Marcin Urynowicz. Dżoker w czarnej masce

Marcinowi Urynowiczowi do twarzy w… masce. Odkąd wrócił do gry po kontuzji, ze specjalnym ochraniaczem na twarzy strzelił już dwa gole. – Ze zdrowiem jest bardzo dobrze, kości się goją, ale jeszcze przez tydzień lub dwa maska na pewno będzie mi towarzyszyć. Używam jej nie tylko podczas meczów, ale też na treningach. Jest w porządku, miałem zrobiony specjalny odlew. Do wszystkiego można się przyzwyczaić, choć pole widzenia jest mniejsze. Gdy niecelnie podam, od razu mówię, że źle widziałem – śmieje się 23-latek z GKS-u Katowice.

Oczodół szczęka, nos

Sezon zaczął się dla niego pechowo. Co prawda w 3. kolejce zdobył swoją pierwszą bramkę w katowickich barwach, ale meczu z Bytovią nie dograł, a diagnoza po starciu z jednym z defensorów rywali brzmiała poważnie. – Złamanie oczodołu, szczęki, kości jarzmowej, do tego pęknięta zatoka i skrzywiony nos. Jeszcze się nie wyprostował – wylicza Urynowicz, którego nie opuszcza dobry humor. Może być tyleż zły na piłkarski los, co i być mu wdzięczny.

– Bo pani laryngolog mówiła, że bardzo wiele szczęścia miałem… Milimetry, a mogłoby skończyć się operacją i wtedy przerwa od piłki trwałaby znacznie dłużej. A tak – kilka tygodni i mogłem wrócić. Szczerze mówiąc, nie czułem się źle. Spuchła mi jedynie twarz. Gdy wieźli mnie karetką, dostałem przeciwbólową kroplówkę i wszystko było OK. Jechałem do szpitala z myślą, by sprawdzić tylko, czy nic złego się nie dzieje. Byłem przekonany, że to nic poważnego, ale było niewesoło. Powtórkę całej tej sytuacji na wideo oczywiście widziałem. Moim zdaniem to był ewidentny rzut karny, sędzia popełnił błąd. Z tego, co się dowiedziałem, po przegranym przez nas meczu mówił jeszcze, że powinienem dostać żółtą kartkę. Nie wiem, skąd to sobie wziął – dziwi się ofensywny zawodnik GieKSy.

Wracając do treningów, nie musiał przełamywać żadnych barier.

– Nie czułem strachu. W swoim pierwszym meczu po kontuzji, z Garbarnią Kraków, wchodząc na boisko, od razu główkowałem po stałym fragmencie gry. Swoje już przeżyłem, trochę tych kontuzji było. Nauczyłem się, że nie ma się co poddawać, załamywać. Trzeba robić swoje – podkreśla.

Za mało odwagi

Felerne dla niego spotkanie z Bytovią odbywało się w 3. kolejce, z kolei powrót na Garbarni zaliczył w serii gier nr 10. W Krakowie wszedł z ławki i trafił do siatki, podobny scenariusz miał miejsce tydzień później w starciu z rezerwami Lecha Poznań.

– To motywuje do dalszej pracy. Bardzo cieszą takie liczby po okresie rekonwalescencji. Wierzę, że z czasem będę łapał coraz więcej minut, a dzięki temu – automatycznie – coraz lepiej się czuł – przyznaje Urynowicz.

Przez lata był kojarzony z pozycją napastnika. Przy Bukowej przewidziano jednak dla niego nieco inną rolę.

– Czuję się środkowym pomocnikiem, „dziesiątką”, choć akurat z Lechem wszedłem na atak. Gdziekolwiek jesteś wystawiany, musisz się do tego dostosować i robić swoje. Już przed przyjściem do GKS-u wiedziałem, że jest na mnie plan, bym był rozgrywającym. Trener Rafał Górak pamiętał mnie z czasów, gdy występowałem na tej pozycji. Uznaliśmy wspólnie, że będziemy to kontynuować – mówi zawodnik.

Jakkolwiek to brzmi, na tak niskim poziomie w seniorskiej piłce jeszcze go nie było. Owszem, występował w rezerwach Górnika Zabrze, ale będąc na co dzień zawodnikiem pierwszego zespołu. Przebijał się do niego przez lata, ale łącznie w ekstraklasie – od sezonu 2015/16 – uzbierał 32 mecze i 4 gole. – Nie wiem, czego zabrakło, by było tego więcej. Trochę zahamowały mnie kontuzje, trochę w niektórych momentach brakowało mi odwagi; podejmowania odważniejszych decyzji na boisku. Może w danym momencie nie byłem jeszcze na to w pełni gotowy, w pełni do tego nie dojrzałem – nie ukrywa Urynowicz.

Pora zacząć grać

Z Górnika definitywnie odszedł latem, ale w innym miejscu był także wiosną, trafiając na wypożyczenie do I-ligowej Odry Opole.

– To nie był udany okres. Trzy razy naderwałem mięsień dwugłowy, zagrałem tylko w kilku meczach. Sporo było w tym wszystkim pecha, ale być może jakiś wpływ miało też to, że codziennie dojeżdżałem do Opola. Decyzję o rozstaniu z Górnikiem podjąłem świadomie. Chyba nikt w nieskończoność nie chce być rezerwowym. Potrzebuję minut, a w ekstraklasie nie było ich wiele. Łapałem tylko końcówki. Niby jeszcze jestem młody, ale trzeba zacząć grać. Sam trening bez minut na boisku to jest nic. Do GieKSy trafiłem na rok. Górnik zastrzegł sobie chyba wszystkie możliwe opcje wykupienia mnie, ściągnięcia z powrotem. Na razie chcę po prostu zdobywać bramki. Liczę, że życie mi coś odda. Że przenosiny do Katowic finalnie okażą się punktem zwrotnym i wszystko ruszy w dobrą stronę. Chyba każdy wie, jaki jest nasz cel na ten sezon. Wierzę mocno, że nie zostaniemy na dłużej w II lidze. Gra się tu o tyle trudniej, że otoczka jest bardziej piknikowa, a to zawsze w jakimś stopniu na człowieka wpływa. Najważniejsze jednak, że mamy dobrą drużynę, z pomysłem na grę. Nie boimy się, nie kopiemy bez sensu, nie wybijamy na oślep, a operujemy piłką. To zawsze dobry sposób na zdobywanie punktów. Wiadomo, że w tej lidze wielu „spina” się na Widzew czy GieKSę, ale dajemy radę. Teraz przed nami wyjazd do Polkowic, gdzie chcemy kontynuować dobrą serię. Wiemy o dobrych stronach przeciwnika, ale i mankamentach, które będziemy się starali wykorzystać – podkreśla Marcin Urynowicz.

Na zdjęciu: Maska, która obecnie towarzyszy Marcinowi Urynowiczowi, nie przeszkadza mu w dobrej grze i zdobywaniu bramek.