Ligowiec. Opłacalne ryzyko

W niedzielę, 18 kwietnia, minęło dokładnie pięć lat, odkąd Markowi Papszunowi powierzono opiekę nad drużyną Rakowa Częstochowa.


Decyzja właścicieli klubu spod Jasnej Góry była odważna, bo szkoleniowiec wcześniej nie miał w CV spektakularnych sukcesów, a nazwy klubów w których pracował nie rzucały – z całym szacunkiem – na kolana: GKP Targówek, KS Łomianki, Legionovia, Świt Nowy Dwór Mazowiecki. Zagrywka va banque opłaciła się, bo pod wodzą Papszuna Raków cały czas idzie do przodu. W którym miejscu się zatrzyma? Tego jeszcze nie wie nikt. W bieżących rozgrywkach ma bardzo duże szanse na zdobycie Pucharu Polski, a miejsce na „pudle” w rozgrywkach ligowych niemal zagwarantowane.

W meczu z Lechem pierwsze skrzypce w zespole z Częstochowy grał Marcin Cebula. Niespełna 26-letni pomocnik miał szczególne powody do satysfakcji, nie tylko z racji strzelonej bramki i dwóch asyst. Latem ubiegłego roku na tego zawodnika „polowało” kilka czołowych zespołów naszej ekstraklasy, jedynym klubem, który potraktował go jak powietrze, był właśnie „Kolejorz”. Teraz piłkarz odpłacił pięknym za nadobne – potraktował ekipę z Bułgarskiej niczym rekin młot swoje ofiary.

Jestem pod coraz większym wrażeniem wyników, jakie uzyskuje Warta Poznań, „gorsza” drużyna ze stolicy Wielkopolski. Ekipie trenera Piotra Tworka ani się śni zbaczać ze ścieżki zwycięstw – w czterech ostatnich spotkaniach beniaminek zaksięgował 10 punktów i wspiął się już na 6. miejsce w tabeli. Taka prognoza przed sezonem zostałaby potraktowana jak herezja, prawda? 46-letni szkoleniowiec w meczu z „Białą gwiazdą” ośmielił się posadzić na ławce rezerwowych swojego najlepszego snajpera, a potem spuścił Mateusza Kuzimskiego ze smyczy, zaś ten przegryzł rywalom aortę.

Nie da się ukryć, że Piast Gliwice na własne życzenie zostawił w Gdańsku dwa punkty. Po meczu z Lechią trener Waldemar Fornalik wprawdzie nie rwał sobie włosów z głowy, lecz miał świadomość, że jego piłkarze „spaprali” robotę. Wystarczyła fatalna końcówka, by zatrzeć dobre wrażenie, jakie pozostawili po sobie gliwiczanie przez lwią część spotkania. Szkoleniowiec Piasta wyglądał na tak zdenerwowanego, jakby dowiedział się, że jego brat poddał się operacji zmiany płci. Czarę goryczy przelał skandalicznie wykonany rzut karny przez Tomasza Jodłowca. Jestem gotowy przyjąć zakład, że piłkę uderzoną z „wapna” w ten sposób obroniłby nawet dziesięciolatek.

Skoro o sfuszerowanej robocie mowa – po występie w Płocku pluć sobie w brodę mogą piłkarze Jagiellonii, a zwłaszcza bramkarz Xavier Dziekoński. Trener Rafał Grzyb nie miał wątpliwości, że jego błąd napędził przeciwników i pozwolił im uratować remis. „Jest ogromny niedosyt i żeby nie nazywać rzeczy po imieniu… na tym zakończę” – powiedział szkoleniowiec. Chyba nikt nie ma złudzeń, że Dziekoński wolałby pójść do dentysty niż mówić o swoim zachowaniu przy stracie pierwszego gola w meczu z Wisłą.

Trener Lecha Maciej Skorża jako jedyny „wziął na klatę” porażkę swojej drużyny, nie szukając tanich usprawiedliwień. „Największe pretensje mam do siebie, do moich złych decyzji. To, co zaproponowaliśmy, zupełnie nie pasowało zespołowi. Ewidentnie przedobrzyłem” – powiedział. Jak widać, przyznanie się do winy nie boli…


Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus