Krzysztof Wielicki sylwestra spędził… na Lhotse

Jeżeli istnieje sposób spełniania i wyrażania siebie, w którym Polacy są najlepsi w historii, to jest nim – bez wątpienia – himalaizm. Dlaczego stawiamy sprawę w ten sposób, a nie piszemy wprost o wspinaczce wysokogórskiej, jak o dyscyplinie sportu? Przecież nasz katowicki heros Himalajów i Karakorum, Jerzy Kukuczka, uważał, że gdyby nie element sportowej rywalizacji, to być może nigdy by się nie wspinał.

Inna z wielkich teorii, autorstwa Reinholda Messnera, pierwszego zdobywcy wszystkich 14 ośmiotysięczników, zakłada jednak, że himalaizm jest sztuką i nie ma z rywalizacją nic wspólnego. Uznaliśmy, że licytować i wybierać pomiędzy tym, co uważali dwaj najwybitniejsi nie wypada. Chociaż nam, podobnie, jak bohaterowi tej niezwykłej, sylwestrowej opowieści, zdecydowanie bliżej do swojskiego stanowiska chłopaka z Bogucic.

Zaczynał od… najwyższej

Kiedy Jerzy Kukuczka, jesienią 1987 roku, wrócił do Polski po udanej wyprawie na Sziszapangmę, co oznaczało, że został drugim człowiekiem na ziemi, który zdobył koronę Himalajów i Karakorum, w domu czekał na niego telegram od Messnera i legendarne zdanie. „Nie jesteś drugi, jesteś wielki”. „Kukuś” tymi samymi słowy, gdyby żył, mógłby śmiało pogratulować wyczynu, który dopełnił się w 1996 r.

Krzysztof Wielicki został wówczas drugim Polakiem z koroną Himalajów i Karakorum na koncie. W trakcie swojej przebogatej kariery, zwieńczonej samotnym wejściem na Nanga Parbat, wspinacz z maleńkiej wsi Szklarka Przygodzicka (dziś w województwie wielkopolskim) dokonał wielu niesamowitych rzeczy. Trudno je zliczyć, zaczynając od pierwszego zimowego wejście na Mount Everest, wraz z Leszkiem Cichym, a najwyższa góra świata była przecież dopiero… pierwszym ośmiotysięcznikiem Wielickiego.

Cztery lata później nasz bohater „wbiegł” na Broad Peak, bo nikt wcześniej nie zdobył ośmiotysięcznika, wychodząc z bazy i wracając do niej, w ciągu jednej doby. Wielickiemu całe przedsięwzięcie zajęło 21,5 godziny. W sumie Polak dokonał trzech pierwszych zimowych wejść na ośmiotysięczniki, a na sześć takich szczytów wszedł solo. Historia, którą za chwilę opowiemy, łączy te dwa niezwykłe wyczyny, co do dziś nie udało się nikomu. Żaden himalaista, oprócz Krzysztofa Wielickiego, nie zdobył samotnie ośmiotysięcznika zimą. Wszystko wydarzyło się dokładnie 30 lat temu, w Sylwestra 1988 roku, a dotyczy góry jakże ważnej i symbolicznej dla historii polskiego himalaizmu.

Pojawił się „drobny” problem

Lhotse, liczące sobie 8516 m n.p.m, leży na granicy Chin i Nepalu. Jest czwartym co do wysokości szczytem na naszej planecie. Przez znawców tematu góra uznawana jest za jeden z trudniejszych himalajskich ośmiotysięczników, a jej południowa ściana, czyli liczące sobie 3200 metrów urwisko, to najprawdziwsze wyzwanie. Wielicki atakował ją dwukrotnie, w 1985 i 1987 roku. Bez powodzenia.

Góra jednak była mu znana, dlatego w 1988 roku przyjął – wraz z Cichym i Andrzejem Zawadą – zaproszenie na belgijską wyprawę, której Polacy, znani z najlepszych umiejętności, mieli być motorem napędowym. Wspinanie się ścianą południową na Lhotse w okresie zimowym nie było możliwe. Ale sam fakt podjęcia próby pierwszego zimowego wejścia na ten szczyt, drogą pierwszych zdobywców, okazał się dla Wielickiego interesujący. Wspinacz ten do dziś bowiem powtarza, że w himalaizmie najwspanialej jest dokonać czegoś jako pierwszy.

Na trzy miesiące przed wyprawą pojawił się jednak „drobny” problem. Krzysztof Wielicki, 31 sierpnia 1988 r., wspinając się na Bhagirathi, szczyt w indyjskich Himalajach Garhwalu, uległ bardzo poważnemu wypadkowi. Doznał obrażeń klatki piersiowej z kompresyjnym złamaniem ósmego kręgu kręgosłupa. Diagnoza mogła być tylko jedna – pacjent ma leżeć, aby nie dopuścić do dalszych uszkodzeń. Przede wszystkim rdzenia kręgowego.

Łatwo jest sobie wyobrazić człowieka po takim urazie w szpitalnym łóżku, a następnie na żmudnej rehabilitacji. Tymczasem Wielicki… spakował się i pojechał w góry, choć mógł przecież skończyć na wózku inwalidzkim. Oprócz niezbędnego sprzętu Polak miał ze sobą skonstruowany z gumy i metalu… gorset ortopedyczny.

Obóz, którego nie było

Belgowie od początku wyprawy nie radzili sobie najlepiej. Do wysokości 6400 m n.p.m., czyli tzw. Kotła Zachodniego, który znajduje się pomiędzy Lhotse, a Mount Everestem, dotarło tylko trzech Polaków i Ingrid Bayens, dobra znajoma Wielickiego i himalaistka, która cztery lata później dokona pierwszego belgijskiego wejścia na najwyższy szczyt świata. Grupa pracowała w ścianie, ale ciężkie warunki atmosferyczne nie pozwalały na zbyt wiele.

W połowie grudnia założono III obóz na wysokości ok. 7200 m. n.p.m, czyli jeszcze 1300 metrów od szczytu. Do niego (a w zasadzie do tego, co po obozie zostało) Wielicki dotarł 30 grudnia, bo zdecydował zmierzyć się z górą samotnie. Reszta wspinaczy cierpiała katusze związane z chorobą wysokogórską i nikt nie miał siły towarzyszyć bohaterowi tej opowieści. Wspinacz otulił się pozostałościami po jednym z namiotów i tak spędził noc.

Następnego dnia rano, czyli w Sylwestra 1988 roku, Polak ruszył w górę. Według pierwotnych planów miał spróbować założyć IV obóz. Na wysokości nieco poniżej 8000 metrów n.p.m. Po niezbyt długim namyśle Wielicki stwierdził, że takie rozwiązanie… nie jest konieczne i klasyczną drogą zaatakował szczyt Lhotse. Na którym stanął samotnie 31 grudnia po południu.

Wejście, w warunkach zimowych i z „towarzyszem” w postaci wspomnianego gorsetu, było ekstremalnie trudnym wyczynem. Gorset jednak pomagał, bo Polak nie odczuwał bólu kręgosłupa aż tak bardzo. Ale podczas zejścia, czyli zdaniem wszystkich wspinaczy trudniejszego elementu każdej akcji górskiej, ból był nie do wytrzymania.

„Odpływał” z bólu i wycieńczenia

Wielicki założył, że co 20 kroków będzie się kładł i odpoczywał. Nie wolno mu było zasnąć nawet na moment, bo to skończyłoby się tragicznie. Podczas przystanków nasz wspinacz „odpływał” z bólu i wycieńczenia. Dodając do tego, że poruszał się po szalenie stromym niebezpiecznym zboczu – zimą w Himalajach jest niewiele śniegu, który może stanowić schronienie, a więcej zabójczego lodu – kontuzjowany i wyczerpany himalaista miał niewielkie szanse na to, aby wrócić przynajmniej do resztek obozu trzeciego. Wielicki był jednak fenomenem pod względem wytrzymałościowym i w sposób, którego sam do końca nie pamięta, dotarł na wysokość ok. 7200 metrów.

Nieco wcześniej, niecały kilometr niżej, Leszek Cichy poczuł się troszeczkę lepiej, a na dodatek przewidział to, co stało się wyżej. Mimo choroby ruszył do obozu III z odsieczą i w nadziei, że uda mu się spotkać z całym, choć przecież nie do końca zdrowym kolegą. Udało się, Cichy pomógł pokonać Wielickiemu pozostałe trudności i stało się coś, czego do dziś nie powtórzył nikt. Polak stał się pierwszym i jedynym człowiekiem, który samotnie dokonał zimowego wejścia na ośmiotysięcznik. Wiadomość o jego absolutnym wyczynie dotarła do kraju po kilku dniach.

– Zrobił to w prawdziwie swoim stylu. 1300 metrów wspinał się samotnie. Tym samym udowodnił, że Polacy w Himalajach są po prostu bezkonkurencyjni – komentował gigantyczny sukces rodaka sam Jerzy Kukuczka, który nie mógł wtedy wiedzieć co wydarzy się na tej samej górze, a konkretnie na wspomnianej południowej ścianie, 297 dni później…

Lekarz nazwał go głupim

Bernadette McDonald, autorka wybitnych publikacji o himalaizmie, m.in. biografii polskiego mistyka wspinaczki, Wojciecha Kurtyki, w książce opowiadającej o największych polskich himalaistach pt. „Ucieczka na szczyt” napisała, że gdy lekarz Wielickiego, który oczywiście nie miał pojęcia, że ten pojechał w góry, wreszcie dowiedział się o jego wspinaczce z gazet, nazwał pierwszego zimowego zdobywcę Lhotse… głupim. „Jego pacjent był skłonny zgodzić się z tą opinią” – konkluduje kanadyjska autorka.

30 lat po wielkiej sprawie, jakiej dokonał polski wspinacz, nadal niemożliwością jest wyobrażenie sobie tego wszystkiego. Sam sprawca całego zamieszania, nawet po latach, nie dowierzał w to, co zrobił.

– Cztery miesiące po wypadku. Sam, zimą, w gorsecie! Ale udało mi się! – mówił Wielicki na potrzeby przytaczanej książki McDonald.

Co ciekawe kilka miesięcy później Krzysztof Wielicki przyjął zaproszenie Reinholda Messnera, na wyprawę, której celem była południowa ściana Lhotse. Słynny Tyrolczyk zmontował prawdziwy wspinaczkowy dream team. Tak się przynajmniej wydawało. Ale osobiste ambicje wzięły… górę i ekspedycja okazała się totalnym niewypałem.

Jesienią 1989 r., również na południową ścianę „Południowego szczytu”, bo właśnie to oznacza Lhotse w języku tybetańskim, wyruszył Jerzy Kukuczka. Przed odlotem do Katmandu dziennikarz Telewizji Polskiej zapytał go dlaczego po zdobyciu wszystkich ośmiotysięczników wybiera się na tak trudną ścianę. – A dlaczego kończyć, skoro tak dobrze idzie…

Krzysztof Wielicki, wybitny himalaista
Nawet po latach Krzysztof Wielicki nie dowierzał w to, czego dokonał w Sylwestra 1988 roku.
Fot. Adam Straszyński/Pressfocus