Babskim okiem. Mgnienie oka

Szybciej, wyżej, dalej! To hasło przyświeca sportowcom nie od dziś. To przecież sól sportu. Samo jego sedno. Pokonać rywala na bieżni, skoczni czy rzutni.


A czasem i samego siebie… I to jest może najtrudniejsze. Ale żeby wiedzieć, o ile ma to być szybciej, wyżej czy dalej, to trzeba zmierzyć. Więc już podczas pierwszych nowożytnych igrzysk w Atenach, w roku 1896, używano mechanicznych sekundomierzy, pracujących z dokładnością do dziesiątych części sekundy. Dziś pomiary te dokonywane są – rzec można – z kosmiczną wręcz doskonałością i precyzją. Na miarę naszych czasów oczywiście. Bo często jest to mgnienie oka ledwie albo niecały milimetr… Zatem do tych pomiarów zaprząc trzeba najnowsze technologie. Godne XXI wieku. No bo jak inaczej wyłonić możemy mistrza? Tego najlepszego z najlepszych?

A historię sportu tworzą przecież – w dużej mierze – rekordy i wybitne osiągnięcia. Tysięczna część sekundy decydować więc może o wielkiej sławie lub zmarnowaniu wielu lat morderczych często treningów. Więc pierwsza maszyna do pomiaru czasu w sporcie pojawiła się w roku 1932, w czasie igrzysk olimpijskich w Los Angeles. A pierwszym oficjalnym chronometrażystą IO została szwajcarska firma Omega. I tak jest do dziś. Sport wykorzystuje w ogóle najnowsze z najnowszych technologii. Żeby nie szukać daleko. Czy igrzyska w Pekinie mogłyby się w ogóle odbyć, gdyby nie było sztucznego śniegu? Dla chińskich władz impreza ta była tak ważna, że organizatorzy poszli na całość. Nie liczyła się ani natura, ani człowiek.

By wyprodukować odpowiednią ilość białego puchu wykorzystano wodę ze specjalnego zbiornika, przeznaczoną dla mieszkańców stolicy i przesiedlono tysiące ludzi. Igrzyska były ważniejsze. A czy igrzyska w Calgary, w roku 1988, odbyłyby się gdyby sztucznego śniegu nie było? W związku z ocieplaniem się klimatu, zimowe igrzyska w ogóle, już dziś, są mocno zagrożone. Naukowcy ostrzegają, że „biała olimpiada”, która do tej pory odbywała się w 18 miejscach na świecie, już niedługo będzie mogła zostać rozegrana – jeśli miałaby odbyć się w lutym i na wolnym powietrzu – tylko w sześciu spośród nich: w Albertville, Calgary, Cortinie d’Ampezzo, St. Moritz, Salt Lake City i Sapporo. Zanosi się więc na to, że może trzeba będzie z zimowych igrzysk w ogóle zrezygnować?

Albo przygotować się na niebotyczne koszty z ich organizacją związane. I co wtedy będzie ze sportami zimowymi w ogóle? Może staną się sportami halowymi? Sporty zimowe pod dachem? Tego próbowano już przecież w Dubaju i niewiele z tego wyszło. Jednak prawdą jest, że śnieg stał się już dziś rzeczą niezwykle cenną. Magazynuje się go i przechowuje latami, przewozi śmigłowcami. No i produkuje sztucznie. A wszystko to kosztuje. Czy zatem narciarze, saneczkarze czy skoczkowie będą zmuszeni wyruszyć na podbój Tybetu? Albo w Andy? Albo schronić się pod dach? Problem ten mają już z „głowy” – na przykład – hokeiści czy łyżwiarze figurowi. Ale co z resztą?


Na zdjęciu: Czy saneczkarskie ślizgi też kiedyś zawędrują pod dach?
Fot. PressFocus