Musimy wygrywać z Europą

Włodzimierz SOWIŃSKI: Czy pańskie podopieczne są „aniołkami” czy też mają rogate dusze?

Aleksander MATUSIŃSKI: – Współpracujemy już od lat i nie mogę narzekać. Nigdy mi nie podpadły. Wiem, że to brzmi niewiarygodnie, ale mogę złożyć przysięgę (śmiech). Są skromne, grzeczne i niezwykle kulturalne. Mają oczywiście charaktery, ale muszą być „zadziory”, by odnosić sukcesy. Każda chce biegać indywidualnie, osiągać jak najlepsze czasy i wygrywać. Czasami mam trudne z nimi rozmowy, szczególnie gdy ustalam skład. Czasami próbują ze mną dyskutować i się przekomarzają, czy byłoby lepiej zrobić inaczej. Zawsze jednak stawiam na swoim, bo biorę odpowiedzialność za ten wybór. Stanowimy jednak zgraną grupę, cieszymy się z sukcesu, który jest nasz, wspólny, co dziewczyny podkreślają na każdym kroku. Porażkę również wspólnie bierzemy na klatę.

Fot. Anna Klepaczko/400mm

Trudno je zdyscyplinować?

Aleksander MATUSIŃSKI: – Ależ skąd! Czasami wręcz muszę je temperować, by przypadkiem nie przeholowały w treningu. Świetnie ze sobą współpracują, bo jeżdżą wspólnie na zgrupowania i wzajemnie się motywują. Nakręcają się do biegania i nie ma żadnego ziewania, odpoczywania czy strojenia fochów. Każda z nich pragnie się znaleźć w sztafecie i podjąć walkę o medal. Przy każdej takiej sytuacji powtarzam, że musimy wygrywać z Europą.

Czy przed mistrzostwami Europy w Berlinie, które ruszają już w poniedziałek, ma pan wszystko już poukładane w głowie?

Aleksander MATUSIŃSKI: – W sztafecie na pewno wystąpią medalistki mistrzostw Polski: Małgosia Hołub-Kowalik, Justyna Święty-Ersetic oraz Iga Baumgart-Witan. To jest żelazna zasada i nigdy od niej nie odstępuję. Kto będzie biegał na jeszcze jednej zmianie, zadecyduję już na miejscu, wyznaczę też kolejność na poszczególnych zmianach. W eliminacjach na pewno będą biegały dwie rezerwowe.

Przygotował pan jakąś niespodziankę, bo przecież lubi pan zaskakiwać?

Aleksander MATUSIŃSKI: – Nie robię tego pod publiczkę czy dla splendoru. Wszystkie zmiany wynikają z rzetelnej analizy naszych możliwości oraz rywalek. Podczas mistrzostw świata w Londynie Ola Gaworska była przekonana, że przyjechała po naukę i będzie w głębokiej rezerwie. A tymczasem pobiegła i przyczyniła się do zdobycia brązowego medalu. W halowych MŚ w Birmingham również zmieniałem i wyszło to również z korzyścią dla zespołu. Czasami skład trzeba dopasować do tego, jaką siłą dysponują rywalki.

Czy spodziewał się pan takiego szybkiego biegania podczas mistrzostw kraju w Lublinie?

Aleksander MATUSIŃSKI: – Przed Pucharem Świata w Londynie ciężko pracowaliśmy w Cetniewie. Gosia z Justyną pod moim kierunkiem, Iga ze swoją mamą, zaś Patrycja Wyciszkiewicz i Martyna Dąbrowska ze swoimi szkoleniowcami. Związek zapewnił nam komfortowe warunki, bo mamy dietetyczkę, fizjoterapeutów, możemy też korzystać z porad psychologa. Do tego startu nie schodziliśmy z obciążeń i trudno było oczekiwać w Londynie szybkich biegów. Natomiast w Lublinie już tak, ale to nie było apogeum naszych możliwości. Po mistrzostwach schowaliśmy się w Spale, chcieliśmy się wyciszyć, dokonać ostatniego szlifu, by błyszczeć na bieżni stadionu olimpijskiego w Berlinie. Musimy czuć głód biegania. Podczas mistrzostw chcemy postawić „kropkę nad i” w tym sezonie.

Ile pańskim zdaniem Polek wystartuje w indywidualnym finale w Berlinie?

Aleksander MATUSIŃSKI: – Justyna zajmuje 4. lokatę na liście europejskiej, zaś Gosia 9., obie automatycznie są zakwalifikowane do półfinału. Jedynie Iga będzie przebijała się przez eliminacje. Trzeba biegać na maksa, by znaleźć się w finale, nie mam żadnych wątpliwości. Wszystkie mają szansę znaleźć się finale, bo je zwyczajnie na to stać. Jeżeli nie awansują, nie będę załamany, bo będą miały więcej energii na biegi rozstawne. Sztafeta jest naszym głównym celem i naszą siłą.

Między finałem indywidualnym i sztafety będzie w sobotę 11 sierpnia zaledwie półtorej godziny przerwy. Jak to pogodzić?

Aleksander MATUSIŃSKI: – Justyna z Gosią są typami wytrzymałościowymi i potrafią się zregenerować. Jednak będzie pewien dyskomfort, bo taka przerwa to prawie nic. Pewnie byłoby lepiej gdyby biegały na „świeżych” nogach. W podobnej sytuacji mogą się znaleźć Holenderki oraz Brytyjki i Włoszka. W finale indywidualnym adrenalina mocno buzuje, jest euforia i dodatkowy przypływ energii. Dziewczyny przełamują kolejne bariery. Proszę zauważyć jak po finale w Lublinie Gosia z Justyną przekroczyły metę uśmiechnięte i od razu udzielały wywiadów. Czasami bywa tak, że po biegu wolnym padają na tartan i leżą, dochodząc do siebie. W takim przypadku najważniejsza jest silna psychika. Mam też komfort, bo mogę wystawić rezerwowe, które również wykonają solidną robotę.

A czy przypadkiem zawodniczki nie dostaną dyrektywy od trenera, by się oszczędzały na bieg rozstawny, w którym jest większa szansa zdobycia medalu?

Aleksander MATUSIŃSKI: – To niezwykle delikatna sprawa. Czekają mnie trudne rozmowy, bo nikomu przed biegiem indywidualnym nie można odbierać szans. Na pewno mogę coś zasugerować. Jeżeli zawodniczka znajduje się na pierwszym torze i weszła do finału z ostatnim czy przedostatnim czasem, wówczas warto pomyśleć o taryfie ulgowej i zachować energię na bieg rozstawny. Znam dziewczyny, one na bieżni są niezwykle czupurne. Nie wychodźmy jednak przed szereg, będę się głowił nad tym, gdy dojdzie do takiej sytuacji.

A może warto sięgnąć po Annę Kiełbasińską, która w memoriale Sidły w Sopocie przebiegła 400 m w 52,14 sek.?

Aleksander MATUSIŃSKI: – To prawda, trzeba taką ewentualność wziąć pod uwagę. Ze składem będę czekał do samego końca. Mam szeroki wybór i nie drżę o każdą zawodniczkę. Ania znajduje się na liście zgłoszeń i oczywiście mogę z niej skorzystać w sztafecie.

Czy ma pan wypracowany rytuał przed startem sztafety?

Aleksander MATUSIŃSKI: – Generalnie staram się dzień wcześniej powiedzieć, kto biega. Od tej zasady odstąpiłem w Londynie, by nie wprowadzać nerwowej atmosfery. Ponadto gdyby ludzie się dowiedzieli wcześniej, byłaby nagonka na mnie. Rano w dniu startu mamy ogólną odprawę i rozdzielam dziewczynom zdania. Mam również mowę motywacyjną. Moja inwencja twórcza powoli się kończy, bo przecież z dziewczynami pracujemy już wiele lat. Po sezonie muszę pomyśleć o nowych przemowach (śmiech). W Londynie na pewno je zaskoczyłem. Natomiast w Birmingham musiałem huknąć i powiedzieć parę cierpkich słów pod adresem Patrycji Wyciszkiewicz, bo przepadła w eliminacjach, a była świetnie przygotowana. Mocne słowo do niej dotarło, bo w sztafecie pobiegła wręcz rewelacyjnie. Szczegóły biegu mam rozpisane z precyzją szwajcarskiego zegarka. Dziewczyny doskonale wiedzą, kiedy zaatakować, a kiedy schować za rywalką. Już przed samą rozgrzewką z każdą rozmawiam osobno. Na tym kończy się moja rola, a potem czekam na wydarzenia na bieżni.

Plany do igrzysk, bo przecież to najważniejsza impreza czterolecia, są już przygotowane?

Aleksander MATUSIŃSKI: – Generalna wizja już jest, bo nie będziemy w nich szczególnie majstrować, skoro są postępy z roku na rok. Nie wiem, jakimi finansami będziemy dysponować, ale jak na razie wszystko mamy zapewnione wręcz idealnie i zakładam, że tak pozostanie. Po Berlinie dam zawodniczkom odpocząć fizycznie i psychicznie. A potem zaczynamy przygotowania do kolejnych dwóch sezonów – mistrzostw świata w Katarze na przełomie września i października 2019 oraz igrzysk w kolejnym roku w lipcu w Tokio. Chciałbym, żeby do igrzysk średnia czasów czterech zawodniczek oscylowała wokół 51 sekund. Teraz wiem, że to całkiem realne. Justyna z Gosią są w stanie biegać poniżej tej granicy stale, zaś pozostałe zawodniczki również coś „skradną” ze swoich rekordów życiowych. Mając 6 zawodniczek na takim poziomie, można realnie myśleć o podium olimpijskim. Powtarzam do znudzenia – musimy wygrywać z Europą i walczyć z USA i Jamajką.

O występach w hali w kontekście Kataru i Tokio chyba trzeba zapomnieć?

Aleksander MATUSIŃSKI: – Niekoniecznie, bo przecież przed Rio dziewczyny biegały w halowych mistrzostwach świata w Portland i to na wysokim poziomie. Cześć zawodników odpuściła starty pod dachem, ale szału potem i tak nie zrobiła. Justyna i Gosia biegały i w hali, i na stadionie na wysokim poziomie. To jednak zmartwienie na potem.