Tarasiewicz: Nie jestem sabotażystą

W sezonie 2011/12 krótko był pan trenerem ŁKS-u, który spadał wówczas z ekstraklasy. Jak pan wspomina tamten okres?
Ryszard TARASIEWICZ: – Nie, tego się nie da opisać… Zdarzyło się nawet, że robiłem trening bramkarski Bodziowi Wyparle. Nigdy w życiu nie oddałem tylu strzałów. Potem przez trzy dni nie umiałem zejść ze schodów! Nie jest żadnym sekretem, że wręcz się do interesu dopłacało. Obiecałem zawodnikom trenera motorycznego i badania wydolnościowe. Nie miałem uregulowanej pensji, ale skoro dałem słowo, to wyłożyłem 10 tysięcy ze swoich pieniędzy. Myślałem, że pójdzie to wszystko w lepszym kierunku. Szkoda, że tak się wtedy skończyło. Nie zwykłem rzucać ręcznika, ale wtedy w Łodzi naprawdę nie dało rady.

Teraz ŁKS jest bliski powrotu do ekstraklasy. Bardziej podoba się panu gra łodzian czy Stali Mielec?
Ryszard TARASIEWICZ: – To dwa różne style. Zespoły prowadzone przez trenera Skowronka są bardziej wyrachowane, tam na pierwszym miejscu zawsze jest dobra organizacja gry, a poza tym Stal ma bardziej doświadczoną kadrę niż ŁKS. Łodzianie prezentują podobny poziom techniczny, ale więcej jest w ich grze entuzjazmu. Piłka rządzi się jednak swoimi prawami. Nie zawsze ci, których cechuje ten entuzjazm, są potem zrekompensowani dobrymi wynikami.

W pierwszej lidze coraz bardziej opłaca się grać ładną piłkę?
Ryszard TARASIEWICZ: – Z grona ludzi, którzy lubią grać defensywnie i ostrożnie, szczęśliwi są dziś pewnie ci, którzy pracują w ekstraklasie – już z VAR-em. Tu naprawdę można wiele skorygować. Gra defensywna zawsze może skończyć się przypadkową albo kontrowersyjną bramką.

Znowu podnosi pan temat VAR-u i sędziów.
Ryszard TARASIEWICZ: – Bo mi go brakuje. Jednak nie rozczulamy się nad sobą. Powtarzam w szatni, by nie kłaść głów na ramiona, nie robić z siebie męczenników. Faktem jest jednak, że w pierwszej lidze nieraz więcej jest z arbitrów szkody niż korzyści. To moja trzeźwa ocena.

Po porażce w Bielsku-Białej miał pan pretensje o czerwoną kartkę Marcina Biernata?
Ryszard TARASIEWICZ: – Myślę, że była zbyt pochopna. To nie była wcale dynamiczna akcja. Nie twórzmy sobie jednak alibi. Gra w osłabieniu może wpłynąć na siłę rażenia w ofensywie, ale grając dziewiątką w polu, śmiało, można się wybronić.

Zajmujecie dość bezpieczne miejsce w środku tabeli. Myśli pan już o przyszłym sezonie?
Ryszard TARASIEWICZ: – Nie. Poważnie. Okres letni będzie tym razem wyjątkowo dłuższy niż zwykle. Kończymy w połowie maja, a nie czerwcu. To daje jakieś pole manewru. W ostatnich 2-3 kolejkach trzeba będzie zweryfikować i w miarę możliwości prześwietlić nasz stan kadrowy.

Dzieje się coś na temat kończącego się po sezonie pańskiego kontraktu?
Ryszard TARASIEWICZ: – Nie, ale to nie dotyczy tylko i wyłącznie mojej osoby. Większość klubów tak funkcjonuje.

Czyli teraz przede wszystkim musi pan walczyć o swój byt, za wszelką cenę osiągając jak najlepsze wyniki, zamiast powoli układać drużynę na przyszły sezon?
Ryszard TARASIEWICZ: – To nie tak. Muszę być wiarygodny. Są zawodnicy, którzy grają i dają mi satysfakcję. Widzę ich na co dzień w treningach. Po to się zapieprza w tygodniu, by w meczu ligowym pokazać swoją przydatność. Nie może być odwrotnie, bo pewne kwestie zostaną wtedy zachwiane. Ktoś może zapytać: „Po co będę orał na treningach, skoro i tak na najbliższy mecz nie wyjdę?”. Nie jest tak, że nie lubię zmian, ale dokonuję ich rzadko, jeśli widzę, że ci zawodnicy, którzy wychodzą na boisko, realizują to, co przekazujemy im w cyklu treningowym. Za dobrą postawę trzeba nagradzać, a nie w nieskończoność żonglować.

A jeśli z kimś trudno już wiązać przyszłość? Bo na przykład nie przedłuży kontraktu?
Ryszard TARASIEWICZ: – Nie mogę podejść do zawodnika i zapytać go: „Ej, podpisujesz czy nie?”. Nie wypada mi. Sam teraz nie wiem, jaka jest moja sytuacja. Co do chłopaków, którym kończą się umowy – Marcin Biernat czy Mateusz Grzybek to nasi wyróżniający się zawodnicy! Nie jestem sabotażystą, by ich nie wystawiać. Wiem, że są w trakcie rozmów z klubem. Krzysztof Bizacki przekazał mi, że są otwarci na to, by zostać w Tychach. Obaj wykonują swoją robotę bardzo rzetelnie, co nie jest w takiej sytuacji wcale oczywiste. Różne przypadki się zdarzają.

Z drugiej strony, ktoś z kończącym się wkrótce kontraktem walczy o swoją przyszłość i może być bardziej zdeterminowany od piłkarza z 3-letnią umową.
Ryszard TARASIEWICZ: – Zgoda, ale jeśli nie masz kontraktu, a na boisku jest sytuacja stykowa, to co? Wsadzisz głowę czy nogę? Pójdziesz do końca? Dobrze, że Mateusz i Marcin potrafią się wyłączyć, myślą tylko o meczu. Grają dobrze, nie mają urazów, co też jest istotne. Przecież w momencie doznania kontuzji nie masz gwarancji, że klub podpisze z tobą nową umowę i będzie ci płacił, skoro przez kilka miesięcy nie będziesz zdolny do gry. Nie mamy 30 milionów euro budżetu, by żywić zawodnika bez względu na wszystko.

 

Na zdjęciu: Ryszard Tarasiewicz chciałby, by zawodnicy GKS-u jak najczęściej wywoływali uśmiech na jego twarzy…