Boks. Wyprawa do jądra ciemności

 

W słynnym opowiadaniu Josepha Conrada „Jądro ciemności”, którego akcja dzieje się w Afryce Centralnej, na terenach dzisiejszego Kongo, główny bohater dociera do kresu cywilizowanego świata i granic własnej wyobraźni… Czy w taką podróż udał się Michał Cieślak, żeby w Kinszasie, stolicy Demokratycznej Republiki Kongo, stoczyć w piątek walkę z miejscowym idolem, Ilungą Makabu, o mistrzostwo świata WBC w junior ciężkiej?

Czytając wiadomość przekazaną za pośrednictwem Twittera przez Andrzeja Wasilewskiego, współpromotora polskiego boksera, można tak niemalże sądzić. „Żyjemy, cali i zdrowi… W bardzo dziwnym kraju… Udało nam się nawet dostać z powrotem paszporty na lotnisku. Policja, konwój, nawet cywile pod bronią.

Byłem w ponad 50 krajach. Tu jest inaczej. Na każdym rogu widać i czuć naprawdę „Psy Wojny”. Wszędzie ochrona i najemnicy. Jesteśmy sami, jest naprawdę bardzo niebezpiecznie. Mój błąd, że jesteśmy bez naszych. Plączą się dziwne grupy, mnóstwo sprzętu, nie wiadomo, kto jest kto” – napisał po wylądowaniu w Kinszasie. Brzmi groźnie, ale może ta wyprawa do „jądra ciemności” skończy się pomyślnie i Cieślak wróci z Afryki jako czwarty polski mistrz świata w junior ciężkiej.

Warto przypomnieć, że droga do tej walki była z gatunku… przez mękę. Na początku grudnia ubiegłego roku WBC do pojedynku, który miał się odbyć 18 stycznia, o wakujący po Oleksandrze Usyku pas czempiona w junior ciężkiej wyznaczyła Ilungę Makabu i Krzysztofa „Diablo” Włodarczyka.

Polak ze względu na kontuzję i krótki czas na przygotowania zrezygnował. 11 grudnia poinformowano, że w tej sytuacji szansę dostanie Michał Cieślak. I zaczął się cyrk, najpierw przesuwano datę, potem do akcji wkroczył promotor Makabu, słynny Don King, i wydawało się, że walki w ogóle nie będzie.

Dopiero po mediacjach prezydenta federacji WBC, Mauricio Sulaimana, oraz kongijskich polityków, którzy finansują tę galę udało się sprawę doprowadzić do pomyślnego finału. W poniedziałek Cieślak i jego ekipa dostali bilety lotnicze i we wtorek udano się w podróż… w nieznane. – Nigdy nie spotkałem się z taką organizacją pojedynku o prestiżowy tytuł. Rozważałem nawet wycofanie się z tego projektu, ale Michał chce walczyć za wszelką cenę – przyznał promotor Polaka Tomasz Babiloński.

Do tego doszły jeszcze kłopoty z pieniędzmi na wynagrodzenie Polaka. – Banki w USA nie chciały przyjąć pieniędzy z Demokratycznej Republiki Kongo na swoje rachunki. Widziały przelewy, ale zgodnie z przepisami o sankcjach wobec tego kraju odrzucały je. Próbowaliśmy przeprowadzić tę operację w Meksyku i Panamie, ale z takim samym skutkiem… – opowiadał jeszcze wylotem do Kinszasy Wasilewski.

Największy spokój w tym całym zamieszaniu zachował pochodzący z Radomia Michał Cieślak. – Jestem przekonany, że ekipa Makabu od początku znała prawdziwy termin walki. Przeraża mnie tamtejszy klimat, wysoka temperatura i duża wilgotność. Wiem też, że generalnie wszyscy tam będą przeciwko mojej osobie. To będzie na pewno brutalna bitka w ringu, ale zamierzam zrobić swoje i wrócić z pasem do domu – mówił przed wylotem do DR Kongo.

Podobno nie było też chętnych na sędziowanie tej walki, ale wczoraj poinformowano, że w ringu będzie Kanadyjczyk Michael Griffin (prowadził pierwszą walkę Anthony’ego Joshui z Andy Ruizem – red.), a punktować będą Meksykanie Omar Mintun, Carlos Flores i Humerto Olivares. – Jest szansa na porządne sędziowanie. Ale reszta wygląda naprawdę słabo – skomentował tę informację Wasilewski.

Do wczoraj nie było jeszcze potwierdzenia czy uda się przeprowadzić transmisję do Polski walki Cieślaka z Makabu. Chętny i gotowy jest na to Polsat, ale czy będzie ona w otwartym kanale, czy też w systemie płatnej relacji na zasadzie pay-per-view, nie wiadomo.

 

Na zdjęciu: Michał Cieślak nie zważa na kłopoty i przeciwności, bo wierzy, że wróci z Kinszasy jako mistrz świata.