Kamiński: Nie ma mowy o zniechęceniu

Adam GODLEWSKI: Po przedmundialowych perypetiach, kiedy został pan zgłoszony do udziału w turnieju, ale ostatecznie musiał ustąpić miejsce Kamilowi Glikowi, nadal z entuzjazmem odbiera pan powołania?

Marcin KAMIŃSKI: – Zawsze z uśmiechem przyjeżdżam na zgrupowania reprezentacji Polski, nie ma mowy o zniechęceniu. Sytuacja, która zdarzyła się przed mundialem, nie była łatwa. Musiałem jednak przyjąć to na klatę i przejść po swojemu. Zdecydowanie najgorsze było wyczekiwanie na decyzję, czy Kamil zdąży się wykurować, czy nie, a miałem świadomość, jak szybko potrafi wracać do zdrowia po kontuzjach. Od pewnego momentu – bo napływały sprzeczne informacje – czekałem już tylko na rozstrzygnięcie tej kwestii. A kiedy zapadła ostateczna decyzja, po prostu… odetchnąłem.

Były łzy, czy alkohol?

Marcin KAMIŃSKI: – O ile dobrze pamiętam, jedno i drugie. Chłopaki też płaczą, to naturalne, że emocje puściły. Każdy jest człowiekiem i potrzebuje wyrzucić z siebie to, co negatywne. A potem już, na tyle na ile mogłem, wspierałem chłopaków przed telewizorem. I skupiałem się na tym, co przede mną. W klubie i reprezentacji.

Pan znalazł się w kadrze na Euro 2012, wspomniany Glik nie. Gdy patrzy pan na rozwój waszych karier, przychodzi czasem refleksja: – Kurcze, gdzie ja się zbyt długo zatrzymałem?

Marcin KAMIŃSKI: – Być może przy dogłębnej analizie wyszłoby mi, że powinienem szybciej wyjechać z polskiej ekstraklasy, ale trudno mi wskazać, kiedy wcześniej był ten optymalny moment. W którym miałbym absolutne przekonanie, że płynnie wejdę do zachodniej piłki i nie znajdę się na zakręcie. Staram się nie rozgrzebywać przeszłości, żyję teraźniejszością i zastanawiam się, co teraz mogę poprawić, żeby być lepszym zawodnikiem. Pewnie, po Euro 2012 też chciałem, żeby przygoda z reprezentacją Polski była na stałe, a nie z długimi przerwami. Wyszło jednak inaczej.

Ma pan o tę pauzę żal do trenera Adama Nawałki?

Marcin KAMIŃSKI: – Nie. Trener podejmował przecież decyzje zgodnie ze swoim kompetencjami, które – patrząc z perspektywy czasu – okazywały się trafne…

…aż do mundialu w Rosji.

Marcin KAMIŃSKI: – Może i tak, ale trzeba pamiętać, że strata Kamila tuż przed turniejem była dużym ciosem dla drużyny. Przez cztery lata trener Nawałka miał zbudowany silny szkielet, a zespół osiągał wyniki na miarę oczekiwań. Zrozumiałem zresztą, że długo nie dawałem argumentów poprzedniemu selekcjonerowi, żeby mnie powoływał.

Jest pan zadowolony z miejsca, w którym dziś się znajduje? Fortuna panu sprzyja?

Marcin KAMIŃSKI: – Jest OK! I to nie tylko dlatego – mówiąc żartem – że plasujemy się w tabeli wyżej, choć tylko strzelonymi bramkami, nad VfB Stuttgart. Wciąż jestem w Bundeslidze i gram regularnie. I mam tyle minut na koncie w obecnych rozgrywkach, że pewnie problemem byłoby wykręcić podobny wynik w całym sezonie, gdybym nie zdecydował się na wypożyczenie. Decyzja należała do mnie, ale sprawa została postawiona jasno: że w Stuttgarcie jest duża grupa środkowych obrońców. Nie było w ogóle mowy o transferze definitywnym, po sezonie mam wrócić do VfB. Mam zatem to, co chciałem, bo dla mnie priorytetem były regularne występy.

Jak dogaduje się pan z trenerem Friedhelmem Funkelem?

Marcin KAMIŃSKI: – Dobrze. To szkoleniowiec, który bardzo dużo przeżył w piłce i widać po nim nie tylko doświadczenie, ale i opanowanie. To stara szkoła, oparta na ciężkiej pracy. Zdarzyło mi się porozmawiać na temat warsztatu Funkela z Tomkiem Hajtą i wyszło na to, że treningi nie zmieniły się w zasadzie od czasów jego gry. To nie są może najmocniejsze treningi, jakie miałem w życiu, ale bywa i tak, że w trakcie tygodnia nogi nie niosą. Efekty w dniu meczowym są jednak takie, jak trener zakładał. Właśnie tym, że wie, co robi i co chce osiągnąć, przekonał nas do swoich metod i dużego wysiłku.

Dlaczego zatem wyniki nie są satysfakcjonujące?

Marcin KAMIŃSKI: – Start był bardzo dobry, potem przytrafiła się jednak seria sześciu meczów bez punktu. Wynikała z ogromnego pecha, bo bodaj cztery z tych meczów zaczynaliśmy od bramki straconej z rzutu karnego. Pracowaliśmy zatem nad tym, aby wyeliminować proste błędy kończące się „jedenastkami”. Długo nie było efektów, ale efektowna wygrana z Herthą w ostatniej kolejce dała nam oddech. Złapaliśmy z rywalami kontakt w tabeli, wrócił optymizm, Gdyby jednak teraz nie nastąpiło przełamanie, mogłoby zrobić się bardzo nieciekawie.

Jest pan w pełni zadowolony z występu przeciw berlińczykom?

Marcin KAMIŃSKI: – Nie do końca. Straciliśmy przecież gola, a dodatkowo – przy bramkowej sytuacji dla rywali mogłem inaczej się zachować. Oglądałem powtórki wielokrotnie i nie mam wątpliwości, iż przeciwnik świetnie się zastawił, w pierwszym momencie miałem znacznie większe pretensje do siebie. Pewnie nie pomógł mi fakt, że naprawdę żarło nam w meczu z Herthą i zespół chciał zdobywać kolejne bramki. I za mocno poszliśmy do przodu.

Z kim trzyma się pan w Fortunie?

Marcin KAMIŃSKI: – Najbliżej mi do Adama Bodzka, który mówi znakomicie po polsku. Zresztą on także jest zadowolony, że wreszcie może z kimś poćwiczyć język przodków. Pochodzi z Zabrza, mówi z lekką naleciałością, ale taką śląską, a nie niemiecką. Trochę podobnie do Eugena Polanskiego. Zresztą generalnie cała szatnia przyjęła mnie bardzo dobrze, nie mam prawa narzekać. Wolę porozumiewać się po angielsku, ale po niemiecku też jestem w stanie, bo tego wymaga szacunek do moich pracodawców. Grając w Polsce także oczekiwałem, że obcokrajowcy będą się komunikować w naszym języku.

Jest pan zaskoczony, że kumpel z boiska, Ivan Djurjević, już nie prowadzi Lecha?

Marcin KAMIŃSKI: – Bardzo ucieszyłem się, kiedy Ivan dostał propozycję przejęcia pierwszego zespołu. Potem nie miałem czasu, żeby oglądać wszystkie spotkania, więc nie wiem, dlaczego po obiecującym początku gra „Kolejorza” się załamała. Wiem, że wskazując przyczyny niepowodzenia mówi się o systemach na boisku i podziałach w szatni, ale to nie zmienia faktu, że byłem nieprzyjemnie zaskoczony, że Djuka został zwolniony tak szybko. Bo trener też potrzebuje czasu, żeby wdrożyć pomysły.

Nawałka to człowiek, który pasuje do Lecha?

Marcin KAMIŃSKI: – Szczerze – to mógłby być trudny związek. Trener Nawałka lubi mieć na wszystko wpływ, zawsze chce być głównodowodzącym, a nie wiem, czy władze Lecha tak naprawdę chciałyby dzielić się władzą. Zwłaszcza że sporo swobody miał niedawno trener Nenad Bjelica, który mógł wskazywać kandydatów do zespołu, ale spodziewanego efektu nikt przy Bułgarskiej się nie doczekał. Szefowie Lecha musieliby mieć pełne zaufanie do takiego szkoleniowca, bo to zdecydowanie nie jest opcja na pięć miesięcy.

Ostatnia kontuzja Glika będzie już dla pana przepustką do wyjściowego składu reprezentacji Polski?

Marcin KAMIŃSKI: – Nie wiem. Po pierwszych, wprowadzających zajęciach, nie można było wyciągnąć żadnych wniosków. Sam również jestem bardzo ciekawy, jak będzie zestawiony środek obrony. Mam świadomość, że czas upływa i chciałbym być już podstawowym zawodnikiem w kadrze. Zwłaszcza że po Michale Pazdanie, który był żelaznym partnerem Glika, wskoczył młodszy ode mnie Janek Bednarek. Nie ukrywam, że moim celem jest gra w drużynie narodowej, zmieniłem przed sezonem klub, bo wiedziałem, że minuty i ogranie w Bundeslidze to jedyna droga do podstawowego składu. Powołania do reprezentacji to dla każdego zaszczyt, ale czasem siedzenie na ławce, nawet w reprezentacji, nie jest proste. Nie czuję się gorszy od kolegów, którzy występują regularnie, choć nie powiem też, że jestem zdecydowanie lepszy. Po prostu czekam na swoją szansę.

Odbył pan szczerą rozmowę z obecnym selekcjonerem?

Marcin KAMIŃSKI: – Miałem taką dyskusję na pierwszym zgrupowaniu, selekcjoner podpowiedział mi na co zwrócić uwagę. Przede wszystkim jeśli chodzi o ustawianie się. Jako wysoki zawodnik powinienem schodzić niżej na nogach i być bokiem do sytuacji, co trener wychwycił podczas obserwacji moich meczów ligowych.

Czym Brzęczek różni się od Nawałki?

Marcin KAMIŃSKI: – Każdy trener ma swoje spojrzenie na futbol. Obecny selekcjoner oczekuje na przykład, że będziemy starannie rozgrywać piłkę od tyłu. Zagranie piłki za linię obronny, czy nawet wybicie w trybuny, nie są zabronione, ale Brzęczek zachęca nas do podejmowania ryzyka związanego z wyprowadzaniem akcji od linii obrony.

Czy po kiepskich ostatnio wynikach do szatni wkradło się zwątpienie? Nie macie obaw przed losowaniem eliminacji Euro?

Marcin KAMIŃSKI: – Uważam, że nasz zespół nadal jest silny. Nawet jeśli w ostatnim okresie wyniki i gra nie były najlepsze, to tu nikt nie zapomniał, jak gra się w piłkę na dobrym poziomie. Trzon drużyny jest zachowany, więc nie ma mowy o lęku przed eliminacjami. W marcu rozpocznie się zupełnie nowy etap, który trzeba będzie wygrać. Nawet jeśli na naszej drodze miałaby stanąć Portugalia, z którą mamy do wyrównania rachunki sprzed miesiąca.

 

Na zdjęciu: Marcin Kamiński nie ukrywa, że ma apetyt na regularne występy w wyjściowej jedenastce reprezentacji Polski.