Życie nauczyło go odpowiedzialności

Koniec zamiast drogi w górę
Rok tem wszystko wyglądało na to, że sezon 2017/18 będzie dla niego kolejnym krokiem do przodu. W głosowaniu na kapitana Pogoni Szczecin zajął trzecie miejsce, zresztą niedługo potem zadebiutował z opaską na ramieniu. W ekstraklasie grał regularnie, w sierpniu w meczu Pucharu Polski strzelił dwa gole Lechowi. Przekonał do siebie Maciej Skorżę, ale Skorża nie przekonywał wynikami i w październiku został zwolniony. Jego następca Kosta Runjaić zdecydowanie odstawił Korta od składu, a wyniki go broniły.

– Już w styczniu zrozumiałem, że będę musiał odejść z Pogoni. Końcówka rundy jesiennej pokazała mi, że będzie nieco trudniej o miejsce. Oczywiście, nie złożyłem broni, nadal walczyłem o miejsce, ale czułem, że zadanie jest bardzo wymagające. Na koniec podaliśmy sobie ręce z trenerem Runjaiciem. Nie kryję do niego urazy, mam nadzieję, że on do mnie też. Rozstaliśmy się w dobrej atmosferze – zapewnia Kort.

Taka kolej rzeczy, ale jednak niemiecki trener wygnał Korta z jego domu. – Do pogoni trafiłem w wieku 6 lat i spędziłem tam, z przerwami na występy we Flocie i Bytovii, łącznie 17 lat. Teraz jestem w Wiśle, ale nie wyprę się przecież tego, że jestem wychowankiem Pogoni i to mój klub. Teraz jednak skupiam się na Wiśle i będę robił wszystko, by grać dla niej jak najlepiej – zapewnia.

Nauka życia
Wspomniane wypożyczenia bardzo mu pomogły. – Potrzebowałem takiego impulsu – mówi. Pozytywny sygnał wysłał Tomasz Kafarski. Dwukrotnie wyciągnął do niego rękę – najpierw ściągnął Korta do Floty Świnoujście, potem do Bytovii Bytów. Tam filigranowy pomocnik mógł zbierać minuty i cenne doświadczenie. – Nie wiem, co by ze mną było, gdyby nie te wypożyczenia. W Pogoni byłoby bardzo ciężko mi się przebić. Przykład Kuby Piotrowskiego potwierdził, że wypożyczenia bardzo dużo dają i tak samo było ze mną – opisuje.

Wypożyczenia sprawiły też, ze musiał się usamodzielnić. W Szczecinie jeszcze do niedawna mieszkał z mamą i bratem. W Świnoujściu i Bytowie dowiedział się, jak to jest mieszkać na swoim. – Miałem to szczęście, że trafiłem niedaleko Szczecina, więc pobyt poza domem nie był takie trudny do zniesienia. Zawsze mogłem skoczyć na chwilę do domu. Dziś oceniam, że wypożyczenie do Bytowa było strzałem w dziesiątkę. Po pierwsze – był tam trener, który na mnie stawiał. Po drugie – obyłem się z mieszkaniem samemu – podkreślali.

Nadrabianie braków
Ale wspólne mieszkanie z mamą i bratem zupełnie mu nie przeszkadzało. – Po powrocie z wypożyczenia nie miałem w Szczecinie swojego mieszkania, więc wróciłem do domu. Czasem się temu dziwiono – strzelam dwa gole Lechii, a wieczorem wracam do domu, do mamy. Niespotykane, ale ja dobre się z tym czułem. Na mamę zawsze mogłem liczyć. W śródmieściu Szczecina nie mieszka wiele osób, większość wybiera osiedle na peryferiach, dlatego tam w centrum praktycznie wszyscy się znają – opisuje.

I on też jest mocno zżyty z bratem. – Rodzice wzięli rozwód, więc musiałem robić za tatę. To było odpowiedzialne zadanie. Do dziś jesteśmy z bratem mocno zżyci, niedawno był u mnie w Krakowie przez dwa tygodnie. Gra w piłkę w Pogoni, na boisku trochę mnie przypomina. Będzie piłkarzem? Jak powiem, że będzie to za bardzo urośnie. Każdy ma swoją historię. Chciałbym, aby był po prostu dobrym człowiekiem – mówi piłkarz Wisły.
No i warto, by trafiał na dobrych trenerów młodzieży. – Czasami mogłem odczuć, że ktoś uważa iż jestem za mały na piłkarza, bo w juniorach zawsze byłem najniższy i najlżejszy. Ale ja miałem świetnego trenera. Włodzimierz Obst mówił nam, żebyśmy się bawili w piłkę. Więc ja się bawiłem i niczym się nie przejmowałem. A braki fizyczne nadrabiałem inteligencją boiskową – dodaje.