Z Lamusa: Ten pierwszy raz z Anglią

Po raz pierwszy z reprezentacją Anglii zmierzyliśmy się w 1966 roku na ich terenie i doszło do sensacji.


To był szczególny rok dla angielskiego futbolu. W 1966 roku w ich kraju odbywał się przecież ósmy mundial. Wyspiarze robili co mogli, żeby jak najlepiej przygotować się do prestiżowego turnieju na swoim terenie. Dumna reprezentacja Albionu miała odzyskać swoje należne miejsce w światowym futbolu i wreszcie sięgnąć po upragnione mistrzostwo świata.

Kapitan Oślizło

Żeby jak najlepiej przygotować się do mistrzostw rozgrywano mecze kontrolne. W środę 5 stycznia 1966 r. na stadionie Goodison Park w Liverpoolu rywalem drużyny prowadzonej przez Alfa Ramseya byli Polacy. Biało-czerwoni nigdy tak wcześnie nie rozgrywali meczów międzypaństwowych. U nas była przecież zima, liga miała przerwę. Do tego reprezentacja była rozbita.

Wprawdzie w październiku 1965 r. na Hampden Park w Glasgow udało się w eliminacjach MŚ pokonać silną wtedy Szkocję, z jednym z najlepszych wtedy piłkarzy w Europie Denisem Law w składzie 2:1, ale potem doszło do kompromitacji w Rzymie. W meczu o być albo nie być na mistrzostwach w Anglii przegraliśmy z Italią na jej terenie aż 1:6…

Lecąc do Anglii do Liverpoolu była więc duża niewiadoma. – Mieliśmy wtedy problem, kto będzie stał między słupkami i jak dobrze pamiętam, to do bramki wszedł wałbrzyszanin Marian Szeja. Okazało się, że całkiem dobrze sobie radził – wspomina dzisiaj Stanisław Oślizło. Dla pana Stanisława było to szczególnie spotkanie, bo po raz pierwszy wyprowadził wtedy nasz narodowy zespół na murawę.

Mecz miał zaskakujący przebieg. Sięgnijmy do relacji ze „Sportu” z tamtego czasu. „37 minuta: Banaś wymienia Wilima. Za chwilę strzał Charltona broni Szeja aż się zachwiał. Gmoch wspaniały. Sadek na odmianę niezdecydowany. Szmid strzela za wysoko i nagle stadion oniemiał. Z kombinacji Banaś – Sadek wspaniała niespodziewana bramka dla Polski. Konsternacja w obozie angielskim. Za dwie minuty drużyny schodzą z boiska” – czytamy w relacji dr Jerzego Roha, który telefonicznie przygotował relację dla naszej gazety.

Utarli nosa faworytowi

– Prowadziliśmy, a w końcówce Bobby Moore wyrównał na 1:1. Potem ten nasz wynik w towarzyskim meczu z Anglią przyćmiło to co stało się kilka lat później, gdzie taki sam rezultat dał nam awans na mistrzostwa świata. A jak się tam wtedy grało? Jak to z drużyną angielską bywa czy to zespół klubowy czy reprezentacja, to zawsze fizycznie dobrze przygotowani. Trzeba stawić czoło i być dzielnym, żeby w konfrontacji z nimi osiągnąć jakiś dobry wynik i nam się to wtedy tam udało.

To był dobry mecz naszej strony, bo nie było jakiejś desperackiej obrony i tego, że wynik był dla nas szczęśliwy. Nie, tak nie było. Prowadziliśmy, a Anglicy dopiero w siedemdziesiątej którejś minucie wyrównali – przypomina sobie Stanisław Oślizło.

W składzie angielskiej ekipy sami późniejsi mistrzowie świata. W bramce jeden z najlepszych bramkarzy w całej historii angielskiego futbolu, gdzie wielkich golkiperów nie brakowało czyli Gordon Banks. Z tyłu Jack Charlton, który zmarł niewiele ponad pół roku temu, a także Bobby More czy słynący z bardzo ostrej gry Nobby Stiles.

Z przodu z kolei Alan Ball czy łowca bramek Roger Hunt, który później na lipcowym mundialu w Anglii zdobędzie trzy ważne gole na MŚ i walnie przyczyni się do zdobycia przez Wyspiarzy tytułu. U nas? W bramce niedoświadczony Marian Szeja z Górnika Wałbrzych oraz aż czterech debiutantów, w tym Zygmunt Schmidt, pierwszy piłkarz GKS Katowice, który zagrał w reprezentacji.

Mimo wściekłych ataków Anglików skończyło się na 1:1. Świetnie bronił wspomniany Szeja, w obronie bardzo dobrze grali Jacek Gmoch i Stanisław Oślizło. „Sensacyjna premiera sezonu MŚ. Anglia – Polska 1:1. Congratulations ojczyzny futbolu za dzielną postawę biało-czerwonych w twierdzy Liverpool” – pisał „Sport” nazajutrz po meczu w czwartek 6 stycznia 1966 r.

„Wiadomość o tym wywołała silny rezonans, gdyż Anglicy są jednym z wielkich faworytów do tytułu mistrza świata i wynikami w ubiegłym roku wykazali, że aspiracje ich mają realny podkład” – to jeszcze raz nasza gazeta.

Pochwały od angielskiej prasy

Ten remisowy rezultat wzbudził sensację. „Optymizm Ramseya pękł jak balon! Polacy przeszli wszelkie oczekiwania” – pisała angielska prasa. Biedny sir Ramsey z Polakami na pieńku miał do końca swoich selekcjonerski dni. Kilka lat później, to nie kto inny, jak biało-czerwoni wysadzili go z trenerskiego stołka…

Ale wracając do meczu ze stycznia 1966 r. w Liverpoolu. Media na Wyspach były wtedy pod wrażeniem gry reprezentacji Polski, którą kierował pochodzący ze Lwowa Ryszard Koncewicz. „Guardian” podkreślał, że wynik 1:1 był rezultatem zasłużonym. „Polska prawdopodobnie przeszła własne oczekiwania, a Sadek nie miał równego sobie ani po jednej, ani po drugiej stronie. Wysyłał swych skrzydłowych stale do akcji.

Zastanawiające jest, że Anglia nie rozszyfrowała tej taktyki. Obrona polska wyszła z honorem, a stadion Evertonu niełatwo zapomni grę Szei” – pisała angielska gazeta. „Daily Telegraph” dodawał. „Tylko gol strzelony przez Moore’a na 16 min. przed końcem przeszkodził Polsce w powrocie do domu z drugim kolejnym zwycięstwem na gruncie brytyjskim, w ciągu trzech miesięcy”.

Było to nawiązanie do październikowej wygranej ze Szkotami w Glasgow 13 października 1965 r., gdzie wszystkich uciszyła bomba Ernesta Pohla, a zwycięskiego gola w końcówce zdobył będący wtedy w znakomitej dyspozycji Jerzy Sadek z ŁKS Łódź.

Dr Jerzy Roha, który jak wspomnieliśmy, przygotowywał telefoniczną relację z Liverpoolu pisał tak. „Redakcja zadzwoniła z Katowic w momencie, gdy Moore wyrównał, piękną ściętą główką z dwu lub trzech metrów i Szeja zdaje się nie dotknął piłki, ale nie miał żadnej szansy. Funkcjonariusz Evertonu, który wezwał mnie do telefonu, chichotał dość niezrozumiale i dodał: – Zaraz im oddacie, trzymajcie się, ja chcę aby Polska wygrała. Zrobiłem widocznie bardzo głupią minę gdyż wyjaśnił: – Ja jestem Szkotem. Powinienem był się tego domyślić” – pisał w relacji dla „Sportu” w zabawny sposób dr Roha.

Trzeba się postawić!

Jak będzie teraz w środę na Wembley? Czy Polacy zagrają podobnie, jak było to w styczniu 1966 roku czy siedem lat później, kiedy remis 1:1 dał nam przepustkę na mundial w RFN?

Mecz na Goodison Park w styczniu 1966 roku zakończył się wynikiem 1:1. Z lewej Roger Hunt. Fot. CAF

– Myślę że w tych moich czasach, kiedy z nimi graliśmy, to byli solidniejsi. Mieli tam gwiazdy, jak Booby Charlton, Bobby Moore, Gordon Banks w bramce, a paru innych można by jeszcze dorzucić. Dzisiaj nie jestem tak biegły, jacy zawodnicy tam grają. Od tamtego czasu, od 1966 roku nie osiągali już potem takich sukcesów jak przykładowo Niemcy czy Włosi, ale zawsze – jak mówię – jest z nimi trudna walka, bo oni mają odpowiednie podejście do futbolu.

Trzeba się będzie postarać, żeby nie pozwolić im na wiele. Myślę, że mamy na tyle doświadczonych i ogranych piłkarzy, a nowy selekcjoner po tych ostatnich meczach wyciągnie odpowiednie wnioski, że nie będzie źle – mówi 57 krotny reprezentant Polski Stanisław Oślizło, który w starciach z Wyspiarzami zawsze dobrze sobie radził czy to w klubie czy w reprezentacji.


Liverpool, Goodison Park, 5 stycznia 1966 r. (mecz towarzyski)

Anglia – Polska 1:1 (0:1)

0:1 – Sadek, 43 min, 1:1 – Moore, 74 min (głową)

ANGLIA: Banks – Cohen, J.Charlton, Moore, Wilson – Stiles, Eastham – Ball, Hunt, Baker, Harris. Trener Alf RAMSEY.

POLSKA: Szeja – Gmoch, Brejza, Oślizło, Rewilak – Suski, Schmidt – Jan Wilim (39. Banaś), Gałeczka, Sadek, Kowalik. Trener Ryszard KONCEWICZ.

Sędziował Joseph Hannet (Belgia). Widzów: 50000.


19

RAZY mierzyły się dotąd w bezpośrednich pojedynkach piłkarskie reprezentacje Anglii i Polski. Biało-czerwonym udało się wygrać tylko raz, w pamiętnym eliminacyjnym meczu do MŚ na Stadionie Śląskim w czerwcu 1973 r. 2:0, kiedy paskudnej kontuzji nabawił się Włodzimierz Lubański. 7 spotkań zakończyło się wynikiem remisowym, a w jedenastu wygrywali Anglicy. Bilans bramkowy 30:11 na ich korzyść.


Na zdjęciu: Remis biało-czerwonych z jednym z głównych kandydatów do mistrzostwa świata wzbudził zrozumiały entuzjazm.