Zaczyna się zabawa

Zgodnie z przypuszczeniami emocji w pierwszej fazie Tour de France nie było zbyt wiele. Na sprinterskich etapach walkę o zwycięstwa toczyli między sobą najszybsi kolarze w peletonie. PO dwa odcinki padły łupem Fernando Gavirii, Petera Sagana i Dylana Groenwegena. Od dziś kolarze ci nie będą raczej odgrywać wiodących ról na trasie. Etap z Annecy, gdzie kolarze wczoraj odpoczywali, do Le Grand Bornard będzie bowiem przeznaczony dla tych, którzy preferują jazdę w wysokich górach. Wśród tych, którzy rywalizować będą o najwyższe cele w całym wyścigu znajduje się nasz Rafał Majka.

Australijczyk zdruzgotany

Kolarz z Zegartowic jest w dobrej formie, co zresztą pokazał już na tym wyścigu, chociaż trzeba pamiętać, że problemy Polaka nie omijały. Po etapie do Roubaix, Majka przyznał, że Tour de France to jest… rzeźnia. Przypomnijmy, że brązowy medalista olimpijski z Rio de Janeiro dwukrotnie się przewracał, jednak na szczęście nie stało mu się nic poważnego. Pomni tego, co wydarzyło się rok temu – z powodu upadku polski zawodnik grupy Bora-hansgrohe musiał wycofać się z wyścigu – wolimy jednak dmuchać na zimne. Z kim Rafał Majka będzie rywalizował o najwyższe cele? Przede wszystkim z zawodnikami dwóch grup. Zęby na górską walkę ostrzą sobie ekipy Movistaru i Sky. Barwy pierwszej z wymienionych reprezentuje przede wszystkim Nairo Quintana i Mikel Landa. A drugiej Chris Froome i Geraint Thomas, czyli aktualny wicelider wyścigu. Ten, który prowadzi w klasyfikacji generalnej, czyli Greg Van Avermaet, musi liczyć się z tym, że może stracić żółtą koszulkę już dziś. Trzeba jednak pamiętać, że w grupie BMC zmieniły się priorytety. Liderem tego zespołu na klasyfikację generalną był Australijczyk Richie Porte, ale upadł podczas niedzielnego etapu. Ucierpiał poważnie i musiał wycofać się z wyścigu. – Jestem zdruzgotany. Wszystko poszło nie tak, jak chciałem – mówił po wszystkim, ze łzami w oczach, 33-latek.

Krytyka ucichnie

Dzisiejszy, pierwszy górski odcinek tegorocznego wyścigu liczy sobie 158,5 km. Na trasie zlokalizowano trzy premie pierwszej kategorii i jedną premię najwyższej kategorii. Do mety prowadzić będzie jednak długi, bo ponad 10-kilometrowy zjazd. Ciekawie powinno być na podjeździe pod Plateu des Glieres, bo dwukilometrowa część trasy… nie jest pokryta asfaltową nawierzchnią. Jutro na kolarzy czekają jeszcze większe trudności. Etap rozpocznie się w Altberville, czyli w niewielkim alpejskim miasteczku, gdzie w 1992 roku odbyły się zimowe igrzyska olimpijskie. Odcinek będzie krótki, bo zaledwie 108,5-kilometrowy, ale złożony niemal wyłącznie z podjazdów i zjazdów, a finałowa wspinaczka do La Rosiere liczy sobie niemal 18 kilometrów. Emocji zatem nie powinno zabraknąć. – Szykują się bardzo interesujące dni. Myślę, że to, co działo się na wyścigu do tej pory, to jedynie najlepszy dowód na to, że najmocniejsi kolarze czekali na ten moment. Jestem przekonany, że w taki sposób ustaliliśmy trasę, aby o zwycięstwo walczyli najmocniejsi – mówi Christian Prudhomme, dykertor Tour de France, który wielokrotnie był krytykowany za to, że wyścig jest zbyt łatwy. Kiedy peleton rozpocznie walkę w górach, to krytyczne głosy – przynajmniej na jakiś czas – ucichną.