Siemaszko: Karty są po mojej stronie

Gdy latem wrócił pan do Zagłębia Lubin po okresie rocznego wypożyczenia spędzonym w Stomilu Olsztyn, powiedział pan, że na Warmię przyjechał pan jako Arturek, a wyjechał – już jako Artur. Kto zatem teraz zameldował się w Tychach?
Artur SIEMASZKO: – Mam nadzieję, że nieudana runda w Lubinie nie będzie równoznaczna z tym, że wracamy do Arturka. Mimo że w Zagłębiu nie dostawałem szans grania, robiłem swoje i ciężko pracowałem. Efekty mają przyjść wkrótce. Wierzę, że wiosna będzie udana zarówno dla mnie, jak i dla GKS-u.

Sporo mówiło się o problemach zdrowotnych, z jakimi zmagał się pan na początku tego sezonu. A zatem?
Artur SIEMASZKO: – Miałem zapalenie spojenia łonowego. W Stomilu zaczęło mi to doskwierać, gdy do końca sezonu zostało osiem kolejek. Raz, że trudno było wtedy o dokładną diagnozę, a dwa – i tak ciężko byłoby mi zostawić drużynę. Jestem z Olsztyna, było to dla mnie megaważne, aby klub z mojego miasta się utrzymał. Nie będę opowiadał bajek – po prostu, Stomil jest w moim sercu i zawsze będę mówił o nim dobrze. Teraz jednak jestem w Tychach. Oby okazały się moim drugim domem. A co do kontuzji… Z treningów wyłączony nie byłem. W Stomilu grałem z bólem. Potem były wakacje, jeszcze trochę w Lubinie się z tym pomęczyłem, ale powzmacniałem się na siłowni. Zrobiłem to z głową. Bardzo dużo stabilizacji, pracy nad mięśniami głębokimi – to zaprocentowało, bo przestałem czuć ból.

Mógł pan trafić latem do GKS-u Katowice.
Artur SIEMASZKO: – Nie ma o czym mówić. W Katowicach potrzebowali napastnika zdrowego, a nie borykającego się z urazem. Dlatego nie mogę powiedzieć na ten klub niczego złego.

Jesienią w ekstraklasie nie zagrał pan ani minuty.
Artur SIEMASZKO: – Ani razu nie znalazłem się nawet w „osiemnastce”. Nie będę bajerował – w letnich sparingach grałem słabo i zostałem przez trenera Lewandowskiego „odpalony”. Nie wiem za to, dlaczego nie wystąpiłem w kilku meczach naszych rezerw, ale akceptowałem to. Nie należę do osób, które biegają po wszystkich i się kłócą. Ja robię swoje, a od tego są okienka transferowe, by szukać innych rozwiązań. Niedługo po zmianie trenera zostałem przeniesiony do rezerw. Powiedziano mi, że jeśli będę dobrze wyglądał, to wrócę do pierwszego zespołu. Każdy, kto siedzi w środowisku, doskonale zdaje sobie jednak sprawę, że o taki powrót jest bardzo trudno. Powtarzam, że nie mam z tym problemu. Nie zasygnalizowałem swoją grą możliwości tego powrotu, a o to przecież chodzi. Byłem też zmęczony tym miejscem. Wróciłem z Olsztyna napompowany, ale wszystko szybko zeszło.

W trzecioligowych rezerwach zanotował pan sześć występów. Bez gola.
Artur SIEMASZKO: – Czułem, że Zagłębie nie wyraża też jakiejkolwiek chęci, żebym grał dla pierwszej drużyny, co nigdy nie działa na plus. No i nie grałem też na swojej pozycji. Długo by szukać wytłumaczeń, ale powiem po prostu, że słabo grałem. I tyle. Nie szukam wymówek. Wymiar czasowy tych występów nie był taki, jak chciałem, ale przecież nie zawsze w życiu dzieje się tak, jak tego chcemy.

„Nie grałem na swojej pozycji” – zatem, na jakiej?
Artur SIEMASZKO: – Na lewym skrzydle. Nie jest to oczywiście dla mnie żadna kara, ale też nie gram w tym sektorze boiska na takim poziomie, jak na ataku. To w miarę oczywiste. W Stomilu 30 razy zagrałem z przodu, chciałem to pociągnąć w Lubinie, ale nie było na to szansy. Teraz przede mną nowy rozdział.

Żal, że po udanym okresie w Stomilu, 11 zdobytych bramkach, nie było dane pójść za ciosem?
Artur SIEMASZKO: – Można tak powiedzieć. Mówię sobie, że może teraz będzie tym większy głód wyjścia na boisko i pokazania komuś delikatnie, że został popełniony błąd. Nie to jest jednak najważniejsze, nie na tym mi zależy. Nie mam w głowie powrotu do Lubina.

Wiąże pan w ogóle jeszcze przyszłość z Zagłębiem?
Artur SIEMASZKO: – Trudno, bym odpowiedział twierdząco. Kontrakt wygasa mi po sezonie, za niecałe pół roku. Skupiam się tylko i wyłącznie na GKS-ie Tychy. Tu chcę osiągnąć jak najlepszy wynik zarówno indywidualny, jak i drużynowy. Oby zespół złapał równowagę, wygrywał mecz za meczem. Ten zespół stać na to, by regularnie, tydzień w tydzień, sięgać po trzy punkty.

GKS zimuje na 11. miejscu. Na jakiej podstawie pan tak twierdzi?
Artur SIEMASZKO: – Bo znam tych chłopaków, mierzyłem się z nimi w barwach Stomilu. To naprawdę bardzo mocna drużyna. Każdy kibic wie jednak, że pierwsza liga nie jest prosta. Można wygrać z liderem, a przegrać z 18. zespołem różnicą dwóch albo trzech bramek.

Tuż po podpisaniu kontraktu mówił pan nawet o awansie.
Artur SIEMASZKO: – Zawsze mierzę wysoko. Znamy przypadki, kiedy drużyny potrafiły awansować do ekstraklasy, zimując w podobnej albo niewiele lepszej sytuacji od tej, w której dziś jest GKS. Dlaczego więc miałoby nam nie wyjść? Jest do tego potrzebne szczęście, ale jeśli mu pomożemy, to mamy szanse. Twardo stąpam po ziemi. Mógłbym mówić, że chcę wyjechać na zachód Europy, ale mój główny cel – ten najbliższy – to regularna gra w ekstraklasie. Póki co jestem w pierwszej lidze. Cieszę się, że trafiłem do klubu, który ma potencjał, by trafić wyżej.

Do końca sezonu zostało już tylko 13 kolejek. Jaka liczba goli zadowoli Artura Siemaszkę?
Artur SIEMASZKO: – Nie stawiam sobie celów bramkowych. Źle to na mnie wpływa. W Stomilu było 11 trafień, a założenia były ambitniejsze. Im większy luz – tym lepiej wygląda gra i więcej jest bramek. Najważniejsze, by drużyna dobrze się spisywała, a cele indywidualne schodzą na dalszy plan. Przyznam, że w szatni widzę się z chłopakami pierwszy raz. Z żadnym z nich nie spotkałem się w innym klubie, ale przeciw większości z nich grałem. Adaptacja powinna być bardzo szybka. Wcześniej nie znałem też osobiście trenera Tarasiewicza, ale samo nazwisko jest bardzo znane w polskiej piłce. Zdaję sobie sprawę, jak dobry to trener. To dla mnie zaszczyt, by móc współpracować z takim szkoleniowcem.

Do Tychów został pan wypożyczony na pół roku, po takim okresie wygaśnie też kontrakt z Zagłębiem. Na ile to komfortowa sytuacja, a na ile ryzyko?
Artur SIEMASZKO: – Ryzyko jest zawsze. Podjąłem je już półtora roku temu, idąc do Stomilu, bo każdy zdaje sobie sprawę, jaka tam jest sytuacja. Patrząc z tej strony, teraz ryzyka nie ma, bo GKS to poukładany klub. Wszystkie karty są po mojej stronie. Muszę robić swoje, a wtedy latem wszystko będzie dobrze i się ułoży.

Zamieszka pan w Tychach?
Artur SIEMASZKO: – Już w tej chwili tak jest – zatrzymałem się u przyjaciół męża mojej mamy. Traktuję Marikę i Dawida jak rodzinę i mogę tylko podziękować za to, jak mnie przyjęli. No i… Jak cieszą się, że będę tu grał! Kibicują GKS-owi, a teraz pewnie będą to czynić jeszcze mocniej. Już teraz w ożywiony sposób o tym wszystkim rozmawiamy, a przecież do ligi jeszcze półtora miesiąca. W międzyczasie szukam sobie spokojnie mieszkania. Na pewno zabiorę na Śląsk osobę najważniejszą w moim życiu, czyli Oliwię, bez której nie byłbym tu, gdzie teraz jestem. Środowisko piłkarskie jest bardzo trudne, a napastnicy w słabszych dla siebie okresach tym bardziej to odczuwają. Wtedy wsparcie tego najważniejszego ogniwa, najbliższej osoby, jest nieocenione.

Terminarz już sprawdzony?
Artur SIEMASZKO: – Pierwsze spotkanie gramy w Olsztynie. Mocny początek… Już na samą myśl mam gęsią skórkę. Na trybunach zasiądzie cała rodzina. W Stomilu się wychowałem, większość kibiców chodzących na mecze znam osobiście. Jestem ciekaw, jak zareagują, gdy ujrzą mnie po przeciwnej stronie.

 

Na zdjęciu: Artur Siemaszko rozdział lubiński zostawił za plecami i teraz wiąże przyszłość z Tychami.