśmy się i jestem tutaj.

Miał pan jakieś wspomnienia z Bukowej?

Jakub ARAK: – Takie, że zawsze fajnie się tu grało – dzięki temu, że jest „Blaszok”. Mecze, które tu rozegrałem, cieszyły się dużym zainteresowaniem kibiców. W 2015 roku przyjechaliśmy tu z Zagłębiem Sosnowiec. Akurat siedziałem na ławce, ale atmosfera zrobiła na mnie duże wrażenie. Później zawitałem tu jeszcze ze Stalą Mielec. GKS zaczął wtedy rundę od kilku zwycięstw, rozpalił nadzieje, przyszło sporo ludzi. Stal wygrała po fajnym meczu.

Grał pan w Sosnowcu, Chorzowie, Częstochowie, teraz przyszła pora na Katowice. Używa pan jeszcze w województwie śląskim nawigacji?

Jakub ARAK: – Nie. Skoro jestem już w czwartym klubie tego regionu, to już go znam. Bardzo dobrze mi się tu żyje, szczególnie w Katowicach. Wiadomo – Częstochowa znajduje się ciut dalej, nie jest tak rozbudowana i rozwinięta, ale prócz infrastruktury, klub stoi tam za to na naprawdę najwyższym poziomie organizacyjnym. To top3 w Polsce. Być może nie mieszkało się tam tak przyjemnie, jak gdzieś indziej, ale klub robił wszystko, by nadrabiać to z nawiązką. A ja wszędzie sobie poradzę.

Ma pan tu swoje ulubione miejsce?

Jakub ARAK: – Park Śląski! Chodzimy z żoną, córką. To nasze miejsce, gdzie lubimy sobie pospacerować, mamy blisko. Żona jest z tego powodu bardzo szczęśliwa.

W GieKSie kibice spodziewają się po zawodniku sprowadzonym z ekstraklasy gry w pierwszym składzie. To dwa różne zawody, w porównaniu z rolą zadaniowca, jaką wchodząc z ławki pełnił pan w Rakowie czy Lechii?
Jakub ARAK: – Nie uważam, by coś się w moim podejściu zmieniało. Sam tak kiedyś patrzyłem: że liczą się tylko bramki, bycie liderem, ciągnięcie drużyny. Ale przez lata grania w piłkę nauczyłem się, że musisz być kompleksowy. Im bardziej kompleksowy jesteś – tym potrzebniejszy dla drużyny. Być może nie wszyscy to widzą, ale uważam, że każdy zawodnik musi wiedzieć, jak zachować się w obronie niskiej, wysokiej, gdy drużyna buduje akcję od tyłu w fazie otwarcia, fazie rozwinięcia, fazie finalizacji. Jak się ma zachować każdy zawodnik, gdy jest odbiór piłki na własnej połowie albo gdy jest odbiór wysoko. Jak zachować się przy stracie – wysoko i nisko. W każdym z tych elementów staram się dawać z siebie tyle, ile mogę, ile wiem, ile potrafię, a ocenia to trener.


Wchodząc w 80 minucie jest jazda na maksa, a wchodząc w 1 minucie – trochę więcej kalkulacji?
Jakub ARAK: – Nie zgadzam się. Jasne, że gdy zawodnik wchodzi na ostatnie minuty, oczekuje się od niego, by zwiększył intensywność, ale przecież nią dziś w piłce trzeba utrzymywać cały czas. Trzeba robić swoje – niezależnie od tego, ile minut dostaniesz. To decyzja trenera, zawodnicy muszą się dostosować i robić swoje zamiast analizować.



Podpisał pan z GieKSą kontrakt 2+1, dający perspektywę tego, że coś można tu po sobie pozostawić.

Jakub ARAK: – Zgadza się. Na takim mi zależało, by były minimum dwa lata z ewentualną opcją przedłużenia. GKS właśnie taką ofertę mi przedstawił. Wierzę, że klub będzie się rozwijał. W ostatnich latach ma opinię coraz mądrzej zarządzanego, prędzej czy później powinien iść w górę.

W szatni rozmawiacie o wygórowanych celach czy raczej przyświeca wam filozofia najbliższego meczu?

Jakub ARAK: – Każdy w piłce patrzy na najbliższy mecz. Można sobie gadać, a wszystko i tak weryfikuje boisko. Akurat myślę, że w Katowicach wszyscy są świadomi tego, iż 8. miejsce, które było na koniec poprzedniego sezonu, nie towarzyszyło GieKSie przez całe rozgrywki. Pamiętam, jak po okresie Wielkanocy mieliśmy z Rakowem mecz w Szczecinie. W hotelu oglądałem spotkanie GKS-u ze Stomilem Olsztyn, sytuacja była wtedy nieciekawa, Dawid Kudła obronił karnego… Wszyscy w klubie podchodzą do nadchodzącej rundy z dużą pokorą. Mimo że drużyna ma potencjał, to wiedzą, jak trudna liga przed nami. Nikt nie chce być arogancki. Wszyscy zdają sobie sprawę, jak ciężką pracę trzeba wykonać. A różnie bywa: to tak, jak w rzucie oszczepem. Ktoś rzuci 80 metrów i może to dać zwycięstwo, a na innych zawodach ktoś rzuci 80 metrów i będzie 6. albo 7. Musimy robić swoje, skupić się na sobie, by wykonać dobrą pracę.

Czyli wnioskuję, że śledził pan 1. ligę, w której trochę pana nie było. Od wypożyczenia z Lechii do Mielca minęły 4 lata.

Jakub ARAK: – Kiedyś śledziłem bardziej, to się zmieniło, kiedy urodziła mi się córka. Dziś już ma 2 lata. Wcześniej nazywałem siebie pasjonatem, uwielbiałem rozmawiać o piłce, oglądać mecze. Teraz oczywiście też się staram – nie tylko z racji tego, że to moja praca. W wielu klubach mam przyjaciół, bliskich znajomych, którym kibicuję. Siłą rzeczy to polskie podwórko jest mi bliskie.

W Katowicach spotkał pan kumpli z dawnych czasów?

Jakub ARAK: – Akurat niewielu. Z Marcinem Stromeckim przez rok byliśmy w Legii, przyszedł wtedy z Młodej Ekstraklasy Korony Kielce, ale szybko odszedł do Siedlec. Znałem się też z Arkiem Jędrychem, bo na tej samej uczelni w Pruszkowie studiowaliśmy wychowanie fizyczne.

Kiedyś miał pan plan zdobycia licencji trenerskiej, najpierw UEFA B. Wyszło?

Jakub ARAK: – Akurat te plany trochę zmienił covid, bo byłem już zapisany na kurs, gdy zaczęła się pandemia. Dziś skłaniam się ku temu, by poczekać, aż bliżej mi będzie końca grania w piłkę. Wtedy spróbowałbym dostać się na kurs A+B w Szkole Trenerów w Białej Podlaskiej. Grając na profesjonalnym poziomie wydaje się to trudne do zrealizowania. Tam są zjazdy w niedziele i poniedziałki, więc albo odpuszczałbym zjazd, albo nie trenował w klubie, a na to nie mogę sobie pozwolić. Jeśli coś trzeba robić, to na 100%. Ale inwestuję w siebie, „podpinam się’ w internecie na różne kursokonferencje trenerskie, no i staram się rozwijać językowo. W naszej lidze gra coraz więcej obcokrajowców, a to dobra okazja, by się podszkolić. Szczególnie w Rakowie było ich sporo, w Lechii też.

I jak panu idzie ten językowy rozwój?

Jakub ARAK: – Angielski i hiszpański mam opanowany w stopniu na tyle komunikatywnym, że bez problemu się dogadam. A wiadomo, jaki jest hiszpański – dzięki niemu porozumiem się też z Portugalczykami, bo te języki są podobne. To mój cel, by znać ich więcej, choćby niemiecki, w którym jeszcze mam zbyt mało podstaw.

W Rakowie hiszpański szlifowało się przede wszystkim z Ivi Lopezem?


Jakub ARAK: – Tak, ale najlepszym native speakerem był Ben Lederman. Rozmawialiśmy po hiszpańsku, a jak brakowało słowa, to uciekaliśmy do angielskiego. Ja go za to korygowałem z językiem polskim. Korzyść była obopólna, ale większa dla mnie, bo mogłem podszkolić przy nim angielski i hiszpański.

Z Częstochowy nowy napastnik GKS-u zabrał nie tylko dwa srebrne medale, ale też… znajomość języków, w czym pomógł mu Ben Lederman (z lewej). Fot. Rafał Rusek/PressFocus

W GieKSie są akurat prawie sami Polacy.

Jakub ARAK: – I Chorwat Marko Roginić, ale z nim rozmawiamy po polsku. Myślę, że to, co wypracowałem w Rakowie, zostanie na długo. Dodam jeszcze, że megainteligentnym gościem jest Giannis Papanikolau. Angielski zna perfekcyjnie, fajnie rozmawiało się też z nim po hiszpańsku, no i bardzo szybko opanowuje polski, tym bardziej jak na Greka.

Języki to jedno, a od zagranicznych zawodników można też podłapać po prostu styl życia?
Jakub ARAK: – Nie, nie, yerby nie piję (śmiech). Głównie się rozmawiało, po prostu. O życiu, ale i piłce, różnicach między ligami.



Dzielił pan kiedyś szatnię z lepszym piłkarzem niż Ivi Lopez?

Jakub ARAK: – Patrząc na kompleksowość, całokształt – chyba nie. Kiedyś, jeszcze w Legii, gdy byłem bardzo młodym zawodnikiem, ogromne wrażenie robił na mnie Ondrej Duda. Jego kariera nieco wyhamowała, a sądziłem, że wskoczy na absolutny top, był blisko Interu Mediolan. Wspomnę jeszcze o Miloszu Krasiciu, tyle że Lechia to już był schyłek jego kariery. Nie było przypadku w tym, że kiedyś grał w Juventusie. Ale nie był lepszy niż Ivi. Warto podkreślić, że choć wcześniej był w kilku klubach La Liga, to w Rakowie naprawdę się rozwinął! Kiedy trafiłem do Częstochowy 1,5 roku temu, oczywiście było po nim widać ogromne umiejętności, potrafił rozstrzygać mecze w pojedynkę, ale było też sporo takich momentów, kiedy trenerzy wymagali od niego więcej. Prawdziwym liderem stał się teraz.

W czym się tak rozwinął?

Jakub ARAK: – Aż niezręcznie mi oceniać, ale jak dla mnie – taktycznie. Był bardzo dobrym zawodnikiem, a jest świetnym. To pokazuje pracę, jaką wykonali trenerzy w Rakowie. Przyszedł gość z ligi hiszpańskiej, a w ekstraklasie stał się lepszym zawodnikiem.

Zapytam jeszcze o pańskiego młodszego brata, Filipa – rocznik 2003 – który jako środkowy obrońca awansował z Polonią Warszawa do drugiej ligi. Ma papiery, by osiągnąć więcej od pana?
Jakub ARAK: – Kibicuję mu bardzo mocno. Wierzę, że ma potencjał, by zaszedł wysoko. Ciężka praca przed nim, ale cieszę się, że trafił na świetnego trenera (Rafała Smalca – dop. red.) oraz fajny projekt w klubie, który będzie się rozwijał i prędzej czy później wyląduje w wyższych ligach. Mam nadzieję, że kiedyś uda nam się spotkać razem na boisku.


Grał pan u Waldemara Fornalika w Ruchu, u Piotra Stokowca w Lechii, u Marka Papszuna w Rakowie. Teraz trafił pan pod skrzydła Rafała Góraka, przed którym czwarty sezon w GieKSie. Z perspektywy zawodnika jak istotne jest to, by trafić do miejsca, w którym trenerzy mają mocną pozycję?

Jakub ARAK: – Gdy rozmawiam z klubami, jest to dla mnie bardzo ważne. Stabilizacja, wizja – to był jeden z argumentów, by przyjść do GKS-u. Choć w pierwszym sezonie w 2. lidze nie było awansu – wytrzymano ciśnienie i drugim był. W trzecim było nerwowo, niejeden klub pewnie miałby problem wytrzymać ciśnienie, w ludziach byłaby panika i podejmowanie gwałtownych decyzji. Podoba mi się, że w Katowicach było inaczej. Cały czas potrafiono realnie ocenić sytuację. Piłka to emocje, ale trzeba też umieć racjonalnie myśleć. To też przekonało mnie do Katowic. Widzę, że podejmuje się tu racjonalne decyzje i w danej chwili, nawet trudnej, racjonalnie ocenia potencjał.

Z przyczyn zdrowotnych nie zagrał pan tego lata w sparingach z Zagłębiem Sosnowiec i GKS-em Tychy. Kibice mają się obawiać, że coś panu jest?
Jakub ARAK: – To były drobne urazy. Myślę, że na pierwszy mecz ligowy już będę zdrowy.

Pierwszego gola dla GieKSy strzelił pan z rzutu wolnego w Bańskiej Bystrzycy. Nietypowo.

Jakub ARAK: – W sparingach jest pod tym względem większa dowolność niż w lidze. Akurat zawodników wyznaczonych do wolnych nie było wtedy na boisku. Uznałem, że z tej pozycji mogę uderzyć tam, gdzie stoi bramkarz, bo było całkiem blisko i wpadło. Zwykle w lidze ciężko się do wolnych dopchać. Przecież kiedy ma się obok siebie Iviego Lopeza, to aż głupio byłoby zabierać mu piłkę. Zresztą, i tak jej nie da (śmiech).

Zaczynacie sezon na ŁKS-ie. Jakie przewidywania?

Jakub ARAK: – Taka to liga, że sporo jest klubów z dużą marką. Akurat 5-6 pierwszych meczów tak się ułożyło, że gramy z drużynami, które w ostatnich latach występowały w ekstraklasie i mają duże ambicje. Myślę, że jesteśmy dobrze przygotowani, bardzo mocni pod kątem taktycznym, organizacji gry. Wierzę, że będziemy grać dobre mecze, choć to czasem w piłce nie wystarcza. Czasem grasz dobrze i przegrywasz, a innym razem grasz słabo – i punktujesz. Liczę, że organizacja gry i dyscyplina pomoga nam zbierać punkty. Ja do Łodzi jadę pełen optymizmu.


  • 98 MECZÓW w ekstraklasie rozegrał Jakub Arak.
  • 6 BRAMEK zdobył Arak na najwyższym szczeblu w Polsce – 4 dla Ruchu, po 1 dla Lechii i Rakowa. Ostatnią – w maju 2021, w wygranym przez częstochowian spotkaniu w Szczecinie.
  • 31 WYSTĘPÓW w roli zmiennika zanotował Arak przez 1,5 roku w Rakowie. W pierwszym składzie wybiegał 7-krotnie.
  • 15 GOLI strzelił Arak w 1. lidze – 8 dla Zagłębia Sosnowiec (2015/16) i 7 dla Stali Mielec (2018).


Na zdjęciu: Jakub Arak w GieKSie powinien występować regularniej niż poprzednich klubach i być jej mocnym punktem na I-ligowych boiskach.
Fot. Tomasz Błaszczyk/GKS Katowice