Liczby nie kłamią

Wystarczyło jedno spotkanie, ligowe z Lechią – a w zasadzie już pierwsza połowa konfrontacji z gdańszczanami – aby odpowiadający obecnie za wyniki Legii Aleksandar Vuković doszedł do wniosku, że optymalne w tym momencie ustawienie dla mistrzów Polski to 1-4-2-3-1.

I wiele wskazuje, że nieprzypadkowo – aby zaprowadzić właśnie taki ład – zdjął z boiska już w przerwie Carlitosa. Statystyki przyłapanego w ubiegłym tygodniu na spożywaniu pizzy i piwa Hiszpana były bowiem fatalne. Napastnik, który jest najdroższym letnim zakupem stołecznego klubu nie oddał żadnego strzału, zanotował za to siedem strat i dał się złapać na spalonym.

A jakby tego było mało, z 10 stoczonych pojedynków, wygrał tylko jeden – o górną piłkę. Miał także jeden przechwyt, sam grał jednak na niskim procencie (67) skuteczności podań, co stanowi przedostatni wynik w zespole. Był przy tym najwolniejszy spośród ofensywnych zawodników Legii. Zatem w kontekście powyższych liczb słowa Michała Kucharczyka wypowiedziane w przerwie ligowej potyczki, że jeden z kolegów nie dojechał na pierwszą połowę, trzeba odczytywać zupełnie inaczej niż po spotkaniu interpretował autor stwierdzenia…

Kibice Legii nie powinni zatem spodziewać się istotnych zmian w wyjściowym składzie na mecz z F91 Dudelange w porównaniu z drugą połową spotkania z Lechią. Domagoj Antolić pomógł uporządkować grę drugiej linii na tyle, że Legia przejęła inicjatywę, więc na dziś pozycja Chorwata jest o wiele mocniejsza niż Carlitosa, który źle wprowadził się do szatni mistrzów Polski. Jedyne trafienie zanotował dotąd w starciu ze słabiutkim Cork City, trudno zatem, żeby Vuković, który znakomicie czuje szatnię, skład – przynajmniej w tym momencie – budował w oparciu o dalekiego od startowej formy Hiszpana. A biorąc pod uwagę rekonwalescencję Jarosława Niezgody – który ćwiczy głównie na siłowni i tylko dla urozmaicenia zajęć biega po boisku, czasem pokopie też piłkę z trenerem przygotowania motorycznego, i będzie wyłączony z normalnych zajęć zapewne jeszcze przez kilka tygodni – nie ma sensu szlifować schematów w ustawieniu 1-4-4-2.

Eksperymenty są teraz tym bardziej niewskazane, że po odpadnięciu z kwalifikacji Ligi Mistrzów, przy Łazienkowskiej liczone są już straty finansowe, które są wymierne. Różnica – tylko w III rudzie eliminacji Ligi Europy zamiast LM – wynosi 200 tysięcy euro (480 tys. za udział w LM wobec 280 tys. w LE). A to dopiero początek dysproporcji, bowiem występ w IV rundzie przedbiegów do Champions League wyceniany jest – dla przegranego – na 5 mln euro, podczas gdy w pucharze pocieszenia na zaledwie 300 tysięcy.

Aby dostać od UEFA poważniejszą sumę – konkretnie 2,92 mln – trzeba wziąć w Europa League ostatnią eliminacyjną przeszkodę (w przypadku Legii to – ewentualnie – ktoś z duetu CFR Cluj – Alaszkert Erewań). Zwycięstwo w meczu grupowym mniej prestiżowych klubowych rozgrywek zostało w tym roku wycenione na 570 tysięcy euro, zaś remis – na 190. Kto wyjdzie do 1/32 finału, może liczyć na premię w wysokości pół miliona.

Łatwo zatem obliczyć, że w ostatniej rundzie kwalifikacji Ligi Mistrzów w grę wchodzi kasa większa niż mogą wynieść wpływy z całej fazy grupowej w LE. Zatem Vuković jako tymczasowy trener stanął przed niezwykle trudnym obecnie zadaniem uratowania tegorocznego budżetu Legii….