Marcin Lijewski: Porno, szkoda oglądać

Dzień dobry…

Marcin LIJEWSKI: – Dobry. Pan też chce o tym porno?

Pana przemowa w czasie meczu w Lubinie robi furorę, więc chciałbym wiedzieć, skąd rodowód…

Marcin LIJEWSKI: – No nie wiem, tak jakoś przyszło. W czasach mojej młodości tak się mówiło potocznie na coś, czego nie warto oglądać, bo to strata czasu, nuda…

Nuda to może była na boisku, ale pan ją perfekcyjnie zburzył…

Marcin LIJEWSKI: – Ja wiem, powinienem się kontrolować, może to niefortunna wypowiedź, w trakcie transmisji telewizyjnej, poszło w świat, ale doszedłem do kresu tolerancji na to, co wyczyniali moi zawodnicy na boisku i kamera była ostatnią rzeczą, na której się koncentrowałem. Owszem, uniosłem się, ale nikogo nie obraziłem, nie rzucałem przekleństw, a samo słowo, cóż… Premier też ostatnio mówił o pornografii, znaczy, że będzie z nią walczył…

Na swój sposób świetnie się pan wpisał w ten dyskurs, ale może nie będziemy drążyć. Pomówmy o tym, że takiego trenera Lijewskiego, kulturalnego i opanowanego dotąd, jeszcze chyba w Zabrzu nie widziano…

Marcin LIJEWSKI: – E, zdarzało się już ostro, zwłaszcza w szatni. Teraz musiałem zareagować od razu, wymagała tego sytuacja. Pierwsza połowa była perfekcyjna: mocna obrona, przejęcie, kontra, w ataku pozycyjnym długie granie, no wow! Po przerwie trzymamy, pach, pach i mamy 14 bramek przewagi. I nagle moi stają, tracimy gola za golem, nikomu się nie chce, kompletny piach. I zostawiamy po sobie fatalny obraz. Już nie chodzi o to, żeby dobijać przeciwnika, ale trzeba go szanować, a nie dawać jakieś fory czy co, trzymać swój poziom!

Zwycięstwo nie było raczej zagrożone, skończyło się 30:24…

Marcin LIJEWSKI: – Pan mnie chyba nie zrozumiał… Z maksymalnej koncentracji błyskawicznie przeszliśmy do maksymalnego olania. Jasne, tragedii nie było, punkty kolejne zdobyte, ale to nie ma prawa się powtórzyć, bo przyjdzie mecz, który z powodu takiego luzackiego podejścia przegramy. Sytuacja wymagała natychmiastowej reakcji. Potem jeszcze porozmawialiśmy w szatni i wychodząc z niej temat zamknęliśmy.

Miał pan wrażenie, że dotarło?

Marcin LIJEWSKI: – Okaże się w kolejnych meczach.

No dobrze. W karierze zawodniczej zdarzało się pewnie, że był pan w podobnej sytuacji po tej drugiej stronie…

Marcin LIJEWSKI: – Jasne, i o trenerach, którzy mnie prowadzili, myślałem chyba to samo – przecież wygrywamy wysoko, czego ten facet, kurna, ode mnie chce?! Na tym kończyły się moje horyzonty, ale dziś jestem trenerem, patrzę z innej perspektywy. Widzę i wiem trochę więcej.

Choćby to, że łatwo wtedy o kontuzje? Moim zdaniem, jak się truchta i unika kontaktu z przeciwnikiem, to raczej się ich unika…

Marcin LIJEWSKI: – Brak koncentracji i rozluźnienie powodują, że nie ma napięcia mięśni głębokich i wtedy właśnie najłatwiej o przypadkowy uraz.

Dobrze, więc ustalmy, z którego z trenerów czerpał pan w środę najbardziej.

Marcin LIJEWSKI: – Na przykład Daniel Waszkiewicz w Wybrzeżu Gdańsk…

Przepraszam, ten Waszkiewicz?! Ta oaza spokoju, wasz balsam w kadrze na choleryka Bogdana Wentę?!

Marcin LIJEWSKI: – Jak Waszkiewicz podnosił głos, było wiadomo, że sytuacja naprawdę jest poważna, a jak wybuchał, to już było bardzo źle… Robił to rzadko i dlatego działało jak zimny prysznic. Wenta wściekał się cały czas, więc można było się przyzwyczaić.

A czy krzyczą w Niemczech, gdzie grał pan ponad dekadę?

Marcin LIJEWSKI: – Martin Schwalb w Hamburgu. Porządny gość, ale jak się wkurzył, nie przebierał w słowach. We Flensburgu miałem Duńczyka i Szweda (Erik Veje Rasmussen i Kent-Harry Andersson – przyp. red.), ale to już zupełnie inna bajka, pilnowali, żeby zawodnik czasem za bardzo się nie zestresował…