Bez rozgrzewki. Za wcześnie dla Błaszczykowskiego

Piotrek Koźmiński, wychowanek „Sportu” ściągnięty do „Super Expressu” przez innego wieloletniego pracownika „Sportu”, Andrzeja Kostyrę, poinformował na Twitterze, że Jakub Błaszczykowski, niemieszczący się w składzie bundesligowego zespołu z Wolfsburga, rozważa ewentualność powrotu do polskiej ligowej piłki.

Konkretnie do Wisły Kraków, której w przeszłości obiecał, że jeszcze doń wróci. Z niej zresztą 11 lat temu wyruszał na zachód, w niej pozostawił swoją (wczesną) młodość, a pewnie i wyniósł wspaniałe wspomnienia. Jak to z młodzieńczych lat, które w miarę upływu czasu stają się coraz piękniejsze, coraz bardziej wyidealizowane.

To, że Błaszczykowski żywi szczególny sentyment do Wisły, objawiło się również całkiem niedawno, a to w tej postaci, że – nie upubliczniając tej informacji – pożyczył jej grubszą gotówkę, co pozwoliło temu klubowi uniknąć kłopotów licencyjnych.

Czy sentyment to wystarczający powód, by wracać już, teraz? Oczywiście tylko on sam wie, co mu w duszy gra, podchodząc jednak do sprawy na chłodno, chyba na to jeszcze za wcześnie. Fakt, że w Wolfsburgu nie gra, niczego jeszcze odnośnie jego sportowej przyszłości nie przesądza.

Można iść o rozmaite zakłady, że znalazłoby się jeszcze na zachodzie Europy – i nie tylko – sporo klubów, które chętnie by go zatrudniły, abstrahując już od obaw, że jest zawodnikiem kontuzjochłonnym, a więc nie zawsze z jego obecności w tych czy innych barwach płyną pożytki. Zawsze jednak można przyjąć, że limit zdrowotnego pecha już wyczerpał, że nic poważnego się nie przydarzy, więc korzyści z zatrudnienia go mogą być wciąż jeszcze poważne.

Punkt odniesienia? A chociażby biało-czerwona kadra narodowa. Można oczywiście snuć różnorakie domysły i wszczynać coś na kształt hejtu, że jest powoływany do niej wyłącznie dzięki wujkowi, czyli Jerzemu Brzęczkowi, ale któż zaprzeczy, że w meczach Ligi Narodów – generalnie słabych, niestety – z Portugalią i Włochami wniósł w grę naszej drużyny ożywcze wiatry (wespół zresztą z Kamilem Grosickim) i odmienił jej oblicze. Nie na tyle, by odwrócić niekorzystne wyniki, ale na tyle, że ciągle trzeba go traktować jako liczącą się alternatywę albo dla innych graczy, albo dla… stosowanej w tychże meczach taktyki gry bez skrzydłowych.

Zatem, jeśli wciąż jeszcze może stanowić wsparcie dla kadry – również z powodów osobowościowych – to dlaczego nie miałby go stanowić dla innego klubu, poza Niemcami?

W tym więc właśnie sensie teza, że Błaszczykowski już w zimie mógłby przywdziać barwy Wisły, wydaje mi się mało realna. To dla niego, a i dla klubu, chyba za wcześnie. Jest po prostu wciąż jeszcze za dobry, by skazywać się na taką piłkarską prowincję. I nie o Wisłę czy Kraków tu chodzi, a o całokształt polskiego futbolu, tak bardzo pod każdym względem siermiężnego, by nie rzec bardziej brutalnie – prostackiego. Człowiek nawykły przez długie lata do innych standardów profesjonalizmu może się nieswojo czuć w tych polskich okolicznościach przyrody.

Może na powrót przyjdzie czas wtedy, kiedy sportowa emerytura będzie już rzeczywiście na wyciągnięcie ręki, kiedy nogi nie będą chciały nieść jak wcześniej, a zarazem kiedy przychodząca wraz z wiekiem doza tolerancji dla słabości (i niedoróbek) innych będzie wystarczająco wysoka.

Na nie przemawiają jeszcze inne argumenty, wśród których fakt zawirowań organizacyjno-finansowo-personalnych w klubie z Reymonta musi mieć znaczenie. Co tu dużo gadać – Kuba to ktoś więcej niż piłkarz, to znacząca firma sama w sobie, więc trudno byłoby przyjąć do wiadomości, że byłby on skłonny w jakimś sensie legitymizować to, co działo i dzieje się w Wiśle. Może – jeśli spełnią się zapowiedzi o gruntownych zmianach – przyjrzy się, przemyśli i wtedy dopiero podejmie decyzję.

Dlatego „Biała gwiazda” pewnie jeszcze na Kubę poczeka. Tak jak w Górniku Zabrze czekają na Lukasa Podolskiego… Czy kiedykolwiek się doczekają?