Ogromny głód sukcesu

W jednym miejscu spotkała się grupa zapaleńców, która zdołała wywalczyć długo oczekiwany i upragniony awans do elity.


Nigdy nie odgrywałem wiodącej roli w zespole, ale byłem jego częścią. W I lidze, po transferach jakich dokonano przed sezonem, byłem praktycznie 11-12 zawodnikiem i w czasie meczów boisko widziałem incydentalnie – wspomina fragment swojej koszykarskiej przygody z Baildonem Katowice, Roman Blimke.

Naturalny wybór

Gdy ma się zainteresowania sportowe i odpowiedni wzrost, to wybór koszykówki wydaje się naturalny. Zresztą sukcesy męskiej reprezentacji działały na wyobraźnię młodych ludzi i tak też było przypadku nastoletniego Romana. Zaczynał w Zwierzynieckim, ale potem przeniósł się do krakowskiego Wawelu, gdzie koszykarskie szlify nabierał pod kierunkiem trenera Michała Mochnackiego, który wcześniej pracował w Wiśle i w 1962 roku świętował z nią mistrzostwo kraju, a potem był szefem szkolenia oraz sekretarzem generalnym w koszykarskim związku. Obaj mieli poźniej okazję się zobaczyć po awansie Baildonu, podczas uroczystego spotkania w ówczesnym Domu Związku Zawodowych przy ul. Dąbrowskiego w Katowicach.

Roman (194 cm wzrostu) jako junior znajdował się w kręgu zainteresowań Wisły i szkoleniowcy tego klubu śledzili jego postępy. Po maturze przyszły ligowiec nie zamierzał jednak rezygnować z nauki, wybierając ówczesną Wyższą Szkołę Ekonomiczną (dzisiejsza Akademia Ekonomiczna) w Katowicach. Naturalną koleją rzeczy była zmiana barw klubowych; z Wawelu przeniósł do katowickiego AZS-u, pod kuratelę trenera Romana Otolińskiego, od lat związanego ze środowiskiem akademickim. Ówczesny AZS występował w lidze okręgowej, tocząc m.in. twarde, derbowe boje z akademikami z Gliwic. Nieco później rywale awansowali do II ligi i Blimke również miał okazję się z nimi potykać, gdyż został namówiony do zmiany barw klubowych. Wbrew pozorom nie było to takie proste, bowiem studenci byli niejako zobligowani do reprezentowania klubów akademickich.

W czołówce, ale…

Ówczesne Katowice były małym ośrodkiem akademickim i – wedle niektórych opinii – trudno było stworzyć silne drużyny siatkarskie czy koszykarskie. Na owe czasy obie dyscypliny uchodziły za akademickie i w większości czołowych klubów występowali studenci różnych kierunków.

W sezonie 1966/67 koszykarski związek – po 6 latach przerwy – zdecydował się na reaktywowanie rozgrywek II ligi, którą podzielono na dwie grupy po 10 zespołów. W grupie A znalazł się m.in. Baildon, który z niezłym skutkiem rywalizował z takim tuzami jak m.in. Sparta Kraków, Górnik Wałbrzych czy Resovia. Koszykarzom Baildonu daleko było jednak do „klubowej arystokracji”. Hokeiści byli nie tylko „oczkiem w głowie” dyrekcji huty, ale mieli również etaty na jej najbardziej lukratywnych wydziałach.

W II-ligowym debiucie baildonowcy, trenowani przez Waleriana Klimontowicza (przez 19 lat!), zajęli 4. miejsce. W kolejnym sezonie już z udziałem AZS-u Gliwice (8. miejsce) byli o lokatę gorsi. I chyba nikt się nie spodziewał, że w następnych rozgrywkach dojdzie do historycznej chwili i Baildon – już pod kierunkiem trenera Ryszarda Patyny – będzie świętował awans do I ligi.

Nerwy do końca

– Do Baildonu trafiłem w 1967 roku, gdy byłem już na trzecim roku studiów, ale pełniłem rolę drugiego centra – mówi Roman Blimke. – Kluczem do późniejszego sukcesu byli młodzi, niezwykle waleczni i ambitni zawodnicy, którzy przybyli z miast ościennych. Stasiu Kopystyński, nasz center nr 1, wraz z rzucającym obrońcą Wieśkiem Zającem przyszli z Zabrza, Tomek Służałek z MKS-u Sosnowiec, Jorguś Sojka z Chorzowa, zaś Jasiu Szewczuk z drużyny juniorów. Jasiu to był niezwykły talent sportowy, bo grał również w piłkę, broniąc barw Rozwoju Katowice. Miał taką smykałkę do futbolu, że wylądował w Górniku Zabrze, sięgając z nim po mistrzostwo i Puchar Polski… W II lidze byłem głównie zmiennikiem Staszka lub wychodziłem w podstawowym składzie, gdy on leczył kontuzję bądź był chory. Pamiętam mój niezły występ w Prudniku, gdzie stoczyłem twardy bój z najlepszym strzelcem Pogoni Adamem Dudkiem (potem przyszedł do Baildonu – przyp. red.), po którym moja ręka czy kostka – już dokładnie nie pamiętam – powędrowała do gipsu. Z kolei na mecz Pucharu Polski do Wrocławia pojechaliśmy w mocno osłabionym, bodaj 6-osobowym składzie, ale staraliśmy dotrzymać kroku silniejszym rywalom.

Awans Baildonu do I ligi wcale nie były oczywisty. Zespół trenera Patyny przegrał zaledwie trzy wyjazdowe spotkania z Górnikiem Wałbrzych 50:54, Skrą Warszawa 44:52 i Gwardią Wrocław 53:74. Końcowy układ tabeli zależał od ostatniego meczu Skry z Górnikiem. Zespół ze stolicy wygrał dwoma punktami, co oznaczało, że z historycznego w dziejach awansu mogli się cieszyć zawodnicy z Katowic.

– Nie pamiętam, jakie otrzymaliśmy premie, ale chyba kupiłem sobie kurtkę – uśmiecha się nasz rozmówca. – Byłem studentem ostatniego roku, lecz już pracowałem w hucie Baildon i byłem zwalniany na treningi, po których wracałem do pracy. W przypadku klubowych kolegów było zresztą podobnie.

Sprzyjający klimat

Drużyna przez kilka sezonów tułała się po różnych salach, gdzie trenowała i rozgrywała mecze. Wczesną jesienią 1969 roku oddano jednak do użytku okazałą halę. Mogła pomieścić około 1500 osób, a stanęła nieopodal skrzyżowania ul. Żelaznej (przy niej mieścił się budynek dyrekcji huty) z Dzierżyńskiego (obecnie Chorzowska). Jeden z bardziej charakterystycznych, zaprojektowanych przez Wojciecha Zabłockiego, obiektów w Katowicach stał się domem koszykarzy Baildonu. Informował o tym ruchomy neon, z piłką wpadającą do kosza… Na otwarcie hali zaproszono Amerykanów i to w niej wywalczono awans. Piotr Langosz, wychowanek Pogoni Ruda Śląska, był niezwykle utalentowany i rywalizowało o niego kilka klubów. W tym pamiętnym sezonie wystąpił zaledwie w jednym meczu z AZS Kraków, a potem wylądował w Wiśle.

Roman Blimke (z lewej) na podium w swojej kategorii wiekowej (+75 lat) w tegorocznych mistrzostwach Polski w sprincie w biegu na orientację w Oleśnicy. Fot. archiuwm Romana Blimke

– Nie byłoby tego sukcesu bez fajnej atmosfery w drużynie – podkreśla nasz rozmówca. – Młodzież była go głodna, ale i nieco starsi – z Tadkiem Łapińskim na czele – również mieli ten sam cel. To wszystko odpowiednio zafunkcjonowało i ostatecznie mogliśmy świętować. Po awansie dokonano kilku transferów (m.in. Edward Grzwyna, Adam Dudek, Piotr Grabowski – przyp. red.) i moje notowania spadły. Ponadto nie miałem dobrych relacji z trenerem Patyną. Różniliśmy się spojrzeniem nie tylko na koszykówkę, ale również inne dziedziny. Bywało tak, że podczas zajęć graliśmy trzy kwarty i w pierwszej – nie wiedzieć dlaczego – stałem z boku, w drugiej biegałem po boisku, a w trzeciej znów przyglądałem się poczynaniom kolegów i ani na moment nie wyszedłem na parkiet.

Zespoły Baildonu oraz Spójni Gdańsk – jako nowicjusze w krajowej elicie – miały poważne wyzwanie, gdyż został zmieniony regulamin rozgrywek; zamiast dwóch drużyn miały spaść cztery. Baildon dwukrotnie pokonał Spójnię (były to jego jedyne zwycięstwa w rozgrywkach) i wraz nią oraz AZS-em Toruń oraz Koroną Kraków spadł z I ligi. Powrót nastąpił w sezonie 1976/77, ale już w zupełnie innym zestawieniu personalnym. Nazwisko Blimke w nim widniało, lecz nie był to Roman, tylko jego młodszy brat – Zbigniew.

Pasja pozostała

Jeszcze w trakcie występów w Baildonie Roman Blimke skończył studia i obronił pracę magisterską. Po spadku szukał jednak innego miejsca, chcąc połączyć grę z pracą ekonomisty. Bronił więc barw klubów m.in. z Rudy Śląskiej i Będzina. Byłemu koszykarzowi oraz szachiście z zamiłowania nadal towarzyszy sportowa pasja. Od lat startuje bowiem w biegach na orientację i w swojej kategorii wiekowej odnosi spore sukcesy. Jest członkiem klubu Górzanki Nawojowa Góra i podkreśla, iż najlepsze trasy są w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej.

– Staram się nie „zardzewieć”, ale również na bieżąco śledzę wydarzenia sportowe i dopinguję naszym – uśmiecha się na pożegnanie nasz bohater.


Na zdjęciu: Latem 1968 roku zawodnicy Baildonu gościli na turnieju w bułgraskim Szumen, a następnie wypoczywali w Warnie (od lewej): Zdzisław Grajkowski (sekretarz klubu), Roman Blimke, Jan Szewczuk, Andrzej Kuczyński, Aleksander Piątek, Tomasz Slużałek.

Fot. archiuwm Romana Blimke