A może tak… grajcie na Śląskim!

W niedzielnym meczu z Macedonią Północną, który nasza reprezentacja wygrała 2:0, zapewniając sobie awans na Euro 2020, raził w oczy następujący obrazek: co rusz któryś z piłkarzy bez asysty rywala przewracał się na murawie. Raziło to kibiców, raziło dziennikarzy. Piłkarze? Ci nabrali wody w usta…

– Kiedyś coś powiedziałem i pan producent murawy na PGE Narodowym nie tylko mnie, ale innych też zrugał i powiedział, że lepiej, żebyśmy się wzięli za grę… Murawa była w niedzielę taka sama dla obu drużyn. Wolałbym więc tego nie komentować – odpowiadał dyplomatycznie Kamil Glik, jeden z liderów reprezentacji.

Trawa nie ma szans

Nie sposób jednak przejść do porządku nad tym, na jakim boisku gra zespół narodowy. Wydawać by się mogło, że reprezentacja powinna grać w jak najlepszych warunkach. Owszem, na PGE Narodowym jest świetna atmosfera i ponad 50 tysięcy kibiców potrafi wesprzeć biało-czerwonych, co pomaga w lepszej grze zespołu, który grając w Warszawie, jest niepokonany od ponad pięciu lat. Tylko ten stan murawy…

– Może nie będę popularny w tym, co powiem, ale wolałbym, żeby nasza reprezentacja grała na stadionie typowo piłkarskim. Na obiekcie, gdzie rośnie naturalna trawa, a nie tam, gdzie wszystko układa się na cztery dni przed spotkaniem. W takich warunkach nie ma możliwości, żeby trawa dobrze się związała i żeby były odpowiednie warunki do gry. Nie znam stadionu na świecie, gdzie jest podobna sytuacja. A co do tego, że piłkarze nie mogą głośno mówić, jak jest, to się dziwię. Okej, 40 lat temu nie można było krytykować, teraz jest inaczej – mówi Dariusz Kozielski, jeden z najlepszych ekspertów od kładzenia trawy nie tylko w naszym regionie.

Przynajmniej miesiąc

Ten doświadczony greenkeeper odpowiadał za stan boiska w Tychach podczas młodzieżowych mistrzostw Europy w 2017 roku. Dba też o murawy w Gliwicach, Sosnowcu, Niecieczy, a jego boiska w Gosław Sport Center w Wodzisławiu Śl. należą do najlepszych. To tam na obozy przyjeżdżają ligowe zespoły jak choćby latem Górnik Zabrze.

Kozielski tłumaczy, że na takim obiekcie jak PGE Narodowy, gdzie „event” goni inne wydarzenie, trudno o zorganizowanie meczu, na który murawa byłaby należycie przygotowana. – Rolki z trawą przywożone są na kilka dni przed spotkaniem i rozkładane. To za mało czasu. Trawa dobra jakościowo, na przykład z Holandii, powinna być przywieziona miesiąc wcześniej i naświetlana. Wtedy pewnie nie byłoby problemów. Tyle że koszt, strzelam, nie wyniósłby 600 tys. złotych, a dwa miliony – tłumaczy śląski greenkeeper.

Niekontrolowane upadki

Podobne problemy z utrzymaniem równowagi piłkarze mieli też w poprzednich latach, kiedy biało-czerwoni grali na PGE Narodowym w eliminacjach MŚ z Czarnogórą czy towarzysko z Urugwajem.

– Takie niekontrolowane upadki różnie mogą się zakończyć. Sam się dziwię, że mało kto dostrzega ten problem. To tak, jakby zaprosić najlepszą rewię z artystami na lód, a potem kazać im jeździć na plastiku zamiast na lodzie. Myślę, że drugi raz by już nie przyjechali. Jeśli chodzi o murawę w Warszawie, to nie kwestia tego czy innego producenta trawy, ale jak mówię, sposobu jej kładzenia. Na przygotowanie wszystkiego potrzeba czasu. Zresztą, czy my nie mamy prawdziwie piłkarskich stadionów? Jest Stadion Śląski, gdzie reprezentację może dopingować tyle samo widzów, co na Narodowym. Są też Wrocław i Gdańsk – podkreśla Kozielski.

Na zdjęciu: Do stanu murawy na PGE Narodowym można mieć wiele zastrzeżeń…