Z drugiej strony. Spodziewaj się ciosów

Redakcyjny kolega Henryk Górecki już przed tygodniem przekonywał mnie, że szanse na objęcie stanowiska selekcjonera reprezentacji Polski przez Andrija Szewczenkę są znikome, by nie powiedzieć żadne.


Po prostu nie wierzył, by „Szewa” zrezygnował lekką ręką z sześciu milionów euro, jakie włoska Genoa powinna mu wypłacić do 30 czerwca 2024 roku. Nie dziwię się stanowisku Ukraińca, bo nie jest jedynym, który hołduje łacińskiej sentencji „Pecunia non olet”, spopularyzowanej przez cesarza rzymskiego Wespazjana.

Skoro na Szewczence postawiliśmy już krzyżyk, nie pozostaje nam nic innego, jak szukać następcy Paulo „Uciekiniera” Sousy wśród polskich szkoleniowców. W tym wyścigu liczy się podobno już tylko trzech zawodników: niezmiennie Adam Nawałka, Czesław Michniewicz i Jan Urban. Teoretycznie najwięcej do stracenia ma ostatni z wymienionych, bo ma posadę w Zabrzu. Ale to tylko teoria, bo każdy z kandydatów ma wiele do zyskania w przypadku pokonania Rosji. Obracamy się wokół tych trzech nazwisk, nie mając gwarancji, że prezes Kulesza nie wyciągnie jakiegoś królika z cylindra.

Skoro w poniedziałek nowy selekcjoner ma zostać „namaszczony”, to warto pomyśleć o jego najbliższych współpracownikach, którzy stworzą nowy sztab biało-czerwonych. Jestem gorącym zwolennikiem tego, by znalazł się w nim Łukasz Piszczek, niezależnie czy jest lubiany przez kandydatów na selekcjonera, czy wprost przeciwnie.

Jeżeli ten wyścig wygra Nawałka, nie powinien zrobić kalki poprzedniego swojego sztabu. Z całym szacunkiem, ale nie widzę w nim na przykład Bogdana Zająca, który sparzył się pracując na własny rachunek w Jagiellonii Białystok, w Kaliszu też szału nie ma. O kilku innych ówczesnych współpracownikach Adama Nawałki dyplomatycznie nie zająknę się nawet słowem.

Ktokolwiek zajmie miejsce zwolnione przez Sousę musi mieć świadomość, że nawet na starcie nikt nie będzie głaskał go po głowie, by dodać mu otuchy. Zasada jest prosta – jeżeli wchodzisz do ringu, spodziewaj się ciosów. Tu nie ma litości dla pokonanych i rozczulania się nad sobą. Jeżeli jakikolwiek trener drużyny sportowej, nie tylko piłkarskiej, marzy, by otrzymywać same brawa, powinien pracować w cyrku. Byłem wielokrotnie w tym miejscu i nigdy nie słyszałem, by artyści zostali wygwizdani.

Pozostaje nam wszystkim wierzyć, że wybór, którego dokona (już dokonał?) prezes Cezary Kulesza, będzie trafny, dokonany na zimno, bez zbędnych emocji. Sternik futbolowej centrali musi pamiętać, że od meczu z Rosjanami na Łużnikach dzielą nas już niecałe dwa miesiące. W tej partii szachów nie będzie remisu, albo nasza reprezentacja zostanie utopiona, albo utrzyma się na powierzchni. Wyjście awaryjne w tym przypadku jest zamknięte na amen. Prywatnie modlę się, by prezes Cezary Kulesza następcy Paulo Sousy przypadkiem nie zafundował biletu na Titanica.


Fot. Łukasz Laskowski/PressFocus