ME. Pierwszy „finał” przegrany

 

Trzybramkowa porażka w Goeteborgu budowanej praktycznie od nowa polskiej reprezentacji nie jest niespodzianką. Trener Patryk Rombel ma w składzie większość debiutantów na międzynarodowej imprezie, podczas gdy w składzie ekipy Szweda Ljubomira Vranjesa aż dziewięciu Słoweńców to brązowi medaliści mistrzostw świata sprzed trzech lat.

Jednym z nich jest dobrze znany polskim kibicom, z racji występów w PGE Vive Kielce, Blaż Janc, który założył się z klubowym kolegą Arkadiuszem Moryto, że w przypadku zwycięstwa Polski kończy karierę. Światowa piłka ręczna na razie nie straci jednej ze swoich gwiazd, bo choć występ naszej drużyny był poprawny, to na razie zbyt nierówny, by sprawić niespodziankę z wyżej notowanym rywalem.

Pierwszy „finał” – według słów naszego selekcjonera – został więc przegrany, ale przed Polakami dwa kolejne – w niedzielę ze Szwajcarią i we wtorek ze Szwecją. By marzyć o awansie do rundy głównej, czyli zająć w grupie 2. miejsce, należałoby wygrać obydwa, w tym ze współgospodarzami Euro (obok Austrii i Norwegii).

Polacy zaczęli od „wypieszczonego” trafienia Arkadiusza Moryty – po długiej akcji nasz prawoskrzydłowy trafił z odwrotnej strony boiska z pozycji obrotowego. Rywale szybko postawili zasieki, co skutkowało tym, że aż trzy wymuszone rzuty Antoniego Łangowskiego nie znalazły drogi do celu, a sami odpowiedzieli trzema trafieniami.

Biało-czerwoni nie zrażali się niepowodzeniami. Na środku odważnie radził sobie Maciej Pilitowski, który sprytnie znajdował luki w obronie rywala i trzykrotnie zaskoczył Klemena Ferlina.

Niestety, bramkarz Celje zrewanżował się, wygrywając dwa rzuty karne – z Morytą i Przemysławem Krajewskim. Niestety, w naszej bramce Mateusz Kornecki ustępował swojemu vis a vis.

Janc, Blaż Blagotinszek czy Borut Maczkovszek kilka razy pokazali, dlaczego grają w największych klubach Europy, ale nasi nie mieli kompleksów – bombę odpalił Szymon Sićko z Górnika Zabrze, a za chwilę efektownym lotem i petardą popisał się Maciej Majdziński z niemieckiego „średniaka”, Bergischer. Polacy walczyli w obronie za trzech, a nadpobudliwość rywali skutkowała… faulami ofensywnymi, których w ciągu nieco ponad pół godziny złapali aż 4!

Mimo to w drugiej połowie zaczęło się uwydatniać większe ogranie Słoweńców, którzy uciekli na 5 bramek (18:13) i już do końca kontrolowali wydarzenia na parkiecie. Polacy kilkakrotnie zbliżyli się na 3 bramki, ale w ich atakach brakowało zdecydowania, a także precyzji i dokładności, by naprawdę postraszyć rywali. Niestety, w jednej z akcji rywal przyblokował kolano Przemysławowi Krajewskiemu i jeden z bardziej doświadczonych kadrowiczów na parkiet już nie wrócił.

 

Słowenia – Polska 26:23 (13:11)

SŁOWENIA: Ferlin, Kastelić – Blagotinszek 5, Henigman, Margucz, Janc 4, Dolenec 3, Cingeszar 2, Cehte, Kodrin 2, Zarabec 2, Horżen, Żabić 2, Ovniczek, Bombacz 1, Maczkovszek 5. Kary 8 min. Trener Ljubomir VRANJES.
POLSKA: M. Kornecki, Morawski – Krajewski 4, Sićko 2, Majdziński 1, Łangowski, Pilitowski 3, Syprzak, Moryto 8/3, Jarosiewicz 1, Kondratiuk 1, M. Gębala, Przybylski 1, Bondzior, Dawydzik 2, Chrapkowski. Kary: 12 min. Trener Patryk ROMBEL.
Sędziowali: Vaclav Horaczek i Jirzi Novotny (Czechy). Widzów: 7276.
Przebieg meczu: 0:1, 4:1, 7:6, 9:8, 12:9, 13:11; 15:13, 18:13, 20:15, 22:18, 24:20, 25:21, 26:23.

 

Na zdjęciu: Szymon Sićko (z prawej) i Maciej Majdziński pokazali kilka udanych akcji, ale zobaczyli też, ile im jeszcze brakuje…