Wielcy czasami wracają

Mówi o nich trener filipińskiego senatora, Buboy Fernandez, który zastąpił słynnego Freddiego Roacha. Jego zdaniem sędziowie punktowi nie będą w tej walce potrzebni.

– Jeden z nich padnie, ale nie wiem który i w której rundzie. Obaj biją mocno, obaj będą szukać w tej walce nokautu. Manny jest w znakomitej formie, ale wszyscy wiemy co potrafi Matthysse. Jedno jest pewne, nudy nie będzie – obiecuje Fernandez, który 16 lat był asystentem Roacha i stał w narożniku Manny’ego Pacquiao w wielu jego wielkich walkach.

Ale Matthysse też będzie miał oparcie w solidnym fachowcu. Jego nowy trener, Meksykanin Joel Diaz, doskonale zna „Pacmana”. Dwukrotnie prowadził Timothy Bradleya do walki z Pacquiao. W 2012 sędziowie kontrowersyjnie wypunktowali zwycięstwo Amerykanina, a dwa lata później jednogłośnie opowiedzieli się za Filipińczykiem. Teraz będzie wspierał Matthysse, a to co wie o „Pacmanie” z pewnością będzie bardzo przydatne przy opracowaniu strategii na zbliżający się pojedynek.

Ale Buboy Fernandez też ma świadomość czego się można spodziewać po Argentyńczyku, wie że nie można iść z nim na wymianę ciosów. – Jest zbyt niebezpieczny, jednym ciosem potrafi skończyć pojedynek. Wiemy co trzeba robić, by go pokonać – mówi człowiek, który zastąpił Rocha i który jest przekonany, że ogromne doświadczenie Pacquiao będzie w tej walce decydujące.

I tu się nie myli. 39 letni Manny Pacquiao (59-7-2, 38 KO) był mistrzem w ośmiu kategoriach wagowych, toczył wielkie boje z najsłynniejszymi pięściarzami swoich czasów. Ostatni raz zdobył mistrzowski pas (WBO w wadze półśredniej) wygrywając trzeci pojedynek z Bradleyem w 2016 roku. Stracił ten pas rok temu w Brisbane w starciu z Australijczykiem Jeffem Hornem (werdykt mocno kontrowersyjny) i od tego czasu nie walczył.

Stawką w walce z 35 letnim Matthysse będzie regularny tytuł WBA należący do Argentyńczyka, który już myśli o pojedynku z Keithem Thurmanem, posiadaczem pasa WBA Super. Pytanie tylko po co o tym głośno mówi, oby się nie przeliczył.

Filipińczyka nie można skreślać i odmawiać mu szans na sukces, choć warto pamiętać, że ostatni raz pokonał rywala przed czasem dziewięć lat temu, był nim Miguel Angel Cotto. A Matthysse swoich przeciwników regularnie kończy przed czasem (współczynnik nokautów 82 procent), ostatniego tak potraktował w styczniu tego roku. No, ale to był bokser ze znacznie niższej półki niż Pacquiao.

Myślę, że Filipińczyka wciąż stać na zwycięstwa, nawet z takimi kilerami jak „La Maquina”. Co więcej, jestem przekonany, że będzie kolejnym który sprawi, że określenie „They never come back” (Oni nigdy nie wracają) dawno odeszło do lamusa. Przypomnijmy, że dotyczyło mistrzów wagi ciężkiej, którzy tracili tytuły i nie potrafili ich odzyskać. Pierwszym, który tego dokonał był w 1960 roku Floyd Patterson nokautując w rewanżu Ingemara Johanssona.

Od tego czasu skuteczne powroty wielkich mistrzów stały się normą. Wracał na tron Muhammad Ali, George Foreman (po dwudziestu latach nokautując Michaela Moorera w 1994 roku), Mike Tyson, Evander Holyfield, Lennox Lewis, bracia Witalij i Władimir Kliczko, by ograniczyć się tylko do wagi ciężkiej.

I wróci Pacquiao, choć w jego przypadku najtrudniejszym rywalem może okazać się wiek i brak dostatecznej motywacji z czego nawet nie musi zdawać sobie sprawy. W grudniu skończy przecież 40 lat, a przy tym wszystko już osiągnął, jest nie tylko jednym z największych mistrzów pięści w historii tej dyscypliny, ale też senatorem i milionerem, człowiekiem o boskim statusie na Filipinach. Więc nawet jeśli mówi, że wciąż jest głodny zwycięstw, to z pewnością nie tak, jak wtedy gdy wygrywał by przeżyć.