Janusz Filipiak: Chcę mieć pewność, że Cracovia będzie wielka przez lata

Rozmowa z Januszem Filipiakiem, właścicielem Cracovii.


Cracovia będzie mistrzem Polski?

Janusz FILIPAK: – Tak. Może nawet w tym sezonie. Zobaczymy. Nikt na nas nie stawia, ale kto stawiał na Piasta Gliwice kilka lat temu?

Skoro patrzymy w przeszłość, to łatwo dojść do wniosku, że wielu mistrzów w ostatniej dekadzie wygrywało ligę jej słabością. Tracili sporo punktów, ale rywale wcale nie gonili. To dla was szansa?

Janusz FILIPAK: – Nie uważam, że mamy słabą ligę. Porażka Lecha w Baku 1:5 to wypadek przy pracy, który nie odzwierciedla sytuacji polskiej piłki. Od tamtego meczu minął tydzień i okazało się, że w następnej rundzie to Polacy wygrywają po 5:0. Nasze zespoły są coraz lepsze. Jeśli natomiast miałbym poza klubem szukać szansy dla Cracovii, to w zmianach, do jakich doszło wewnątrz kandydatów do tytułu. To nie dotyczy Rakowa, ale Lech, Legia i Pogoń zmieniły się dość znacząco – mam na myśli zmiany kadrowe i trenerskie. A z mojego 20-letniego doświadczenia wynika, że odbije się to na ich wynikach.

Dobrze, że pan wspomniał o 20-leciu w Cracovii. Wchodząc w piłkę uwierzyłby pan, że udzielając wywiadu po dwóch dekadach, dziennikarz będzie miał możliwość spytać nie tylko, kiedy wreszcie będziecie mistrzem, ale też kiedy chociaż skończycie na podium?

Janusz FILIPAK: – Nie, nie… Nie wciągnie mnie pan w tę retorykę. Ja nie kupuję tematu „mistrz Polski”.

Prawie zaniemówiłem.

Janusz FILIPAK: – To już panu tłumaczę. Nie interesuje mnie wydarzenie jednostkowe, tylko znacznie szersza budowa klubu. No i to też nie jest tak, że jakiś klub może dziś wejść na rynek i sobie skupić najlepszych zawodników, a później dominować nad ligą. Wypomina mi się erę Cupiała, ale wtedy było tak, że polscy zawodnicy mieli bardzo ograniczone możliwości wyjazdu zagranicę. Cupiał mógł brać bardzo dobrych Polaków, którzy przy pewnej przebitce finansowej chętnie podpisywali kontrakt. Dziś czasy się zmieniły. Wyciągają nam 16-17-latków. Mamy dobrego zawodnika, chcemy w niego inwestować i w momencie, gdy proponujemy mu profesjonalny kontrakt, on na dzień dobry dostaje na Zachodzie takie pieniądze, że nie jesteśmy w stanie konkurować. Tam dostaje miliony, u nas dziesiątki tysięcy. W tej chwili budowa klubu, który zostawi wszystkich daleko z tyłu, nie jest możliwa. Są inne czasy.

A nigdy nie myślał pan o szalonym ruchu, na który pana stać? Biznesowo irracjonalnym, a sportowo mogącym doprowadzić do spełnienia marzeń kibiców. Przepłacić, ale spróbować zrobić w Cracovii drużynę, jakiej nie ma w Polsce nikt?

Janusz FILIPAK: – Rozumiem pana pytanie, natomiast ono świadczy o tym, że nie zna pan pieniędzy. Ja sponsorowałem Lille, TSV Monachium, teraz zaczęliśmy inwestować w wicemistrza Belgii, Royal Union Saint-Gilloise. Znam zatem budżety tych klubów i one potrafią przekraczać 100 mln euro. Nie są to pieniądze pochodzące od właścicieli tych klubów, tylko w największej mierze pochodzą z praw medialnych. Z czego bierze się dominacja klubów hiszpańskich i angielskich? Właśnie z pieniędzy od telewizji. A ile my dostajemy? Cenię wysiłki osób zaangażowanych w pozyskiwanie coraz większych środków, ale my jesteśmy na poziomie 4 mln euro. Lille z tego tytułu dostaje grubą wielokrotność tej kwoty. Przecież ja nie włożę 100 mln euro prywatnych pieniędzy w Cracovię, nikt w Europie tego nie robi. Wysokość wpływów z zewnątrz to największy problem przy tworzeniu silnych zespołów. Dotyczy to nie tylko nas, bo mało się o tym mówi, ale niemiecka piłka też idzie w dół. Są tam 2-4 kluby, które mogą sobie pozwolić na wydawanie pieniędzy, a reszta musi wyprzedawać najlepszych.

Tyle że ja nie miałem na myśli rynkowego konkurowania Cracovii z Lille, a z rywalami z Polski.

Janusz FILIPAK: – I co pana zdaniem powinniśmy zrobić?

Nie twierdzę, że pan to powinien zrobić, bo to nie moje pieniądze. Ale chciałem się dowiedzieć, czy nie chodzi takie coś panu po głowie. Na przykład sprowadzenie do Cracovii piłkarza przerastającego ekstraklasę umiejętnościami. Sprawdzonego, którego Zachód nie próbuje nachalnie przelicytować. A później następnego.

Janusz FILIPAK: – Poda pan jakieś nazwisko?

Przykładowo – Dawid Kownacki. Była duża szansa na jego pozostanie w Lechu, więc w teorii był w zasięgu polskiego klubu, który jednak postanowił pieniędzy nie wydawać. Ale przestrzeń na taki transfer była.

Janusz FILIPAK: – Nie mówmy o abstrakcjach. Gdybym za moment zadzwonił do Kownackiego, usłyszałbym taką kwotę, jakiej nikt nie byłby w stanie wydać. Jeśli on faktycznie trafi do Lecha Poznań, to z sentymentu. Albo żeby się odbudować, na pół roku – jak ostatnio. To nie jest przykład reprezentatywny. Reprezentatywnym przykładem dla polskiego rynku, zostając przy Lechu Poznań, są jego młodzi piłkarze. Wszyscy, którzy się wyróżniali, odeszli. I nie zgadzam się, że Lech chciał ich sprzedać. Po prostu nie miał wyjścia.

Wspomniał pan o inwestycji w wicemistrza Belgii – będzie to miało jakikolwiek wpływ na budżet Cracovii?

Janusz FILIPAK: – Nie. To bardzo małe kwoty. Mniejsze niż koszt jednego zawodnika.

Przez lata w Cracovii realizowany był model klubu, który ma zysk i na siebie zarabia. Obecnie klub żyje z pożyczek Comarchu. Czym spowodowana jest ta zmiana i czy to jest docelowy nowy model?

Janusz FILIPAK: – Nie mamy żadnego długu operacyjnego związanego z kontraktami piłkarzy. Cały nasz dług to Rączna, Rączna, Rączna. Dostaliśmy małą dotację ze Skarbu Państwa, a grupa Comarch musiała dopłacić 40 mln zł. To potężne pieniądze. Utrzymanie Rącznej co roku kosztuje 5 mln zł. To jedyny powód zadłużenia.

Jest plan jego spłaty?

Janusz FILIPAK: – Spokojnie, panujemy nad tym. Grupa Comarch to jest 1,5 mld zł. To dla nas nie są niewyobrażalne kwoty. Gdyby to były pieniądze, które miałyby o czymkolwiek decydować, to byśmy tego nie robili.

Biorąc pod uwagę, że Rączna to inwestycja, która ma szansę zwrócić się przy sprzedaniu kilku wychowanków, czy jest ona pana oczkiem w głowie, na przykład kosztem pierwszego zespołu?

Janusz FILIPAK: – Nie, choć uważam, że mamy lepszy ośrodek nawet od Lille, które widziałem od środka. Ale to część budowy całej Cracovii. Robiąc to, musimy odpowiednio balansować wszystkie jej elementy, co nie jest łatwe, bo Wojciech Stawowy trudno współpracuje, ale damy radę.

Trudno?

Janusz FILIPAK: – To indywidualista. Nie można mu się wtrącać, nie można dać mu piłkarza, bo on sam musi go znaleźć. To znane problemy.

W ciągu paru chwil z Cracovii odeszli piłkarze z wysokimi kontraktami – Hanca, Rivaldinho, Alvarez, Van Amersfoort, Sadiković. Jest jakiś plan reinwestycji tych środków?

Janusz FILIPAK: – To już się stało. Wygraliśmy rywalizację o Makucha z Rakowem i innymi klubami. Jego sprowadzenie to nie miłość od pierwszego wejrzenia, tylko konkretna kasa. Do tego Kallman, Oshima…

To najmocniejsza Cracovia, jaką realnie można było stworzyć?

Janusz FILIPAK: – Nie odpowiem panu na to pytanie, bo mówienie typu: „Cracovia jeszcze nigdy nie była tak silna” to wróżenie z fusów i zaklinanie rzeczywistości.

Ile kosztowało was odejście Marcosa Alvareza? I czy macie sobie w tej sprawie coś do zarzucenia?

Janusz FILIPAK: – Alvarez nas skarżył, zrobił się szum medialny. Nawet jeśli się spóźniliśmy o dzień z wypłatą, nie może być to podstawą zerwania kontraktu z jego strony. Nie było tak, że nie płaciliśmy mu przez dwa miesiące, co zgodnie z przepisami pozwoliłoby mu na taki ruch. Ogólnie sprawa została rozegrana w standardowy sposób przy takich przypadkach. Wypłaciliśmy mu kontrakt za pojedyncze miesiące, mniej niż za pięć. Jesteśmy zadowoleni z takiego rozwiązania.

A rozstania z Covilo, Golem i Wdowiakiem? Jak wyglądały z pana perspektywy?

Janusz FILIPAK: – To stare sprawy, nie wracajmy do nich. Wielka szkoda tego Wdowiaka, ale piłka nie była po naszej stronie. Nie dało się zrobić nic w tej sprawie. Tak samo jak z Pelle.

Wielka szkoda? Pan wyznaje w swojej firmie zasadę, że nie ma ludzi niezastąpionych, bo każdego pracownika można zastąpić grupą stażystów. W piłce nie znajduje pan przełożenia?

Janusz FILIPAK: – Kiedyś to powiedziałem i bardzo się to mediom spodobało. W przypadku Comarchu mamy do czynienia z technologią i napływ młodych, zdolnych informatyków jest potężny. W piłce jest inaczej, ale też widzę pewne części wspólne. W tej chwili o grze Cracovii decydują młodzieżowcy: Rakoczy, Myszor, Knap, Pestka, Niemczycki. Coś w tym jest. To jest nasz kierunek – inwestycja w utalentowanych chłopaków. Czy zatem cierpimy po odejściach zawodników, których chcieliśmy zatrzymać?

Rozmawiamy już kilka chwil i można wyciągnąć wniosek, że pana Cracovia zbudowana jest wyłącznie na dobrych decyzjach. Nigdy nie podjął pan takiej, której dziś żałuje? Którą sam pan ocenia, że zaszkodziła Cracovii?

Janusz FILIPAK: – Przez dłuższy okres stawiałem na młodych trenerów, których chciałem wykreować. Nie chciałem być zakładnikiem kręgu: Lenczyk, Fornalik itd. Stąd zatrudnienie Pasieki, Ulatowskiego, Podolińskiego… Uważam, że ta idea była szlachetna, ale nie przysłużyła się Cracovii. Nie będę dziś protestował, jeśli ktoś stwierdzi, że to był mój błąd. Może miałem trochę pecha? Może zacząłem to robić zbyt szybko, bo pewnie minęło już 15 lat? Dziś z powodzeniem innym klubom udało się przecież odkryć Szulczka czy Papszuna.

Raków odkrył Papszuna i w trzy lata od awansu do Ekstraklasy wygrał więcej niż pan w dwadzieścia. Szczerze – zerka pan z zazdrością w kierunku Częstochowy?

Janusz FILIPAK: – Chyba pan żartuje… Zobaczymy, gdzie będą za 17 lat (śmiech). Moje samopoczucie ma się dobrze.

To nie dobra mina do złej gry? W biznesie jest pan człowiekiem sukcesu. Spodziewam się, że łatwo się do niego przyzwyczaić, a w piłce tych sukcesów brakuje.

Janusz FILIPAK: – Najpierw trzeba by zdefiniować sukces w piłce.

Trofea.

Janusz FILIPAK: – Tak pan sądzi? Pewnie ma pan rację. Ale dla mnie sukcesem nie jest zdobycie mistrzostwa Polski i skończenie jak Wisła Kraków po Cupiale lub Polonia Warszawa po Wojciechowskim. Dla mnie celem jest budowa wielkiej Cracovii i to się dzieje. Kiedy tu przyszedłem, był wielki syf. A w tej chwili mamy stadion, nową halę lodową, masę trofeów w tej dyscyplinie, grę w Lidze Mistrzów. Mamy przy Wielickiej Szkołę Mistrzostwa Sportowego, która ma nowe budynki, centrum w Rącznej.

To warstwa materialna. A ona może iść w parze z mistrzostwem Polski.

Janusz FILIPAK: – Powtórzę – nie interesuje mnie mistrzostwo Polski, po którym za jakiś czas ma się gołą d..ę. Ja chcę wygrać to mistrzostwo, ale ono nie może być celem samym w sobie. Chcę mieć pewność, że jeśli kiedyś odejdę, nawet z powodów biologicznych, klub będzie wielki przez lata, bo będzie miał bardzo mocne podstawy materialne. A takich, jak ma Cracovia, nikt nie ma.

Cracovia poradzi sobie, gdyby pana z dnia na dzień zabrakło?

Janusz FILIPAK: – Ależ oczywiście, że tak. Cracovia będzie częścią struktury grupy Comarch, która będzie trwała. Chciałbym, by każdy kibic, który wypomina mi brak mistrzostwa, zauważył, że jego klub nie będzie kwiatem jednej nocy, a dużą organizacją, której fundamentami nie da się zatrząsnąć. U nas nigdy nie dojdzie do sytuacji, w której zdobędziemy mistrzostwo Polski, a później zaczną się dziać złe rzeczy. Konsekwentnie to realizujemy, a jeśli ktoś tego nie rozumie, to on ma problem.

W lutym, wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, mówił pan pół żartem, pół serio, że jedyną osobą, która mogłaby w Comarchu pana zastąpić, jest pański syn, ale tak naprawdę to nikt nie podejmie się tam tak ciężkiej pracy i nie zdecyduje się na życie w takim stresie, jak pan. Z Cracovią jest podobnie?

Janusz FILIPAK: – To zakład z przyszłością. Nikt nie wie, jak będzie. Natomiast wszyscy patrzą na Comarch czy Cracovię przez pryzmat mojej osoby. Nie – to bardzo duże liczby ludzi, które wykonują wyśmienitą pracę. Ja jestem twarzą, przyciągam uwagę, a przecież w Comarchu jest jeszcze kilka osób, których zarobki przekraczają milion złotych. To dowód, jak mocne są te struktury, nawet po wyjęciu z nich mnie.

W tym samym wywiadzie wspomniał pan, że musi pomyśleć o sukcesji. Jako że ja jestem dziennikarzem sportowym, a nie biznesowym, muszę spytać o sukcesję w klubie. Myślał pan już o tym?

Janusz FILIPAK: – W czerwcu było walne zgromadzenie akcjonariuszy. Wybrano mnie na prezesa grupy na kolejne trzy lata, więc przez ten czas mamy spokój z sukcesją.

Zatem zupełnie pan o tym nie myśli?

Janusz FILIPAK: – Pan zadaje bardzo poważne pytania…

Nie tylko ja. Pod informacją na Twitterze o naszej rozmowie, temat sukcesji w klubie był jednym z najbardziej palących.

Janusz FILIPAK: – Dobrze, zatem odpowiem. Z żoną pracowaliśmy nad sukcesją, ale to jest bardzo złożona sprawa. Sukcesja w spółce akcyjnej jest bardziej złożona od założeń Polskiego Ładu. Nie wchodząc w szczegóły techniczne, zastanawiam się, czy ja mam prawo definiować sukcesję w odniesieniu do trójki moich dzieci? Chodzi o to, że ja zejdę z tego świata i pytanie brzmi, czy mogę mówić swoim dzieciom, co one mają robić po tym zdarzeniu. Odpowiedź jest negatywna. Poza tym przy obecnym systemie prawnym – mówię tu w dużym uproszczeniu – nawet jeśli ja kogoś nominuję, a później zejdę z tego świata, dwójka pozostałych dzieci może go „zdenominować” (śmiech). Dlatego problem sukcesji jest abstrakcyjny. Dzieci muszą się ułożyć.

Żebym dobrze zrozumiał – w takim razie temat sukcesji to nie jest tylko kwestia zawieszona na trzy lata, o których pan wspomniał, ale w ogóle sprawa, która nie będzie poruszana?

Janusz FILIPAK: – My naprawdę dużo czasu spędziliśmy z prawnikami nad tym tematem i wyszło, że ja nie mam jak zdefiniować sukcesji. To dzieci będą decydować między sobą, co dalej. Jak ja im coś dziś zaprojektuję, one mogą to zaraz odrzucić.

Pana dzieci mają predyspozycje do prowadzenia klubu?

Janusz FILIPAK: – Chodzi o predyspozycję i chęć, ale na pewno będą chciały, choć syn na stałe żyje w Stanach, córka na stałe w Szwajcarii. Druga córka jest obecna na meczu z całą ekipą i może ona jest najbardziej zainteresowana w tej chwili. Ale jest młoda, ma 26 lat. Nie będę dziś robił jak kiedyś w Arce, gdy prawnik kupił klub i dał go w prezencie 20-letniemu synowi (chodzi o Dominika Midaka – przyp. red.).

Przechodząc do sportu. Jest pan w stu procentach zadowolony z powrotu Jacka Zielińskiego?

Janusz FILIPAK: – Tak, w stu procentach. W tej chwili mamy trzech tenorów, czyli Jacka Zielińskiego, Stefana Majewskiego oraz Wojciecha Stawowego i próbujemy to poukładać. To rzadka sytuacja, bo mówimy o trzech trenerach o bardzo znanych nazwiskach i z bogatą przeszłością ekstraklasową. Ale wydaje mi się, że to działa. Jacek Zieliński jest dziś dużo lepszym trenerem niż wtedy, kiedy pracował tu za pierwszym razem.

Sto procent zadowolenia nakazuje mi spytać, czy ściga pana poczucie, że Cracovia mogłaby być dziś w innym miejscu, gdyby trener Zieliński wrócił wcześniej?

Janusz FILIPAK: – Znów próbuje mnie pan wciągnąć w gdybanie. Pracowaliśmy z trenerem Michałem Probierzem i była to dobra współpraca, z sukcesami. Był Puchar Polski, Superpuchar, gra w Europie. Potem ten układ się zmęczył. To nic osobistego – po prostu w piłce tak jest, że w warunkach dużej presji pewne relacje, na przykład pomiędzy trenerem a piłkarzami, zmieniają się. Byłem zwolennikiem długiej pracy w jednym układzie, ale chyba muszę to przemyśleć. Dziś uważam, że w lutym, kiedy trener Probierz chciał zrezygnować, prosząc go, by został, popełniłem błąd. W tej chwili moje myślenie jest takie, by może nie co rok albo co dwa, ale jednak zmieniać układy. By piłkarze i trener nie męczyli się ze sobą.

Brzmi jak pocałunek śmierci dla Jacka Zielińskiego. Że jak skończy drugi rok pracy w Cracovii, będzie musiał powoli pomyśleć o pakowaniu walizki.

Janusz FILIPAK: – Moje słowa są jak dwie strony medalu (śmiech). Bo dotyczą także piłkarzy. Chcieliśmy ich trzymać długo, vide Hanca, który podpisał kontrakt na pięć lat, a przed ich upływem układ się wyczerpał. Dlatego to nie jest pocałunek śmierci dla Jacka Zielińskiego, a twierdzenie, że potrzebujemy dynamiki zmian, żebyśmy nie byli jak woda w stawie, która ciągle stoi. Czyli coś się musi dziać – wymiana piłkarzy lub wymiana trenerów. Ale zaznaczam: nie nerwowa, robiona z sensem.

Rozliczając cztery lata pracy Michała Probierza – wyszło mu w Cracovii czy nie?

Janusz FILIPAK: – Na pewno nie powiem, że nie wyszło.

Nie ma pan zatem poczucia, że przy tej władzy, jaką od pana otrzymał, i przy pracy w klubie o takich warunkach, sukcesów było proporcjonalnie za mało?

Janusz FILIPAK: – Na to się składa wiele czynników i nie widzę potrzeby drążenia tego. W tej chwili mamy Jacka Zielińskiego, który będzie patrzeć na Probierza, że ten miał stabilność. Ja teraz nie mogę zmieniać trenera po kilku przegranych, bo każdy kolejny, który tu przyjdzie, będzie żył w zbyt dużej presji. A trenerzy muszą mieć komfort pracy, by w nim budować zespół.

Komfort pracy ma na pewno Jakub Tabisz, o którego też chciałem spytać. Nie ma co kryć, że trwa mimo bardzo złej sławy u kibiców Cracovii. Słyszałem – choć osobiście nie miałem okazji się przekonać – że wchodzenie w konflikty nie przychodzi mu z trudem. Prawda to?

Janusz FILIPAK: – On ma trudną rolę. Wszyscy wpadają na genialny pomysł, że im się należy 20 tys. zł miesięcznie. Pomocnik trenera, trener bramkarzy itd. To skok na kasę, klasyczny w klubie piłkarskim. I Tabisz jest na pierwszej linii frontu. Ja odmawiam, a on później musi coś z tym zrobić. Rozumiem, że trener powinien otrzymać worek pieniędzy, bo to on ponosi odpowiedzialność, to on odczuwa największy stres. Ale sztab szkoleniowy? I wtedy wchodzi Jakub Tabisz. Prowadzi rozmowy, które nie są ani łatwe, ani miłe.

Słyszałem, choć mocno nieoficjalnie, że na linii Jacek Zieliński – Jakub Tabisz nie jest zbyt kolorowo.

Janusz FILIPAK: – Na pewno nie. Sto procent nie. Poza tym dla mnie najważniejsze jest ułożenie relacji między trzema tenorami, o czym już mówiłem.

Wiceprezes Tabisz może stać się osobą, która kiedyś stanie u sterów Cracovii?

Janusz FILIPAK: – Póki żyję, będę stał ja, a później nie mam na to wpływu. To moje dzieci będą decydować.


Na zdjęciu: Janusz Filipiak w Cracovii bardzo duży nacisk kładzie na fundamenty, a nie na planowanie krótkoterminowe.
Fot. Krzysztof Porębski/Press Focus