Robert Lewandowski – legenda, czy nie?

W przypadku Roberta Lewandowskiego pojęcia „najemnik” i „egoista” wcale nie mają zabarwienia pejoratywnego. To komplementy, które pomagają zrozumieć jego rozstanie z Bayernem.


Śledząc dyskursy na temat przejścia „Lewego” z Monachium do Barcelony, można wielokrotnie spotkań opinie o tym, jak wielki jest to cios dla Bayernu, który stracił swoją legendą. Prawda jest jednak taka, że choć Bawarczycy oddali swoją gwiazdę, to wyszli na tym całkiem nieźle, otrzymując największy zarobek za jednego piłkarza w swojej historii – w dodatku blisko 34-letniego. Po drugie zaś, określenie „legenda Bayernu” nie do końca w przypadku Lewandowskiego pasuje.

Nie było zmiłuj

Wielu Polaków doznaje szoku bądź wzburzenia, gdy słyszy taką tezę o prawdopodobnie najlepszym futboliście, jaki kiedykolwiek urodził się nad Wisłą. Należy jednak pamiętać, że „Lewy” nie dotarł na ścisły światowy szczyt za ładne oczy. To zawodnik, który stosunkowo późno wszedł do poważnej piłki, bo w ekstraklasie debiutował jako 20-latek, a ojczyznę opuścił dwa sezony później. Sukces osiągnął przede wszystkim dzięki ciężkiej pracy i wspomnianemu egoizmowi, który nie oznacza nic negatywnego.

W kontekście sportowym to rzecz pozytywna i wcale nie jest synonimem rozkapryszonych gwiazdorów z okładek bulwarówek. Lewandowski bowiem zawsze skupia się na tym, aby osiągać jak najlepsze wyniki. Wszystko poświęcił futbolowi, w pełni się na nim koncentruje i zawsze chce notować topowe rezultaty. Patrzy na siebie. Nic innego się nie liczy, w efekcie czego nie bierze jeńców.

Z Borussii Dortmund do Bayernu nie przeszedł dlatego, że zakochał się w Monachium. Wiedział, że idzie do klubu topowego, który jest dla niego kolejnym krokiem, umożliwi dalszy rozwój i poszerzy liczbę sukcesów. Nie zawahał się ani przez moment i zostawił BVB, która wypromowała go w Europie.

Wybrał Bayern, z którym wszedł w ośmioletnią symbiozę. Można przypomnieć sobie jego głośny wywiad sprzed kilku lat, kiedy krytykował politykę transferową FCB, co nie spodobało się m.in. ówczesnemu prezydentowi Uliemu Hoenessowi. „Lewy” nie zrobił tego z troski o klub, ale dlatego, że obawiał się spadku jakości drużyny, która rzutowałaby także na nim i na prawdopodobieństwie dalszych sukcesów.

Teraz z kolei – znów myśląc o sobie i swojej karierze – wybrał następne wyzwanie, jakim jest Barcelona. Jak sam przyznał, odejście z Monachium było decyzją trudną, ale gdy już ją podjął, nie było zmiłuj.

Zabrakło więzi

Lewandowski to absolutny profesjonalista, o czym nawet w trakcie niedawnego konfliktu wielokrotnie mówili włodarze Bayernu. Jednak nie był to nigdy zawodnik, który całował herb i podkreślał, że gra w Monachium to spełnienie jego marzeń, bo od zawsze miał ten klub w sercu (po strzelonych golach raczej lobbował firmowe „cieszynki”). To mogą mówić Thomas Mueller czy Joshua Kimmich, których z Bayernem wiążą nie tylko wybitne wyniki sportowe, ale i więź emocjonalna.

Polak takiej więzi nie stworzył i nie ma tu znaczenia fakt, że nie jest Niemcem. Takową przecież mieli w Monachium Holender Arjen Robben, Francuz wyznania muzułmańskiego Franck Ribery czy mający nigeryjskie korzenie Austriak David Alaba – piłkarze przecież sportowo gorsi. Dlatego właśnie „Lewy” był traktowany jak topowy najemnik, najlepiej zarabiający w historii Bundesligi gwarant wybitnej jakości, co raczej nigdy mu nie przeszkadzało.

Lewandowskiego w Bayernie ogromnie ceniono za osiągnięcia sportowe, ale nie miłowano go w kontekście romantycznym. To typ chłodnego profesjonalisty i zadaniowca, dającego wyniki. Z tego też powodu nazywanie go legendą monachijskiego klubu jest nieco naciągane, bo brakuje tu elementu emocjonalnego; tego „czegoś”. Legenda pod kątem sportowym? Bezapelacyjnie. Legenda Bundesligi? Jak najbardziej. Ale czy możemy mówić o legendzie Bayernu? Chyba nie do końca. Bo kim właściwie jest legenda?


Na zdjęciu: Robert Lewandowski w Monachium nigdy nie był w pełni traktowany jako „swój”. Zresztą sam o to nigdy nie zabiegał.
Fot. PressFocus