Katar to tylko początek

USA to ciekawy zespół, który warto oglądać na mundialu głównie dlatego, że „Jankesi”… bardziej koncentrują się na kolejnym turnieju.


Liczby nie kłamią. Stany Zjednoczone wysłały do Kataru drugą najmłodszą drużynę spośród wszystkich 32 uczestników. Młodsza jest jedynie Ghana, ale tylko o pół roku – 24,7 przy 25,2 Amerykanów. To nie przypadek, że akurat „Jankesi” są tymi, którzy najchętniej będą łapać doświadczenie na nadchodzących mistrzostwach. W końcu za cztery lata sami będą gościć u siebie globalny czempionat – razem z Kanadą i Meksykiem – i będą chcieli pokazać się tam z jak najlepszej strony.

Chłopcy z Dortmundu

Choć dźwignia oczekiwań zdecydowanie jest w USA przesunięta na rok 2026, nie oznacza to, że w Katarze zespół ten nie będzie niczego w stanie ugrać. Wręcz przeciwnie. Oczekiwania dotyczące kolejnego turnieju są spore nie tylko z powodu gospodarzenia, ale również dlatego, że amerykańska kadra pełna jest niezwykle utalentowanych, młodych i perspektywicznych piłkarzy, którzy ogrywani są w mocnych klubach europejskich. Liderem drużyny jest przecież 24-letni Christian Pulisic, który przekroczył już granicę 50 występów dla USA, a który z obecnej ekipy ma na koncie najwięcej goli dla reprezentacji – 21. Mający chorwackie korzenie piłkarz – choć jego nazwisko należy czytać z angielską końcówką „ik”, a nie z chorwackiego „ić” – na co dzień występuje w Chelsea, a wypromował się w słynącej ze szkolenia Borussii Dortmund. Nie na jego jedynego warto jednak zerkać w USMNT – jak skrótowo określa się ten zespół.

Prawdopodobnie jeszcze większy talent okazuje bowiem Giovanni Reyna, który także kieruje swoją karierę przez Dortmund. To wyśmienity ofensywny pomocnik, mający jednak ogromne problemy z kontuzjami. A że ma papiery na wielkie granie, wiadomo od urodzenia, bo jego tatą jest postać nieprzypadkowa – Claudio Reyna, czyli człowiek mający 112 występów dla kadry Stanów Zjednoczonych. W zestawieniu tym zajmuje zresztą 10. miejsce w historii, a jego syn – urodzony w 2002 roku – chciałby dorównać temu wyczynowi.

Lista się nie kończy

Za plecami Reyny i Pulisica biegać będzie Tyler Adams, czyli 23-letni środkowy pomocnik spod znaku Red Bulla, mający za sobą grę w Nowym Jorku, Salzburgu i rzecz jasna Lipsku. Rok starszy, uniwersalny w drugiej linii Weston McKennie okazał się z kolei zaskakująco udanym transferem Juventusu Turyn – i nota bene też „wypłynął” w Bundeslidze, tyle że w Schalke. Zresztą wcale nie tak dawno w Niemczech zrodziła się moda na młodych Amerykanów, kilka klubów nawiązało współpracę z tamtejszymi klubami – np. FC Dallas z Bayernem Monachium – w efekcie czego co lepsi piłkarze trafiają do Europy, a korzysta na tym amerykańska reprezentacja.

22-letni ofensywny Brenden Aaronson świetnie rozwija się w angielskim Leeds. 19-letni środkowy pomocnik Yunus Musah dostaje szanse w Valencii, a wcześniej szkolił się w Arsenalu. 22-letni prawy obrońca Sergino Dest urodził się w Holandii i przeszedł przez wybitną akademię Ajaksu Amsterdam, choć potem niespecjalnie poszło mu w Barcelonie, a teraz miernie idzie w Milanie (należy jednak podkreślić, że kluby to nie byle jakie…). 22-letni napastnik Timothy Weah ma obecnie słaby sezon w Lille, ale już w wieku 14 lat zamienił nowojorskiego Red Bulla na posiadające silne drużyny młodzieżowe PSG. Jego rówieśnik i rywal z ataku Josh Sargent popisuje się dobrą skutecznością strzelecką w Championship, zaś 19-letni boczny obrońca – dla którego strona nie ma znaczenia – Joe Scally to istotna postać bundesligowej Borussii Moenchengladbach. A jeszcze kilka talentów można by spokojnie wymienić…

Nie tylko zagranica

Nie oznacza to jednak, że wszyscy amerykańscy piłkarze występują w Europie. Gdzieniegdzie panuje jeszcze w naszym kraju przekonanie, że tamtejsza liga, Major League Soccer, to rozgrywki dla emerytów, gdzie nie ma zbytnich perspektyw. To oczywisty błąd, o czym – pośród wielu argumentów – niech świadczy fakt, że z MLS powoływani są od jakiegoś czasu reprezentanci Polski, którzy na rodzimą ekstraklasę na tym etapie kariery nawet nie spoglądają.

Liga USA (i Kanady, bo za Oceanem funkcjonuje to w trochę innym systemie) rozwija się w bardzo dobrym tempie i kierunku. Jej poziom rośnie, a kluby coraz chętniej stawiają na szkolenie młodzieży, nie broniąc jej potem wyruszać w świat. Mniej więcej jedna trzecia mundialowej kadry Stanów Zjednoczonych to piłkarze grający w ojczyźnie – gdzie w polskim przypadku to tylko 3 z 26 graczy. Oczywiście ci najlepsi występują na Starym Kontynencie, ale można się spodziewać, że selekcjoner Gregg Berhalter skorzysta z kilku krajowców, jak np. napastnik Jesus Ferreira czy jeden z najbardziej ogranych w obecnej reprezentacji Kellyn Acosta.

Polska sprawa Sloniny

Jak każda drużyna, tak i Amerykanie mają jednak swoje bolączki, a dotyczą one chociażby pozycji bramkarza. Polskim kibicom może zapalić się w głowie lampka, bo przecież kilka miesięcy temu wszyscy śledzili małą sagę dotyczącą tego, którą reprezentację państwową wybierze utalentowany bramkarz Gabriel Slonina. Występujący regularnie w MLS 18-latek pierwotnie miał przyjechać na zgrupowanie „biało-czerwonych”, gdzie został zaproszony przez Czesława Michniewicza, ale potem grzecznie odmówił, wybierając USA. To właśnie „Jankesi” mają dać mu większe szanse na grę, choć Slonina… na mundial nie pojedzie. Próżno zresztą szukać młodych golkiperów w amerykańskiej kadrze, bo najmłodszy Ethan Horvath ma 27 lat.

Wbrew pozorom to jednak nic nie znaczy. Jak zostało wspomniane na początku, Stany Zjednoczone mają z tyłu głowy MŚ 2026 i właśnie na ten turniej jest ewentualnie szykowany Slonina – zresztą nie tylko on jedyny jest młodym i perspektywicznym bramkarzem USA. 18-latek był już swego czasu na zgrupowaniu seniorskiej kadry, ale nie dane było mu zadebiutować. W Katarze trener Berhalter będzie stawiał najpewniej na… rezerwowego Arsenalu, Matta Turnera, który w tym sezonie zagrał tylko w 4 spotkaniach Ligi Europy. Jak więc widać, na tej pozycji konkurencji na lata w USA bynajmniej nie ma.

Realne szanse

Reasumując, większość amerykańskiego zespołu najpewniej będzie także jego częścią za cztery lata, kiedy cały świat zjedzie się do Ameryki Północnej. Katar ma być przetarciem dla młodej drużyny, która wciąż się uczy i zgrywa, a w 2026 roku może być tylko lepsza. Rzecz jasna nie znaczy to, że „Jankesi” swobodnie zaakceptują potencjalną kompromitację w grupie z Anglią, Walią i Iranem. USA mają realne szanse na to, by zająć drugie miejsce i pozostać w turnieju na dłużej. W teorii odpowiedź na pytanie, czy tak się stanie, da pierwszy mecz z Walijczykami (te ekipy mają zawalczyć o awans za plecami Anglii), ale w praktyce wszystko się może zdarzyć.

Amerykanie jadą na mistrzostwa świata po raz 11. Licząc turnieje „nowożytne”, czyli te od 1990 roku, opuścili tylko rosyjski czempionat w 2018. Wyjście z grupy nie jest dla nich niczym obcym. Udało im się to w 1994 (kiedy byli gospodarzem), 2002, 2010 i 2014. W Korei i Japonii dotarli nawet do ćwierćfinału. Teraz także stać ich na podobny wyczyn, a kto wie, czy ludzie nazywający futbol soccerem nie okażą się katarskim czarnym koniem…


Na zdjęciu: Gio Reyna to jeden z największych talentów, jakimi dysponują obecnie Stany Zjednoczone.

Fot. PressFocus