ŁKS Łódź. Trener zawsze do… bani

W ciągu ostatnich dwóch lat ŁKS Łódź zatrudnił pięciu trenerów!


Tak, to prawda. W meczu z Koroną ŁKS miał przewagę w polu, oddał więcej strzałów, mógł strzelić kilka goli, bo choć nie było ani jednego strzału w światło bramki, to jednak te, które mijały słupki o kilka centymetrów, były znacznie groźniejsze, niż „pyknięcia”, które bramkarz łapie w zęby.

– Głównym czynnikiem, które skłoniło nas do zmiany trenera, były ostatnie wyniki i miejsce w tabeli – wyjaśnił dyrektor sportowy Krzysztof Przytuła zmianę na stanowisku trenera I-ligowca.

Przypomniała mi się po takim oświadczeniu klubu historia sprzed kilkudziesięciu lat, gdy z hokeistami ŁKS wyjeżdżałem na zagraniczne tournee. Niemiecki celnik na granicy NRD i RFN zdziwił się na widok czeskiego paszportu wśród pliku polskich.

– To nasz trener – wyjaśniłem mu. – Dobry? – dociekliwie pytał Niemiec. – Dobry! – zapewniałem go, ale nie uwierzył. – Eee, Trainer ist immer Scheiss – podsumował rozmowę, a tym, co nie znają niemieckiego trzeba wyjaśnić, że jego zdaniem trener jest zawsze – powiedzmy – do bani… Tak trzeba chyba tłumaczyć reakcję pionu sportowego klubu, który trenerowi Jose Antonio Vicunii nie dał szans na dłuższą pracę, zwalniając go już po drugim meczu rundy wiosennej. Szkoda, że nie w przerwie sobotniego meczu – skomentować można ten pośpiech.

– Jesienią już się nie zajmujmy. Ocenialiśmy ostatnie trzy miesiące – okres przygotowawczy i pierwsze mecze sezonu wiosennego – oświadczył Przytuła. Vicunia prowadził drużynę od czerwca ubiegłego roku w 21 meczach ligowych (8 zwycięstw, 7 remisów, 6 porażek) i dwóch pucharowych (wygrana karnymi z Cracovią i 0:1 z Zagłębiem Lubin).

To już piąta zmiana trenera ŁKS od czasu, gdy drużynę w maju 2020 roku przestał prowadzić po dwuletniej kadencji Kazimierz Moskal. Następne dwa lata to Wojciech Stawowy, Ireneusz Mamrot, Jose Vicunia i po raz drugi Marcin Pogorzała, bo teraz zespół przejął ten sam szkoleniowiec, który w czerwcu ubiegłego roku zastąpił na trzy tygodnie Mamrota.

Dyrektor Przytuła oczywiście bronił swojej polityki kadrowej, wyjaśniał, jakie kryteria stosował przy doborze zawodników.

– A Legia? – bronił się. – Mistrzowi Polski grozi teraz spadek. Raków z kolei awansował do ekstraklasy razem z nami trzy lata temu, a teraz walczy o mistrzostwo. To jest loteria, nie wszystko da się przewidzieć – mówił. Zwolnionego trenera też bronił:

– Przecież na szczeblu centralnym gramy dopiero czwarty sezon (miał na myśli I ligę i ekstraklasę). W poprzednim sezonie zmorą ŁKS była gra w obronie, teraz mniej goli od nas straciły tylko zespoły Miedzi i Chrobrego – odpowiadał na zarzut, że z kolei mniej bramek niż ŁKS strzeliły tylko cztery zespoły z I-ligowej stawki, w tym trzy ze strefy spadkowej.

Faktem jest, że już po najbliższych meczach sytuacja ŁKS może się zmienić i raczej nie będzie to skutkiem nowatorskich metod Marcina Pogorzały, a ligowego kalendarza. ŁKS kolejne dwa mecze rozegra bowiem u siebie: z Puszczą i ze Stomilem, oba – teoretycznie i w notowaniach bukmacherów – do wygrania. Rewolucji kadrowej na pewno nie będzie, pozostaje tylko odbierać przeciwnikowi piłkę, dokładnie podawać i celnie strzelać…

33-letni jeszcze Marcin Pogorzała kończy już swój czwarty rok pracy trenerskiej w ŁKS. Był szkoleniowcem zespołu rezerw, a potem asystentem wszystkich kolejnych trenerów, od Moskala po Vicunię. Ma zapewnienie, że będzie prowadził drużynę co najmniej do końca sezonu. Na razie ma warunkową zgodę na pracę, ale uzupełnia wykształcenie w drodze po licencję UEFA Pro.

– Cały czas był prowadzony w klubie pod kątem objęcia stanowiska pierwszego trenera w przyszłości – twierdzi dyrektor Przytuła, chociaż nie można zapominać, że na razie ŁKS nie zatrudni kolejnego szkoleniowca „z nazwiskiem”, bo najzwyczajniej w świecie go na to nie stać.


Na zdjęciu: Od kilku dni Maciej Dąbrowski i jego koledzy mają nowego szefa. Czy będzie lepszy od poprzednika?
Fot. Marcin Bulanda/PressFocus