Bundesliga. Geniusz jednak nie taki cudowny

Pierwszą drużynę Hoffenheim Niemiec objął 11 lutego 2016 roku. Był to jego trenerski debiut w seniorskim zespole, a miał wtedy zaledwie 28 lat. Oficjalny plan klubu był taki, że Nagelsmann miał przejąć tę funkcję wraz z nowym sezonem, lecz tymczasowy szkoleniowiec, Huub Stevens, musiał zrezygnować z powodu problemów z sercem. Jego młody następca stanął przed piekielnie trudnym zadaniem, ponieważ nie mając żadnego doświadczenia i będąc młodszym od niektórych swoich piłkarzy (samemu nie mając za sobą porywającej kariery na boisku), musiał utrzymać zespół w Bundeslidze. Udało mu się to w świetnym stylu.

Nie chciał Madrytu

W kolejnych dwóch sezonach jego Hoffenheim kończyło w pierwszej czwórce, dzięki czemu klub z ubogą historią na najwyższym szczeblu piłkarskim w Niemczech po raz pierwszy w trakcie swojego istnienia zagrał w europejskich pucharach – najpierw w Lidze Europy, potem w Lidze Mistrzów. Nagelsmannem zaczęły interesować się największe marki kontynentu, poważnie łączono go z – co nie może dziwić – Bayernem Monachium, a nawet… Realem Madryt, którego ofertę młody trener odrzucił – nie chciał bowiem w tak krótkim czasie docierać na sam szczyt. Dopiero w tym sezonie Niemiec podjął decyzję o zmianie miejsca zatrudnienia i zdecydował, że w nowych rozgrywkach poprowadzi bardzo dobrze prosperujący, ambitny projekt RB Lipsk.

https://sportdziennik.com/bundesliga-karuzela-bayernu-poszla-w-ruch/

Nagelsmann zasłynął z wpajania piłkarzom bardzo ofensywnej i widowiskowej gry. Jak sam twierdzi, u niego w trakcie meczu nie ma pozycji, a są jedynie zadania, przez co ekipa TSG często jest trudna do rozszyfrowania i jest w stanie zaskoczyć każdego rywala. Pod jego wodzą ligowi przeciętniacy pokroju Ishaka Belfodila, Adama Szalaia, Kevina Vogta czy Nico Schulza wspięli się na wyżyny swoich możliwości, przyciągając uwagę firm pokroju Bayernu czy Liverpoolu. Na boisku treningowym Hoffenheim zagościł ogromny ekran, na którym niespełna 32-letni szkoleniowiec na bieżąco pokazuje swoim zawodnikom, co robią źle, co mają poprawić i jak to wszystko wygląda z perspektywy kamer monitorujących ich poczynania. Nagelsmann wprowadził wiele innowacji, ale nie można o nim mówić tylko w samych superlatywach.

Kocham go, ale…

– Podczas meczu zmieniamy system naszej gry zbyt często, nie jesteśmy na to gotowi. Nie jesteśmy robotami, tylko ludźmi. To błędna strategia – wypalił ostatnio [Andrej Kramarić], czołowy piłkarz Hoffenheim, który niedawno został najskuteczniejszym strzelcem klubu w historii jego występów w Bundeslidze. Dodał także: – W wielu spotkaniach jest tak, że w danym momencie w ogóle nie wiem, na jakiej gram pozycji. Trudno o tym mówić, jestem bardzo rozczarowany – stwierdził Chorwat.

Faktycznie Kramarić może mieć rację, ponieważ w systemie Hoffenheim trudno określić, gdzie on właściwie gra. Wszędzie można spotkać wicemistrza świata, jednak… często to jego atut, który zaskakuje rywali. Z drugiej jednak strony jeśli więcej zawodników nie nadąża za myśleniem ich szkoleniowca, to może wyjaśniać, skąd w niektórych momentach biorą się błędy drużyny i punkty stracone w samych końcówkach.

– Kocham Juliana Nagelsmanna, ale w niektórych sytuacjach, gdy zmieniamy system i potrzebujemy na to ok. 3 minut, nie wszyscy piłkarze to rozumieją, a on tego nie wie, nie słyszy, bo jest zagłuszany przez 50 000 kibiców. Wtedy tracimy naszą przewagę i obraz meczu się zmienia – dodał Kramarić.

 

Piotr Tubacki

 

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ