W czepku urodzony

Gdyby igrzyska w Tokio odbyły się zgodnie z planem, czyli latem 2020, pewnie niewielu kibiców w Polsce usłyszałoby o Kajetanie Duszyńskim.


Pandemia – przekleństwo dnia dzisiejszego nie od dni kilku, ale kilkuset – w indywidualnych przypadkach miewa jednak wpływ całkiem pozytywny na człowiecze życie.

Gdyby igrzyska w Tokio odbyły się zgodnie z planem, czyli latem 2020, pewnie niewielu kibiców w Polsce usłyszałoby o Kajetanie Duszyńskim. Przesunięcie ich o rok sprawiło zaś, że dziś do magistra biotechnologii i doktoranta Politechniki Łódzkiej w tej dziedzinie ustawiają się długie kolejki łowców autografów. Taka jest magia olimpijskiego złota!

Szkoła im. Józefa Skrzeka

Kajtek – bo tak o nim wciąż powiadają jego nauczyciele i wychowawcy ze Szkoły Podstawowej nr 13 imienia Józefa Skrzeka w Siemianowicach Śląskich – na każdym takim spotkaniu z fanami uśmiecha się jednak szeroko, radośnie pozuje do zdjęć i do selfie, no i cierpliwie podpisuje gotowe już fotogramy z napisem „Kajetan Duszyński – mistrz olimpijski”.

To jest jego sportowe pięć minut, których – jak wspomnieliśmy – mogłoby wcale nie być. Rok wcześniej o starcie w Tokio nie mogło być mowy; w okresie niedoszłych zmagań leczył bowiem kontuzję mięśniową. No i na pewno jeszcze wtedy nie osiągał takich wyników, jak w ostatnich kilku miesiącach. A więc… szczęście w nieszczęściu, że przyplątała się ta pandemia.

Nie mogło być jednak inaczej, skoro mama mówi o nim: „26 lat temu urodził się w czepku”. „I z dobrymi genami” – chciałoby się dodać. – No… biegałam na 60 metrów i grałam trochę w piłkę ręczną – potwierdza Katarzyna Duszyńska. Wielkich sukcesów na tym polu nie zanotowała, ale wiarę w syna od zawsze miała wielką. – Gdy widziałam, jaką radość sprawia mu ruch i sport, byłam pewna, że „ten moment” prędzej czy później nadejdzie.

Szczęśliwa „trzynastka”

„Ten moment” – czyli chwila, w której o Kajetanie zacznie mówić cała sportowa Polska. A mówi o nim od 31 lipca, kiedy to – wieńcząc wcześniejszy wysiłek Karola Zalewskiego, Natalii Kaczmarek i Justyny Święty-Ersetic – przyprowadził na metę na pierwszym miejscu polską sztafetę mieszaną 4×400 m. – Pierwsze 200 metrów mojej zmiany było niespecjalnie szybkie. Choć więc na 120 metrów przed metą jeszcze miałem przed sobą rywali, wiedziałem, że będzie dobrze – opowiadał Kajetan Duszyński na spotkaniu z mieszkańcami rodzinnego miasta.

Przyszli na nie – poza najbliższymi olimpijczyka oraz jego kibicami – także nauczyciele wspomnianej „trzynastki”, z dumą wspominający po latach charakter (a może trzeba by powiedzieć „charakterek”; wszak miał wtedy ledwie kilka lat…) przyszłego czempiona. – Nigdy nie lubił przegrywać. Każda porażka wywoływała u niego złość. Tyle że owych powodów do złości miewał niewiele, bo… zazwyczaj wygrywał – podkreśla Marek Banasik, pierwszy nauczyciel wychowania fizycznego w życiu przyszłego mistrza olimpijskiego, przeglądając slajdy ze zdjęciami z pierwszych międzyszkolnych zawodów. To raczej gry i zabawy dla kilkulatków, ale już ze sportowym zacięciem.

Jak ja nie lubię tej skakanki… – Kajetan Duszyński jeszcze w podstawówce.
Fot Krzysztof Zyska

– Tylko ze skakanką mu niespecjalnie szło – uśmiecha się Banasik. Statyczna fotka kłopotów wyrośniętego chłopaka z owym przyrządem nie pokazuje. – Ale uwierzcie: bałem się, czy się w tę skakankę nie zapląta tymi długimi nogami.

Łowy bezkrwawe

– Slalomy, sztafety, rzut piłeczką… Różne konkurencje pamiętam z tamtych lat – dopowiada Duszyński. Oglądając fotki z rodzinnych Siemianowic Śląskich, rozpromienia się na widok dobrze znanych z dzieciństwa obrazków. – O, park i staw Rzęsa! Bywałem tu często, choć… nigdy rekreacyjnie; zawsze tędy tylko przebiegałem podczas treningu. Nie było wtedy tu tak ładnie; wielkie krzaczory rosły – wspomina.

Z tych czasów dziecięcych mistrz olimpijski chętnie wspomina jeszcze wyprawy nad zalew w Rogoźniku; z dziadkiem Stanisławem jeździł tam często w poszukiwaniu… jaszczurek zwinek. Kończyło się jednak – uspokajamy wszystkich ekologów – „łowami bezkrwawymi”.

„Trefne” czempionaty

Po okresie siemianowickiej „trzynastki” przyszedł czas Zespołu Szkół Sportowych nr 1 imienia Janusza Kusocińskiego w Chorzowie. To drugie miasto bliskie sercu olimpijskiego mistrza, a sama szkoła – a raczej trenerzy w niej pracujący – ukształtowali sportową specjalizację Duszyńskiego. – Wyglądał znakomicie od strony ogólnosprawnościowej; ukierunkowaliśmy go więc na sprinty i biegi średnie – wspomina [Krzysztof Podchul], pracujący z Kajetanem nie tylko w ZSS, ale i w chorzowskim AKS-ie (przyjdzie jeszcze powrócić do tego wątku i tej nazwy). Sęk w tym, że… trudno było młodziakowi skalę talentu potwierdzić konkretnymi osiągnięciami.

– Bardzo długo było tak, że przed najważniejszymi startami w sezonie przytrafiała mi się albo choroba, albo kontuzja – tłumaczy lekkoatleta. Czasami jednak zdrowie dopisywało – i wtedy były medale. Ot, choćby brązowy w juniorskich halowych mistrzostwach Polski w Spale w 2013. To wtedy znalazł się w orbicie zainteresowań trenerów kadry narodowej i po ich sugestii biegi płaskie przedłożył nad starty na 400 m przez płotki, w których też wiodło mu się znakomicie.

Nagroda za czysty pokój

Na zdjęciu zrobionym wówczas w Spale czołowej trójce, na trzecim stopniu podium stoi rosły, szczupły chłopak, za to z długimi – bardzo długimi – włosami; image zupełnie odmienny od obecnego. „Jezusek” – mówili o nim z przekorą ówcześni koledzy z juniorskiej kadry lekkoatletycznej. – Wiem. Pewnie o te włosy chodziło – zgaduje dziś Kajetan Duszyński na wspomnienie tamtych lat. Tak naprawdę jednak nie tylko o sam wygląd chodziło, ale i o… wychowanie.

– Fakt; uchodziłem wśród rówieśników za bardzo grzecznego chłopca. Na zgrupowaniu młodzików zostałem odznaczony jako ten, który miał najczystszy pokój. Trochę kompromitacja, co nie? Przecież owych „naście” lat to raczej wiek buntu! – wybucha śmiechem mistrz olimpijski. I to jest pewnie geneza owego przydomku bliższa prawdzie; koledzy chorzowscy, spod znaku „Zielonej Koniczynki”, mówili bowiem o nim „Aniołek”!

Historia pewnej fotografii

A propos AKS-u; jeszcze jedna fotografia warta jest przypomnienia. Kiedy w 2014 Polskę – po raz pierwszy od chwili wyjazdu do RFN pięćdziesiąt lat wcześniej – odwiedziła Halina Richter-Górecka, spotkała się także z uczniami i wychowankami wspominanej szkoły imienia „Kusego”. Wśród tych, którzy wydelegowani zostali do wręczenia kwiatów mistrzyni z 1964, był właśnie Kajetan Duszyński, już wtedy wyróżniający się absolwent (świeżo upieczony maturzysta) tej placówki.

– Wiedziałem, kim jest pani Halina; historia jej olimpijskiego złota z pewnością mogła być inspirująca dla młodych ludzi. Ja sam jednak… zupełnie nie myślałem wtedy o igrzyskach. No, może czekałem na te w Rio de Janeiro, by w telewizji pooglądać najlepszych biegaczy na 400 metrów. Celem sportowym dla mnie w tym okresie był co najwyżej medal młodzieżowych mistrzostwach Polski. Start olimpijski? Co najwyżej marzenie! – zaznacza nasz rozmówca.

Dwa różne pokolenia, dwie różne epoki, ale… zawody tej samej rangi (igrzyska), to samo miejsce (Tokio), krążek tego samego koloru (złoty), i nawet konkurencja niemal ta sama (Richter-Górecka triumfowała w sztafecie 4×100 m). Warto mieć marzenia, prawda?


Na zdjęciu: Kajetan Duszyński złożył po igrzyskach mnóstwo autografów. Na zdjęciach dużych i małych…

Fot. Rafał Rusek/PressFocus