W poszukiwaniu straconej skuteczności

I oby trwał jak najdłużej – życzą sobie przy Roosevelta trenerzy, zawodnicy i kibice. Po spotkaniu z AS Trencin ten cykl stanął pod znakiem zapytania; za parę dni w Myjavie (bo tam odbędzie się rewanż) Górnik Zabrze spróbuje odrobić straty poniesione na własnym boisku. Zadanie trudne, ale…

– Jak powtórzymy dzisiejsze spotkanie i dodamy do niego skuteczność, możemy jeszcze o awans powalczyć – Marcin Brosz raczej nie formułuje deklaracji „na wyrost”. W czwartkowy wieczór oczywiście przybity był nieco porażką, ale też nie pozwalał sobie wmówić opinii, że goście wygrali zasłużenie. – Rywal nie tyle nas zaskoczył, co po prostu… strzelił jedną bramkę więcej. Tak jak się spodziewaliśmy, Trencin prowadził grę, ale okazje to my stwarzaliśmy. Tyle że w takich meczach stwarzanie sytuacji jest ważne, ale jeszcze ważniejsze – ich wykorzystywanie. Mamy oczywiście w pamięci „setkę” z II połowy (Daniela Smugi – dop. red.), ale kluczowe akcje spotkania rozgrywały się w pierwszych fragmentach gry. Musimy po prostu mocno pracować nad skutecznością… – zawieszał głos szkoleniowiec.

Ważna to uwaga – w poprzednim sezonie Górnik o całe lata świetlne wyprzedził resztę stawki pod względem liczby zdobytych goli. Tyle że wtedy miał jeszcze w składzie paru genialnych asystentów i paru skutecznych egzekutorów, których dziś już przy Roosevelta nie ma…

Dużo tych spalonych…

– Dołożenia nogi, czasem szybszej decyzji. I szczęścia oczywiście – tak Szymon Żurkowski odpowiadał na pytanie, czego brakło „górnikom”, by z murawy schodzili w lepszych nastrojach. Można by do tego dorzucić jeszcze hasło „jakości”. Ale w zasadzie jego dwa pierwsze argumenty mieszczą się właśnie w tym słowie. Żaden z zabrzan nie chciał natomiast rozwodzić się nad pracą arbitrów, a zwłaszcza absurdalną sygnalizacją pozycji spalonej Igora Angulo. Przypomnijmy, że Hiszpan do piłki wybijanej przez Tomasza Loskę startował z własnej połowy! – Dużo tych spalonych… – kręcił głową Adrian Gryszkiewicz, ale na szerszy komentarz do sędziowskich decyzji nie dawał się namówić. Fińscy „łowcy reniferów” – jak w którymś momencie określił ich jakiś zdruzgotany decyzjami fan z trybun – prowadzili mecz z aptekarską dokładnością, przy której jednak i tak mnóstwa błędów się nie ustrzegli. Nie dziwi brak arbitrów z tego kraju w europejskiej elicie rozjemców…

Na Płock znów z młodzieżą?

Do rewanżu z Trencinem przyjdzie nam jeszcze wrócić po weekendzie. Dziś dla zabrzan najważniejsza jest niedzielna potyczka z Wisłą Płock. Marcin Brosz nie chciał spekulować, jakiego składu spodziewać się powinni kibice w tym boju: tego ze średnią wieku 23,45 z czwartku, czy tego młodzieżowego (20,27), jaki grał przeciw Koronie. – Pomysł jest, ale wiele rzeczy się wyklaruje po zajęciach, jakie mamy jeszcze w dniach dzielących mecz pucharowy od ligowego – zaznaczał oględnie.

– Dobrze, że trener rotuje składem. Pokazaliśmy w grze z kielczanami, że mamy dwie równorzędne jedenastki, że młodzi nie odstają od reszty – to jeszcze raz Gryszkiewicz, który przecież… sam jest jeszcze nastolatkiem.

Własny model

A słowa Tomasz Loski tylko potwierdzają ogólne spostrzeżenia: choć młodość ma swoje prawa (w tym i do błędów), jakość gry „górników” przy roszadach bynajmniej nie spada. – Realizujemy swoje pomysły na klub, diametralnie odmienne od pomysłu rywali – szkoleniowiec zabrzan oczywiście też zauważył fakt, że to rywale byli w czwartek drużyną młodszą. Ale i podkreślał obecność jedynie dwóch Słowaków w ich szeregach. – Trencin „wychowuje” graczy dla innych klubów (głównie holenderskich, bo z inwestorem z tego kraju jest związany – dop. red.) i z tego żyje. My chcemy wychować dla siebie – dodawał Brosz.

 

Na zdjęciu: Gdyby trafił… Ta okazja Daniela Smugi mogła odmienić losy czwartkowej rywalizacji.