Krytyczne wnioski z autostrady

Wynik meczu inaugurującego eliminacje jest istotny. Gdy jest korzystny – buduje atmosferę, dodaje spokoju i pewności siebie. A kiedy dodatkowo na dzień dobry odnosi się zwycięstwo na terenie najwyżej notowanego, i obiektywnie najtrudniejszego rywala w grupie, trzy punkty są trudne do przecenienia. A w zasadzie niemożliwe. Zwłaszcza, że biało-czerwoni nie pokazali jeszcze niczego wielkiego, a mimo to teraz powinni mieć już wyłącznie z górki w wyścigu, którego stawką jest awans do finałów ME. Siódmy mecz Jerzego Brzęczka w roli selekcjonera okazał się przełomowy o tyle, że wreszcie zakończył się oczekiwanym przez wszystkich rezultatem. Nad stylem i jakością przyjdzie jednak selekcjonerowi popracować. I to zapewne jeszcze długo.

Fakty są takie, że w Wiedniu trener Brzęczek nie trafił z wyjściowym ustawieniem i personaliami. Mimo obietnic, że nie będzie już eksperymentował, w podstawowej jedenastce na Austrię miał miejsce tylko dla jednego skrzydłowego. Dodatkowo, mimo zdrowotnych problemów, z jakimi zmagał się w dniach poprzedzających mecz na Praterze Arkadiusz Milik, napastnik SSC Napoli wygrał – zdaniem sztabu kadry – rywalizację z Krzysztofem Piątkiem. Efekt dość nieoczekiwanych wspomnianych rozwiązań był taki, że w pierwszej połowie głównym rozgrywającym w polskiej drużynie był chaos. Zaś na największego bohatera koledzy z pola kreowali Wojtka Szczęsnego; szczęśliwie – świetnie dysponowanego.

Do poprawki!

Decyzja Brzęczka o powierzeniu miejsca między słupkami do końca obecnego półrocza golkiperowi Juventusu została odebrana z mieszanymi uczuciami, tymczasem Wojtek udowodnił w Wiedniu, że była staranie przemyślana. I okazała się trafiona. Pozostałe pomysły selekcjonera wymagają natomiast powtórnego przemyślenia. O ile do Zielińskiego trudno mieć pretensję o postawę na lewej stronie, to zespół skomponowany tak, jak do przerwy – funkcjonował źle. A momentami wcale. Podczas gdy Austriacy grali swoją grę i stwarzali zagrożenie na naszym przedpolu, biało-czerwoni na oddanie pierwszego groźnego strzału – przez Kamila Grosickiego – czekali do 27 minuty. Czyli za długo.

Wydawało się, że po spotkaniach w Lidze Narodów – zwłaszcza tych w Bolonii i Guimaraes – selekcjoner dostał dostatecznie dużo sygnałów, żeby nie kombinować z obsadą bocznych sektorów. Tylko w spotkaniach, w których na flankach pojawili się klasyczni, szybcy skrzydłowi, biało-czerwoni byli w stanie kontrolować rywalizację. Nawet w sytuacji, gdy to przeciwnicy mieli wyższy procent posiadania piłki. I od pierwszej minuty po przerwie w czwartkowym meczu w Wiedniu, gdy na placu gry pojawił się Przemysław Frankowski – zaś Zieliński został przesunięty do centrum – w naszej drużynie zapanował większy porządek. Zatem trudno o inny wniosek niż taki, że do momentu, dopóki nie zostanie wypracowany alternatywny, ale równie skuteczny wariant, nie ma w ogóle sensu silić się na inne ustawienie.

To los zrobił zmianę

Nie sposób oprzeć się wrażeniu – i to największy przytyk do selekcjonera – że kluczową dla rezultatu rywalizacji z Austrią zmianę przeprowadził w naszym zespole los. Dopiero wtedy, kiedy Zieliński zgłosił problemy zdrowotne i poprosił o zmianę, Brzęczek zdecydował się na wprowadzenie Piątka. A bez napastnika AC Milan trudno byłoby w ogóle pomyśleć o zwycięstwie. O ile nasza defensywa spisywała się przyzwoicie i była niezłym gwarantem gry na zero z tyłu, o tyle bez El Pistolero” na boisku nie byliśmy w stanie wykreować klarownych okazji.

Zresztą pierwszego gola Piątek zdobył głównie dzięki nieprawdopodobnemu instynktowi. Przecież nawet dobrze – i to co najmniej – grający w czwartek Robert Lewandowski był w tym podbramkowym zamieszaniu znacznie dalej od piłki, która najwyraźniej – jak utrzymuje zdobywca gola – szukała właśnie jego. A potem Krzysztofa znalazł Lewy, pięknym podaniem, które powinno zyskać status asysty przy golu na 2:0. Piątek jednak się pomylił w ocenie własnego ustawienia i nie trafił w bramkę. I to by było na tyle, jeśli idzie o polskie szanse…

Awans absolutnie obowiązkowy

Brzęczek miał fart nie tylko wówczas, gdy los przyspieszył wejście Piątka na boisko. Otóż w 70 minucie, po nadepnięciu przez Tomasza Kędziorę stopy Floriana Grillitscha i spowodowania w ten sposób upadku rywala w naszym polu karnym, sędzia Anastasios Sidiropoulos miał prawo podyktować jedenastkę. Podjął inną decyzję i… niech teraz martwią się Austriacy. Bo naszemu trenerowi nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien czynić zarzutów, że ma szczęście (już zresztą od Guimaraes, gdzie dostaliśmy karnego w prezencie). Bez odrobiny fartu nie byłoby przecież nawet wspaniałych wyników Orłów Kazimierza Górskiego, ani awansu do ćwierćfinału Euro 2016 ekipy Adama Nawałki.
Nasza gra jest jeszcze daleka od OK., w Wiedniu zespół pociągnęły indywidualności. Na fajerwerki w wydaniu zespołowym kibice muszą jeszcze poczekać. Obiektywnie oceniając skład grupy G trzeba wymagać od selekcjonera postępów. I znacznie wyższej jakości. Awans do finałów Euro 2020 powinien być tylko środkiem do celu, jakim jest udany występ w turnieju. A przecież z takim stylem jak na Praterze, w ME biało-czerwoni nie mieliby czego szukać…

 

Na zdjęciu: Jerzy Brzęczek nadal bywa bardziej ekspresyjny przy linii od niektórych zawodników na boisku. Nad tym selekcjoner także powinien popracować.