W końcu się doczekałem

Marek HAJKOWSKI: Odetchnął pan po końcowym gwizdku drugiego meczu z Polonią Bytom?

Marcin TRZCIONKA: – Tak, bo awansując do III ligi, osiągnęliśmy wielki sukces, a ja wreszcie się doczekałem. To było moje trzecie barażowe podejście. Jak dziś pamiętam, kiedy 11 lat temu walczyliśmy z Koszarawą Żywiec. Rywale byli faworytem i sprostali tej roli. Przed trzema laty natomiast to w nas widziano przyszłego III-ligowca, ale dostaliśmy po głowie od Decoru Bełk. Tamta porażka wiele nas nauczyła. Tym razem, po bardzo ciężkim sezonie, dotarliśmy do finału i wielu nie dawało nam szans. My też nie zamierzaliśmy „czarować”, że wygramy te baraże. Dochodziły do nas opinie, że Polonia ma lepszych zawodników na każdej pozycji i nie będzie miała problemów, by nas ograć. To nas jeszcze bardziej mobilizowało do wyszarpania tego zwycięstwa.

Fot. Michał Chwieduk/400mm

Co było waszą siłą?

Marcin TRZCIONKA: – Kolektyw złożony głównie z miejscowych zawodników, którzy w większości pracują, a mimo tego potrafili przychodzić na popołudniowe treningi, dawać na nich wszystko i doprowadzić do szczęśliwego końca. Jestem dumny, że mogę być kapitanem tego zespołu.

1:1 w Bytomiu, 2:1 w Radzionkowie – wyniki mówią same za siebie. Ale czy był jakiś przełomowy moment w tym dwumeczu?

Marcin TRZCIONKA: – Tak. Decyzja naszego sztabu o zmianie ustawienia, podjęta w drugiej połowie rewanżu przy stanie 1:0 dla Polonii. Przeszliśmy na grę trójką obrońców; Kamil Banaś ze stopera przeszedł na prawo, a ja znalazłem się w środku pola. Dzięki temu udało nam się stworzyć przewagę w ofensywie i w efekcie wyrównać. Nadal jestem pod wrażeniem tego, co zrobił Andrzej Piecuch. Jako zawodnik wchodzący z ławki zdobył dwa piękne gole. To bez wątpienia były jego baraże.

Ale pieczęć na wygranej i awansie postawił Robert Wojsyk…

Marcin TRZCIONKA: – To prawda. Zastanawialiśmy się, kto a podejść do rzutu karnego ja czy Robert, bo obaj byliśmy wyznaczeni, ale ostatecznie nasz napastnik postanowił wziąć to na siebie i uderzył perfekcyjnie.

Ten rewanżowy mecz był dla was szczególny, bo ostatni na stadionie przy Narutowicza…

Marcin TRZCIONKA: – Żegnamy go z rozrzewnieniem, łezka w oku się kręci, bo spędziliśmy na nim kawał czasu, rozegraliśmy sporo meczów i szkoda będzie się z niego wyprowadzać. Czas jednak płynie do przodu. Ten kto się nie rozwija, ten stoi w miejscu lub się cofa. Jeśli Ruch Radzionków chce jeszcze zaistnieć na piłkarskiej mapie Polski, to na tym obiekcie to nie było możliwe. Mam nadzieję, że klub doczeka się stadionu w swoim mieście.

Ponoć ma on być gotowy już w listopadzie.

Marcin TRZCIONKA: – Na to liczymy i bardzo byśmy chcieli, by tak było. W końcu będziemy się czuli jak u siebie, a i miasto odczuje, że ma klub piłkarski. To będzie kolejny krok do przodu.

Czy jest ktoś, komu chciałby pan zadedykować ten awans?

Marcin TRZCIONKA: – Tak, mojej żonie Anecie. Akurat w dzień rewanżu obchodziliśmy 3. rocznicę ślubu. Dzieci jeszcze nie mamy. Tak długo czekałem na zwycięstwo w barażach, że na potomka też mogę poczekać. Na razie mam pod opieką młodych zawodników. Prowadzę w Ruchu zespoły z roczników 2001-2002 i 2008.

Z sukcesami?

Marcin TRZCIONKA: – W wyjazdowym meczu z Polonią Poraj, którym kończyliśmy sezon, sześciu moich chłopaków zadebiutowało w IV lidze. Chcę ich wprowadzać do seniorskiej piłki. To niezwykle ambitni zawodnicy, więc jeśli będą otrzymywać szanse, to jestem przekonany, będą walczyć o każdą piłkę.