Podbeskidzie. Są symptomy poprawy

Michal Pesković w końcówce rundy jesiennej stanowczo zbyt często schylał się po po piłki, by wyciągać je z własnej bramki. Teraz ma być inaczej.


Michal Pesković był, z całą pewnością, jednym z najbardziej zgnębionych piłkarzy końcówki rundy jesiennej. I nie chodzi jedynie o graczy Podbeskidzia, ale o wszystkim zawodników występujących w ekstraklasie. Pod Kimczokiem słowacki bramkarz pojawił się na początku listopada.

Wobec poważnego urazu Martina Polaczka „górale” zdecydowali się skorzystać z przepisu związkowego, który mówi o tym, że jeżeli golkiper doznaje kontuzji wykluczającej go z gry na dłuższy czas, to można przeprowadzić transfer zawodnika na tą pozycję poza okienkiem transferowym.

W ten sposób „Pesko” wrócił, po ponad pięciu latach przerwy, do Bielska-Białej. Początek był całkiem udany. W Szczecinie doświadczony Słowak uratował „góralom” punkt. Następnie podopieczni Krzysztofa Bredego pokonali Zagłębie Lubin 2:1. A 40-latek spisywał się w tym spotkaniu bez zarzutu.

Siła w psychice

Później jednak nastąpiła katastrofalna końcówka rundy w wykonaniu graczy beniaminka ekstraklasy. Podbeskidzie przegrało pięć spotkań z rzędu, licząc również pucharowe starcie z lubińskim rywalem. Pesković przepuścił w tych meczach aż 19 goli ale – wobec fatalnej postawy jego kolegów z linii obrony – trudno za którąkolwiek z tych bramek jednoznacznie Słowaka winić.

Żadnemu bramkarzowi nie jest jednak miło, kiedy aż tyle razy musi schylać się po piłkę, by wyciągnąć ją z własnej bramki. Dlatego nie można się dziwić temu, że po dwóch zimowych sparingach, w których puścił zaledwie jednego gola, Michal Pesković uśmiecha się zdecydowanie częściej.

– W Żylinie zagraliśmy dobrze w defensywie – mówi bramkarz Podbeskidzia. – Dobrze się w obronie dogadujemy. Zarówno z nowymi zawodnikami, jak i z tymi, którzy są w drużynie od dłuższego czasu. Naprawdę wygląda to lepiej. Broni cały zespół, począwszy od napastnika. Teraz musimy to przenieść na ligę. Jeżeli będziemy operować piłką i grać pewnie od tyłu, to zaczniemy strzelać bramki. Wtedy przyjdą zwycięstwa.

Musimy być silni psychicznie – przekonuje 40-letni bramkarz zespołu Roberta Kasperczyka. Który, podobnie, jak szkoleniowiec, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że zwycięstwa, nawet te sparingowe, budują atmosferę. – Zależy na tym nam, jak i sztabowi szkoleniowemu. Chcemy, by wrócił duch zespołu. Takie wygrane, jak z Opawą, czy Żyliną, są dla nas bardzo ważne – podkreśla Pesković.

Budowa drużyny od tyłu

Przypomnijmy, że w środowym sparingu bielszczanie mierzyli się z wicemistrzem Słowacji i trzecią drużyną tamtejszej ekstraklasy. Kto, jak kto, ale właśnie piłkarz z tego kraju doskonale zdaje sobie sprawę z klasy rywala.

– MSzK, to bardzo mocny zespół. Zawsze walczy o najwyższe cele i jest drużyną, która potrafi grać kombinacyjną, ofensywną piłkę. My mamy inne założenia – zdradza golkiper Podbeskidzia. Nie jest to zresztą wielką tajemnicą, bo otwarcie mówił o tym trener Kasperczyk, który pracę w Bielsku-Białej rozpoczął raczej standardowo. Czyli od budowania zespołu od tyłu.

– Wiemy, w jakiej jesteśmy sytuacji. Chcemy być dobrze zorganizowani w defensywie. Będziemy czekać na błędy rywala i wyprowadzać ataki. Dużo potrafimy, jeśli idzie o grę kombinacyjną. Ale jesienią nie mogliśmy tego pokazać, bo traciliśmy stanowczo zbyt wiele bramek – mówi Michal Pesković.


Czytaj jeszcze: „Szoszoni” gorsi do „górali

Na razie, po wynikach sparingowych, widać, że poprawa jest. Choć wiadomo, że przez następne dwa tygodnie „górali” czeka sporo pracy, by w lidze wyglądało to równie dobrze, albo nawet jeszcze lepiej. Połowę czasu pozostałego do wznowienia rywalizacji w ekstraklasie Podbeskidzie spędzi na zgrupowaniu w Chorwacji, dokąd uda się już jutro.

– Zagramy tam przeciwko dobrym rywalom i zamierzamy dobrze przygotować się do ligi – zaznacza bramkarz Podbeskidzia. Który, wszystko na to wskazuje, rozpocznie wiosnę w wyjściowym składzie. Bo Martin Polaczek dopiero zaczyna treningi z pełnym obciążeniem.



Na zdjęciu: Michal Pesković końcówki jesieni nie będzie zbyt miło wspominał. Bo takich obrazków z jego udziałem było zbyt wiele.

Fot. Adam Starszyński/Pressfocus