Piast Gliwice. Dziwna jesień Słowaka

Piłkarze czasem bywają przesądni, wierzą w dobre serie, jak i w brak szczęścia. Słowacki obrońca gliwiczan, gdyby też taki był, powinien udać się do… afrykańskiego szamana. Mecz z ŁKS-em był typowy dla Tomasza Huka w Piaście. Solidna postawa przez cały mecz, brak rażących błędów i jedno niepewne zagranie, które… kończy się w najgorszy możliwy sposób – utratą gola. W pierwszej połowie Huk próbował przyblokować w polu karnym Pirulo, a wyszło z tego podanie do niekrytego Macieja Wolskiego.

– Nieszczęśliwie padła ta bramka. To była sytuacja jeden na jednego, nie mogłem nic innego zrobić, tylko zastawić rywala. Znów miałem pecha, co mogę więcej powiedzieć? Czekam, aż szczęście zacznie mi sprzyjać – mówi nam Tomasz Huk.

Wiara trenera

Były kapitan DAC 1904 w tym sezonie rozegrał czternaście spotkań, licząc ekstraklasę, Puchar Polski i Superpuchar. Zdążył w tym czasie ujrzeć czerwoną kartkę, zaliczyć bramkę samobójczą, sprokurować rzut karny. Taki hat trick jednak oczywiście nie cieszy 25-letniego zawodnika mistrzów Polski.

– Los mi nie sprzyja, ale staram się o tym nie rozmyślać. Psychicznie jestem twardy, dobrze czuję się w drużynie, wiem też, że jestem dobrze przygotowany do sezonu. Takie rzeczy dzieją się w piłce, czasem się kumulują. Ale jestem zawodowym piłkarzem, nie mogę załamywać się po jednym czy drugim niepowodzeniu. Na Słowacji tyle pecha nie miałem. Wierzę, że karta się odwróci – dodaje stoper Piasta, w którego wiary nie stracił trener Waldemar Fornalik. Huk jest za to wdzięczny swojemu szkoleniowcowi.

– Cieszę się, że trener daje mi kolejne szanse pokazania się. Czuję, że we mnie wierzy. Mamy to szczęście, że mamy wielkiego fachowca w roli szkoleniowca, który wierzy w każdego z nas. Po trzech porażkach powtarzał nam, że potrafimy grać w piłkę i zwycięstwa znów przyjdą. Nie było nerwów czy załamania. Była praca na treningach – mówi.

Porażki siedziały w głowach

Mecz z ŁKS-em był trudną przeprawą nie tylko fizyczną, ale i psychiczną dla całej drużyny z Gliwic. Piast pokazał jednak charakter i wyszedł z opresji, w drugiej połowie niedzielnego spotkania prezentując się zdecydowanie lepiej.

– Bardzo trudno rozpoczynało nam się to spotkanie, bo też po trzech porażkach z rzędu gra się trudniej. Nie miało znaczenia, że nie zawsze graliśmy źle, wyniki bowiem sprawiały, że psychika była obciążona. Dlatego też ten mecz z ŁKS-em na początku tak wyglądał. Nie było nam łatwo wejść w odpowiedni rytm. Pierwsza połowa była jednak typową na 0:0, ale pechowy gol jeszcze bardziej utrudnił nam zadanie – twierdzi słowacki piłkarz i dodaje:

– W szatni w przerwie mówiliśmy sobie, że 0:1 to nie koniec świata i stać nas na zwycięstwo. Wyszliśmy na drugą połowę z nastawieniem, że zrobimy wszystko, co możliwe, żeby wyszarpać te trzy punkty. Był to nasz ostatni domowy mecz w tym roku i chcieliśmy to zrobić dla naszych kibiców. Nie poddaliśmy się i możemy cieszyć się z tych upragnionych punktów.

Ostatni wyjazd

Przed mistrzem Polski ostatni mecz i wyjazd – do Płocka. O rozluźnieniu spowodowanym zbliżającymi się świętami Bożego Narodzenia oraz ulgą po przerwaniu złej passy, nie ma mowy przy Okrzei.

– Na pewno lepiej będzie nam się przygotowywało do sobotniego meczu z Wisła w Płocku. Wiemy też oczywiście, że ten rywal słaby nie jest, mecz sam się nie wygra. W niedzielę cieszyliśmy się z przełamania i trzech punktów, ale w nowym tygodniu będziemy się skupiać już wyłącznie na ostatnim tegorocznym przeciwniku. Dopiero po tym spotkaniu będzie można rozmyślać o świętach i przerwie ligowej – kończy Tomasz Huk.

Na zdjęciu: Tomas Huk (w środku) w niedzielnym meczu z ŁKS-em nie uciekł od pecha, który prześladuje go w Gliwicach.