Podsumowanie – Śląsk Wrocław. „Przekleństwo” obcego boiska

Drużynie trenera Vitezslava Laviczki wciąż brakuje rasowego napastnika.


Po 14. kolejkach (to jeszcze nie półmetek) piłkarze wrocławskiego Śląska zajmują w tabeli 4. miejsce z dorobkiem 23 punktów. Przed rokiem po tylu meczach byli niżej w tabeli (5. lokata), mimo że zdobyli więcej „oczek” (24). Czy to świadczy o tym, że nieco obniżyli loty?

Trudno wyrokować, ale dla mnie ekipa trenera Vitezslava Laviczki nie jest kandydatem do miejsca na podium. I to z kilku powodów. Na pewno Śląskowi przydałby się snajper wyborowy na miarę Marcina Robaka. Powiedzmy sobie szczerze, że ani Erik Exposito, ani Fabian Piasecki nie są jego godnymi następcami. A skoro tak, to trudno konkurować wrocławianom z drużynami, które takich bramkostrzelnych napastników mają w składzie.

Co jeszcze dało się zauważyć minionej jesieni? Że Śląsk jest typowym zespołem własnego boiska. W bieżących rozgrywkach żadnemu przeciwnikowi nie udało się wywieźć kompletu punktów z Wrocławia, ba, większość z nich wyjeżdżała ze stolicy Dolnego Śląska na tarczy (Śląsk u siebie tylko dwa mecze zremisował, pozostałe pięć rozstrzygnął na własną korzyść). Znacznie gorzej podopieczni Vitezslava Laviczki radzili sobie na obcych boiskach. Tam też nie uznawali kompromisów, ale tylko odnieśli dwa zwycięstwa, zaś pięciokrotnie zeszli z boiska pokonani.

W ubiegłym sezonie wrocławianie mogli pochwalić się najlepszym młodzieżowcem w ekstraklasie. Przemysław Płacheta – bo o nim mowa – strzelił w rozgrywkach 8 goli i dorzucił do tego 5 asyst, co jak na skrzydłowego było dorobkiem godnym uwagi. Do tego stopnia, że angielski Norwich City zapłacił za niego 3 miliony euro. Jego następcą został Mateusz Praszelik, piłkarz niezły, lecz nie może pochwalić się tak imponującymi statystykami jak Płacheta. No chyba, że „odpali” wiosną i wszystkich zadziwi, łącznie ze swoimi trenerami.

Moim zdaniem końcówka rundy jesiennej pokazała, że do zmiany warty powinno dojść między słupkami bramki Śląska. 36-letni Matusz Putnocky nie ma najgorszej średniej (1 stracony gol na mecz, 4 mecze z czystym kontem), ale zdarzały mu się kiksy, które tak doświadczonemu golkiperowi przydarzyć się po prostu nie powinny.


Czytaj jeszcze: Rzeczywistość zamiast fikcji

Zastępujący zakażonego koronawirusem kolegę Michał Szromnik udowodnił, że jego transfer latem nie był przypadkowy. Wychowanek Gedanii Gdańsk w trzech występach pokazał klasę, ratując Śląskowi zwycięstwa z Rakowem Częstochowa i Wartą Poznań. Gdyby nie kilka jego fenomenalnych interwencji, mecz z Zagłębiem Lubin byłby rozstrzygnięty na korzyść lubinian już w I połowie.

Niepokój muszą wzbudzać bramki tracone w końcówkach meczów: z Pogonią Szczecin (0:1, 89 min), Wisłą Płock (0:1, 87 min), Lechią Gdańsk (2:3, 82 min), Zagłębiem Lubin (1:2, 94 min). To efekty nie tylko braku koncentracji, ale również chyba braku sił. Nie twierdzę, że w każdym meczu piłkarze Śląska w końcówkach „oddychali rękawami”, ale w kilku przypadkach było to zauważalne. Coś z tym fantem trzeba zrobić, w przeciwnym wypadku 5. miejsca w tabeli wrocławianie wiosną mogą nie utrzymać.

Widać efekty bardzo dobrej pracy trenera Zdenka Svobody, który szlifuje na treningach stałe fragmenty gry. Wrocławianie są pod tym względem jednym z najlepszych zespołów w ekstraklasie, rzuty rożne i wolne w ich wykonaniu to alarm pod bramką przeciwnika.

Silną formacją jest pomoc, w której – oprócz wspomnianego Praszelika – grają piłkarze doświadczeni i ograni. Krzysztof Mączyński, Robert Pich, Waldemar Sobota, Bartłomiej Pawłowski dają odpowiednią jakość drużynie. Jeżeli jeszcze uda się znaleźć odpowiedni balans między obroną i drugą linią, wówczas wyniki Śląska mogą być jeszcze lepsze niż jesienią.


Na zdjęciu: Waldemar Sobota (z prawej) to jeden z kluczowych piłkarzy drugiej linii Śląska.

Fot. Mateusz Porzucek/PressFocus

Strzelcy (21): 5 – Pich, 3 – Exposito, B. Pawłowski, 2 – Celeban, Piasecki, 1 – Golla, Praszelik, Puerto, Scalet, Sobota, Zylla.

LICZBA

9PRZED TYLOMA laty piłkarze Śląska zagrali pierwszy mecz ligowy na Stadionie Wrocław. Do tego historycznego wydarzenia doszło 28 października 2011, zespół trenera Oresta Lenczyka pokonał 1:0 Lechię Gdańsk, a przy okazji pobił rekord frekwencji ekstraklasy – 42 271 kibiców obejrzało to spotkanie.