„Anioł” obudzi w sobie „Lwa”?

Mówisz Toruń, myślisz Adrian Miedziński – to hasło przez lata nie traciło na aktualności. Po 16 latach występów ligowych w roli „Anioła” postanowił jednak spróbować zmiany. Jak sobie poradzi w roli częstochowskiego „Lwa”? To pytanie, na które przyniesie odpowiedź najbliższy sezon.

A. ADAMCZYK: Ciężko było odchodzić z Torunia?

Adrian MIEDZIŃSKI: – Na pewno nie było łatwo. Biłem się w głowie z myślami, bo człowiek wychował się w jednym środowisku, przywiązał, miał sentyment do klubu. Czasy są jednak takie, jakie są. Wszystko ewoluuje. I ta decyzja musiała w końcu nadejść. Żeby się rozwijać, żeby nie stanąć w miejscu, trzeba było ją podjąć.

To była pana autonomiczna decyzja, czy toruńscy działacze pomogli ją podjąć, kontraktując Rune Holtę?

Adrian MIEDZIŃSKI: – Na pewno były rzeczy, które pomogły w tej decyzji i takie, które nie pomagały. To już jednak nie jest moment, by to wykopywać. To nie była zresztą kwestia tylko minionego roku. Pewne rzeczy we mnie kiełkowały od jakiegoś czasu i w końcu dojrzały na tyle, iż zdecydowałem się coś zrobić. Już po pierwszym spotkaniu w Częstochowie wyczułem, że ta decyzja może być dobra. Dało się bowiem wyczuć dobre wibracje, niesamowicie pozytywne fluidy. Jest tu bardzo dużo ludzi, którym zależy, którzy oddają w swą pracę mnóstwo serca. To jest najważniejsze gdy człowiek coś robi i ma przeświadczenie, że wspiera go w tym całe otoczenie.

Częstochowa była jedyną opcją?

Adrian MIEDZIŃSKI: – Były oczywiście inne, ale tak naprawdę nie skupiałem się na nich. Koncentrowałem się przede wszystkim na swoim powrocie do zdrowia. Potem jednak w Toruniu się nieco pozmieniało i pojawił się Włókniarz.

Gdy ostatnio rozmawialiśmy, miał pan spore problemy z barkiem. Teraz już wszystko w porządku?

Adrian MIEDZIŃSKI: – Tak. Bark został naprawiony. Tak naprawdę od czerwca najbardziej namęczyłem się jednak z łokciem. Po tej kontuzji wróciłem wprawdzie do ścigania, ale cały czas go rehabilitowałem. Od czerwca do grudnia dzień w dzień chodziłem na ćwiczenia. Mimo tego, iż wróciłem na tor, czułem spory dyskomfort. Jeszcze nigdy żaden uraz nie kosztował mnie tyle pracy.

Zimą też trwało jeszcze leczenie, czy mógł pan już w pełni skupić się na treningach?

Adrian MIEDZIŃSKI: – Wiadomo, że po kontuzjach mięśnie nie są tak sprawne, ale było dużo czasu, żeby wszystko ponaprawiać, więc zimą mogłem już normalnie trenować. Były to bardzo intensywne miesiące.

W styczniu miał pan podobno rewelacyjne wyniki wydolnościowe. Czuje się pan mocniejszy niż w poprzednich latach?

Adrian MIEDZIŃSKI: – Czuję się dobrze i to jest najważniejsze. Tak naprawdę poziom w PGE Ekstralidze jest taki, że obecnie wszyscy pracują na wysokich obrotach. Trzeba swoje wypocić, wypracować, by wszystko było w porządku. Badania były na początku stycznia, to był półmetek przygotowań, wydolność się jeszcze poprawiła i jest na bardzo dobrym poziomie. Nie ma się co jednak chwalić. Najważniejsze, że kontuzje są zaleczone i jestem gotowy do sezonu.

Ten poprzedni był chyba najtrudniejszym w pańskiej karierze. Nie dość, że przerywany kontuzjami, to jeszcze niektórzy eksperci i dziennikarze przyszyli panu łatkę żużlowego brutala. Pan odpowiedział, że przeciwko niektórym podejmie kroki prawne…

Adrian MIEDZIŃSKI: – Były kroki, ale… lepiej nie skomentuję brzydko niektórych rzeczy. Pewne tematy najlepiej pominąć.

Ze zdrowiem wszystko w porządku, a jak będzie wyglądał pana tegoroczny park maszynowy?

Adrian MIEDZIŃSKI: – Pojawią się nowe jednostki, do tego zostały te z poprzedniego roku, które były najlepsze. Jest więc sporo sprzętu do przetestowania. Jak tylko zrobi się pogoda, temperatura będzie odpowiednia, to będzie sporo pracy.

Testy w Częstochowie czy także w Toruniu?

Adrian MIEDZIŃSKI: – W Toruniu rozstaliśmy się w zgodzie. Mam dobre kontakty ze wszystkimi, swój warsztat na stadionie. Więc myślę, że też wpuszczą mnie na tor, aczkolwiek na tę chwilę takiej zgody nie mam. Bezpośredni mecz mamy dopiero w czerwcu. Wtedy siłą rzeczy treningi tam nie będą wchodziły w grę, ale wcześniej nie powinno być z tym kłopotów. Czas pokaże…

Tobiasz Musielak mówił, że częstochowski tor pasuje 90 procent zawodnikom. Panu również?

Adrian MIEDZIŃSKI: – Być może lubią go, bo jest łatwiejszy niż inne, wybacza błędy popełnione na dystansie. Trzeba jednak dysponować naprawdę szybkim motocyklem, by na nim punktować. Lubię się tu ścigać, bo lubię tory, które pozwalają na walkę. Nie są typowo startowe, na których po wyjściu spod taśmy przez cztery okrążenia można się „produkować”, a i tak ciężko minąć jednego rywala.

Zdaje pan sobie sprawę, że częstochowscy kibice wiążą z panem spore oczekiwania. Przychodzi pan pod Jasną Górę by zastąpić kapitana Rune Holtę, który miniony sezon miał świetny.

Adrian MIEDZIŃSKI: – Jestem przyzwyczajony do presji. Przez całe lata jeździłem w Toruniu, który ma bardzo wymagającą publiczność, zawsze oczekującą walki o najwyższe cele. Odliczając miniony sezon i rok, w którym przystępowaliśmy do ligi z minusowymi punktami, w każdych rozgrywkach biliśmy się o medale. Więc ta presja i ciśnienie nie są mi obce. Zimą na przygotowanie mentalne też nałożyłem spory nacisk.

Fanom Włókniarza marzy się medal, chcą go też władze miasta. Faktycznie stać tę drużynę na taki sukces?

Adrian MIEDZIŃSKI: – Oczekiwania we wszystkich miastach są przed sezonem wygórowane. Wszyscy mierzą wysoko i to jest fajne. Ktoś musi być jednak wyżej, a ktoś niżej. Taka jest naturalna kolej rzeczy. Mamy fajną drużynę i mam nadzieję, że uda nam się stworzyć monolit, że jazda będzie sprawiała nam przyjemność. Musimy pomóc zwłaszcza młodym zawodnikom, by dobrze weszli w ligę, bo bez nich ciężko w ekstralidze osiągnąć sukces. Jeśli to zrobimy, wtedy wyniki przyjdą same. Nie ma co rozmyślać o szansach. Gadanie nic nie da, tylko działanie przynosi efekt.

Podobno podczas rozmów kontraktowych domagał się pan nawet zapisów w umowach, by starsi zawodnicy, w przypadku kontuzji, pomagali młodzieżowcom swoim sprzętem.

Adrian MIEDZIŃSKI: – Tak. Uważam to za naturalne. Wszyscy przecież jedziemy na tym samym wózku. Razem odnosimy sukcesy i razem przeżywamy porażki. Każdy chciałby walczyć w play offie, rozgrywać więcej meczów, nie kończyć sezonu przedwcześnie. Dlatego jeszcze przed podpisaniem umowy wyraźnie mówiłem, że w przypadku kontuzji sprzęt mój czy każdego innego zawodnika powinien być do dyspozycji całej drużyny i ktoś, kto ma problemy, powinien móc z niego skorzystać. Tak było przed rokiem w Toruniu. Gdy miałem kontuzje, pomagałem: sprzętem, radami, podpowiedziami ustawień. Robiłem wszystko, co mogłem, poza jazdą, która fizycznie była niemożliwa. Uważam, że to w znacznym stopniu pomogło toruńskiej drużynie w utrzymaniu.

Trener reprezentacji Polski, Marek Cieślak jest obecnie pana szkoleniowcem w klubie. Wytłumaczył dlaczego nie wziął Miedzińskiego do kadry na zimowe zgrupowanie?

Adrian MIEDZIŃSKI: – Być może byli lepsi w minionym sezonie i tyle. Są zawsze plusy i minusy takich wyjazdów. Plusem pobytu z reprezentacją w Zakopanem z pewnością byłoby spędzenie fajnego czasu z kolegami z toru. Minusem zaś to, że zostałbym nieco wybity z rytmu przygotowań. Mieliśmy obóz z forBet Włókniarzem w Szklarskiej Porębie, z którego jestem bardzo zadowolony. Brak wyjazdu do Zakopanego niczego nie zmienia w kontekście występów w reprezentacji. Jeśli będą wyniki, to będą i powołania i jazda w międzynarodowych imprezach.

W zeszłym roku tych międzynarodowych zawodów, przez urazy, stracił pan sporo.

Adrian MIEDZIŃSKI: – Faktycznie. Nie pojechałem w Grand Prix Challenge, ominęły mnie cztery finałowe turnieje mistrzostw Europy. Czy marzy mi się Grand Prix w 2019 roku? Nie nakładam na siebie specjalnej presji. Najpierw trzeba przebrnąć przez krajowe eliminacje, które są trudniejsze niż potem międzynarodowe rundy eliminacyjne. Potem zaś pomyślimy jak to wszystko poukładać. Ostatnią opcją jest, żeby przez moje indywidualne ambicje ucierpi klub. Dla mnie w tym roku priorytetem są ligi – polska i szwedzka – by jazda w nich sprawiała mi przyjemność, a drużyny odnosiły sukcesy.