Mistrz wciąż bez medalu

Niektórzy nie potrafią pogodzić się z tym, co wydarzyło się w sobotę na skoczni normalnej i czują się skrzywdzeni. Nasza „krzywda” była jednak niegdyś znacznie większa.


Pierwotnie Piotr Żyła, wywalczony w konkursie na normalnej skoczni w Planicy, złoty medal miał otrzymać w niedzielę wieczorem. Organizatorzy zmienili jednak plany – medaliści trofea odbierają w zaadoptowanym na potrzeby dekoracji miejscu w Kranjskiej Gorze – ze względu na ryzyko przeciągnięcia się w czasie konkursu drużyn mieszanych. Istotnie zawody, ze względu na pogodę, trwały nieco dłużej niż zakładano i dlatego Żyła na swój krążek musi poczekać do środy. To jednak jeszcze nie wszystko! Początkowo poinformowano, iż dekoracja najlepszych zawodników sobotniego konkursu ma rozpocząć się kilkanaście minut po 20.00, ale kolejny raz zmieniono plany. Trzeba bowiem będzie poczekać na zawodniczki, które wystartują w konkursie na dużej skoczni, w środę właśnie, i Polak swoje złoto odbierze, najprawdopodobniej, około 22.00. Dobrze, że następnego dnia kwalifikacje do konkursu na Bloudkovej Velikance rozpoczną się o 17.30…

Wylewanie żali

Echa konkursu, w którym Piotr Żyła obronił tytuł mistrza świata, nie milkną. Zadowoleni są, rzecz jasna, Polacy, a także Niemcy, bo srebro wywalczył Andreas Wellinger, a po brązowy medal sięgnął Karl Geiger. Tymczasem przedstawiciele innych reprezentacji wylewają żale. Halvor Egner Granerud, lider Pucharu Świata, który zajął dopiero 11. miejsce, nazwał konkurs… parodią skoków narciarskich. Norwegowi chodziło o to, że warunki nie były równe dla wszystkich, a niektórzy zawodnicy – w tym on sam – zostali skrzywdzeni. To już nie pierwszy raz, kiedy zawodnik ten zwala winę na wszystko dookoła. Po sobotnich zawodach wtórowali mu Austriacy, którzy chyba nie mogli pogodzić się z tym, że prowadzący po pierwszej serii Stefan Kraft w ogóle nie stanął na podium. Jego kolega, Michael Hayboeck, nie mógł się pogodzić z tą stratą.

– To były przecież świetne skoki, a Stefan skończył na 4. miejscu. Zaniemówiłem – powiedział 32-latek, który dodał, że postępowanie FIS nie było sprawiedliwe. Szkoda, że Austriak zapomniał, że w pierwszej serii jego kolega miał znakomite, najlepsze z czołówki warunki, a na dodatek zawsze jest bardzo wysoko oceniany przez sędziów. Jasne, Kraft od wielu lat uchodzi za jednego z najlepszych stylistów, ale jego oceny za drugi skok były za wysokie. Zawodnik ten dostał identyczne noty, jakie przyznano Żyle, który skoczył 6 metrów dalej. Odległość przy ocenach jak najbardziej się liczy, a taka różnica na normalnym obiekcie to przepaść. Polak w finałowym skoku był niemal perfekcyjny pod względem technicznym. To była jedna z najładniejszych jego prób w karierze. To jeszcze nie wszystko, bo zarówno Kamil Stoch, jak i Dawid Kubacki, uzyskali odległości o 3 metry lepsze od Krafta, a ich oceny były niższe. A z całą pewnością lądowanie obu naszych zawodników nie było gorsze od tego, jakie zaprezentował Austriak.

A co było w Pjongczangu?

Narzekali również Słoweńcy, którzy – tak to trzeba nazwać – zaznali w sobotę ciężkiej klęski. Ich trener, Robert Hrgota, narzekał, że w pierwszej serii Anże Laniszek miał warunki porównywalne do tych, jakie miał Kraft. Austriaka puszczono, a Słoweńca nie. Timi Zajc z kolei porównał konkurs w Planicy do tego sprzed czterech lat, z Seefeld, kiedy to Dawid Kubacki został mistrzem świata z 27. pozycji po pierwszej serii. Coś się chyba jednak Słoweńcowi pomyliło. Wystarczy bowiem obejrzeć powtórki obu rywalizacji, by spokojnie stwierdzić, że w Austrii działo się w powietrzu zdecydowanie więcej. Lovro Kos natomiast powiedział, że następnym razem będzie… tak dmuchał w czujniki, że jego kolegom będą dodawane punkty za wiatr z tyłu skoczni. Tego typu wypowiedzi świadczą jedynie o niedojrzałości 24-latka, a jeżeli Austriacy, Norwegowie czy Słoweńcy narzekają, to niech przypomną sobie konkurs na skoczni normalnej na IO w Pjongczangu. Jeśli nie dadzą rady, to przypominamy im, że po pierwszej serii prowadził Stefan Hula, a drugi był Kamil Stoch. Zawody trwały… dwa dni, bo rozpoczęły się – przy siarczystym mrozie i wietrze – 10 lutego, a skończyły już po północy. Simon Ammann pięć razy siadał na belce startowej, Robert Johansson z 10. miejsca awansował na podium i Norwegowie wtedy jakoś na nic nie narzekali, tym bardziej że srebro wywalczył Johann Andre Forfang. A co ze Stochem i Żyłą? Wymarznięci do szpiku wylądowali poza podium, bo przeliczniki za wiatr mierzyły tak, a nie inaczej, choć nasi mieli zupełnie odmienne wrażenie po swoich próbach. Nie było jednak specjalnego narzekania, nasi potrafili się z tym pogodzić, choć przede wszystkim Hula stracił – bezpowrotnie – szansę na indywidualny medal olimpijski. Choć w sobotę w Planicy warunki nie były łatwe, to tego konkursu do zawodów w Pjongczangu porównać się nie da. Wtedy było zdecydowanie gorzej i nawet jeżeli teraz do Piotra Żyły uśmiechnęło się szczęście, to z całą pewnością nie tak szeroko, jak 5 lat temu do innych zawodników w Korei Południowej.


Na zdjęciu: Piotr Żyła z całą pewnością nie przejmuje się „gadaniem” rywali. Jest mistrzem świata, choć drugiego z rzędu złotego krążka jeszcze nie odebrał.
Fot. Grzegorz Granica / PressFocus