Ligowiec. Król Erik I

W większości meczów minionej kolejki ekstraklasy kibice nie mogli narzekać na brak emocji. Niestety, były również takie niezdrowe, co podnosiło ciśnienie nie tylko ich uczestnikom, ale również obserwatorom siedzącym na trybunach bądź przed ekranami telewizorów. Król Erik I pokazał klasę.


Niekwestionowanym bohaterem weekendu był napastnik Śląska Wrocław Erik Exposito. Po potyczce wrocławian z Lechem Poznań z czystym sumieniem mogę napisać, że Hiszpan nosi głowę nie od parady. Najlepszy snajper – w ostatnich czterech sezonach – drużyny z Oporowskiej w niedzielę strzelił dwa gole „z bani”, a asysta przy trafieniu Patryka Szwedzika była po efektownej szarży! Po jego akcjach, a zwłaszcza golach, obrońcy „Kolejorza” trzęśli się jak w ataku malarii.

Poprawili notowania

Skoro już jesteśmy przy tym spotkaniu, szczerze współczułem trenerowi poznaniaków, Johnowi van den Bromowi. Po stracie trzeciego gola Holender siedział na ławce i wyglądał jak ktoś, kto właśnie przeczytał swój nekrolog. Samokrytycznie przyznał, że jego piłkarze nie odrobili lekcji z czwartku, gdy przegrali w LKE ze Spartakiem Trnava, a trzy dni później w identycznych rozmiarach dali się rozłożyć na łopatki Śląskowi, który do tego momentu wałęsał się w ogonie tabeli, paradując w mało chlubnej etykietce „czerwonej latarni”.

Teraz podopieczni trenera Jacka Magiery nieznacznie poprawili swoje notowania, ale nie na tyle, by móc ze spokojem oczekiwać następnych potyczek ligowych. Wracając zaś do van den Broma – trzyma głowę w paszczy lwa i nie ma żadnych gwarancji, że król zwierząt mu tej głowy nie odgryzie. Cóż, samo życie (trenera).

W meczu z Koroną Kielce najadła się strachu Legia Warszawa. Trener gości Kamil Kuzera miał prawo być wściekły, bo jak trafnie zauważył: „Jeżeli doprowadzasz do przewagi grając w Warszawie i kreujesz takie sytuacje, to musisz to zamieniać na bramki. Jeśli tego nie robisz, to przegrywasz mecze”. Z ulgą mogła odetchnąć stołeczna jedenastka, która o mały włos nie wypuściła zwycięstwa z rąk.

Nie ukrywał satysfakcji

Ogromna w tym „zasługa” legendy drużyny z Łazienkowskiej, Artura Jędrzejczyka, który nie po raz pierwszy wsadził swoich kolegów na minę. Nierozważne zachowanie na boisku, bezmyślne faule, to specjalność jego kuchni. A potem rozkładanie rąk i próby przekonywania, że jest niewinny jak baranek. Gdyby wszyscy sędziowie bezkrytycznie kupowali jego niewinny wygląd, nawet anioł zostałby przy nim uznany za notorycznego przestępcę.

Kapitalnym widowiskiem – z punktu widzenia neutralnego kibica – był pojedynek Radomiaka z Wartą Poznań. Zwycięski gol dla gospodarzy zdobyty w szóstej minucie doliczonego czasu gry mógłby zwalić z nóg nawet słonia, a co dopiero piłkarzy. Kilku zawodników ekipy z Poznania po końcowym gwizdku arbitra wyglądało na tak zdenerwowanych, jakby właśnie dowiedzieli się, że ich brat poddał się operacji zmiany płci.


Czytaj także:


W kategoriach niespodzianki należy postrzegać zwycięstwo ŁKS-u z Pogonią. Trener beniaminka Kazimierz Moskal nie ukrywał satysfakcji z takiego rozstrzygnięcia. „Poza początkiem drugiej połowy, graliśmy równo. Atmosfera na naszym stadionie bardzo nam pomaga” – powiedział zadowolony. Nic dodać, nic ująć.


Na zdjęciu: Król Erik I w niedzielę przyjmował hołdy nie tylko od kolegów z drużyny.

Fot. Tomasz Folta/PressFocus