Do Arabii droga wolna

Sadio Mane otrzymał od Bayernu informację, że nie znajduje się w planach drużyny na kolejny sezon.


To może być kolejne głośne odejście z Monachium tego lata. W PSG za 45 mln euro jest już Lucas Hernandez, mistrzowie Niemiec są gotowi rozpatrzyć lukratywne oferty za Leona Goretzkę. Jak najszybciej z listy płac pozbyliby się Sadio Mane, który rok temu przyszedł do drużyny z metką ogromnej gwiazdy.

Było zadowolenie

Transfer Senegalczyka był marketingową odpowiedzią na odejście do Barcelony Roberta Lewandowskiego. Bawarczycy stracili ofensywną gwiazdę, więc ściągnęli sobie następną – choć oczywiście na inną pozycję. Mane miał bardzo mocne wejście w klub. Pełno go było we wszelakich wywiadach, emanowała od niego pozytywna energia. W Monachium pojawił się jako podstawowy piłkarz silnego Liverpoolu.

Także pierwsze spotkania dawały powody do zadowolenia. Skrzydłowy był szalenie groźny w ataku, strzelał gole, a na koncie mógł mieć nawet 4-5 więcej trafień, lecz kilka bramek zostało anulowanych z powodu minimalnych spalonych. Potem jednak Senegalczyk zaczął gasnąć.

Jego forma spadała, tak jak i nie imponowały już jego statystyki. Czasem co prawda Mane trafił do siatki, lecz w jego grze brakowało płynności i lekkości, jakie prezentował na początku.

Zawieszony po bójce

Mówiło i pisało się o jego kryzysie, liczono, że w nowym roku, po mistrzostwach świata sytuacja ulegnie poprawie, ale wtedy piłkarz doznał kontuzji. Nie pojechał na mundial, wrócił do gry w połowie lutego, lecz jego dyspozycja była jeszcze gorsza niż kilka miesięcy wcześniej.

Po kontuzji Mane zagrał w 11 spotkaniach Bundesligi. Jednak tylko 6 razy od pierwszej minuty, z czego raz swój występ zakończył w przerwie. W jednej kolejce nie znalazł się w ogóle w kadrze meczowej (przeciwko Hoffenheim). Było to pokłosiem wewnętrznego zawieszenia po bójce, w jaką wdał się z Leroyem Sane po przegranym 0:3 starciu z Manchesterem City w Lidze Mistrzów. Wtedy jego pozytywny obrazek pękł definitywnie, bo już wcześniej został naruszony nie tylko słabą grą, ale pretensjami, jakie miał do ówczesnego trenera Juliana Nagelsmanna po meczu LM z PSG, bo ten… zbyt późno wpuścił go na boisko.

Królewski kontrakt

Nie dziwi więc, że mnóstwo osób określa Sadio Mane mianem fiaska transferowego. Sama transakcja nie kosztowała kroci, bo były to 32 mln euro zapłacone Liverpoolowi, który chciał spieniężyć skrzydłowego przed końcem kontraktu i zrobić miejsce w składzie na „świeżą krew”. Natomiast Senegalczyk z miejsca zajął miejsca Lewandowskiego na szczycie listy płacowej Bayernu, co rok temu wydawało się w pełni uzasadnione. Obecnie jednak pojawiają się coraz częstsze głosy o odejściu Mane. Wzmogły się kilka tygodni temu, gdy piłkarz trafił na listy życzeń klubów Arabii Saudyjskiej, przeprowadzających tego lata w Europie prawdziwą transferową ofensywę wśród znanych zawodników.

Monachijczycy są świadomi, że Saudyjczycy płacą ogromne pieniądze, więc dostrzegli okazję na zarobienie niemałej sumy na sprzedaży 31-latka. Początkowo wahali się odnośnie zawodnika, ale gdy temat stał się poważniejszy, przyznali, że chcą pozbyć się Mane. Jak donoszą „Bild” oraz „kicker”, a więc dwa najbardziej uznane tytuły sportowe w Niemczech, władze Bayernu poinformowały już piłkarza, że ten nie znajduje się w ich planach na nadchodzący sezon.


Czytaj także w kategorii LIGI ZAGRANICZNE


Teraz piłeczka jest po stronie Senegalczyka. Przez cały czas można było znaleźć informacje, jakoby Mane chciał zostać w Bundeslidze i walczyć o miejsce, udowodnić swoją wartość, ale to było zanim klub zajął jasne, negatywne w stosunku do niego stanowisko. Transfer do Arabii Saudyjskiej nie powinien skrzydłowego zaboleć, bo będzie mógł liczyć na iście królewski kontrakt…


Na zdjęciu: Sadio Mane zapracował sobie na łatkę transferowego niewypału.

Fot. Bagu Blanco /PRESSIN/SIPA USA/PressFocus


Pamiętajcie – jesteśmy dla Was w kioskach, marketach, na stacjach benzynowych, ale możecie też wykupić nas w formie elektronicznej. Szukajcie na www.ekiosk.pl i http://egazety.pl.